Jak przyjemnie i bezpiecznie dotrzeć do mety – o roli sportu w naszej karierze

Browse By

Sezon narciarski w pełni, a i ferie pociech przed nami, dlatego dziś zastanowię się nad tym, czy dla naszej talent kariery sport to zdrowie czy też, przeciwnie, wstęp do kalectwa. Z pozoru sprawa jest prosta. Jak pisał w swym artykule „Czego sport może nauczyć pracowników? Czego pracownicy mogą nauczyć się od sportowców?” profesor SGH Andrzej Szajnert, przytaczając wyniki jednego z badań, opublikowanych przez kanadyjską organizację Canadian Sport for Life: „Z badania wynikało, że 95% prezesów z listy firm Fortune 500, czyli corocznego rankingu 500 największych amerykańskich przedsiębiorstw, uprawiało jakąś dyscyplinę sportu podczas studiów. 75% członków zarządów tych firm twierdziło, że osoby ze sportową przeszłością są lepszymi pracownikami, niż ci, którzy żadnego sportu nie uprawiali. Być może taka sytuacja nie jest wszędzie, ale to daje do domyślenia.”

Vox (corpo) populi, vox Dei – chciałoby się rzec, ale moim zdaniem jednak warto sprawę nieco zbadać i wczuć się w rolę rozsądnego talent rekrutera, który w swej analizie kandydata dociera do ostatniej części CV, tj. hobby. Dlatego spróbujmy dziś zajrzeć nieco pod powierzchnię i zapoznajmy się z kluczowymi argumentami pro et, nawet jeśli nie contra, to pozwalającymi nam nieco trzeźwiej spojrzeć na faktyczną rolę sportowego czynnika w finalnej decyzji rekrutacyjnej.

Bez wątpienia zarówno kulturowo („w zdrowym ciele zdrowy duch”), jak i biologiczno-atawistycznie (Franciszek Starowiejski np. pisał w swych wspomnieniach, iż jego przodek został dowódcą piastowskim po tym, jak wyrwał na polowaniu Bolesława Śmiałego z łap niedźwiedzia, zapewne wręcz mamy naturalne inklinacje do premiowania osób silnych, wysportowanych i dbających o swoja kulturę fizyczną. To dobry objaw, bowiem sport jest koniec końców aktywizmem. A call to action to wszak część biznesu, którą lubimy najbardziej. Wydaje się, iż współcześnie te na poły uświadomione potrzeby są silniejsze u kobiet, które jednak dominują w działach HR i de facto decydują na kluczowym etapie preselekcji. Ale ponadstandardowa kobieca intuicja jest tu potrzebna, bowiem, jak to zwykle bywa, sukces, w tym rekrutacyjny, to rozeznanie proporcji. A ich zaburzenie i potencjalne niebezpieczeństwo z niego wynikające jest łatwiejsze do wychwycenia dzięki kobiecej intuicji właśnie. I nie chodzi bynajmniej o oczywistą kwestię w kontekście firmowym prymatu siły umysłu nad siłą mięśni. Chodzi bardziej o rozeznanie na ile „siła mięśni” może ograniczać, a nie wzmacniać, siłę umysłu. Jeśli te zaburzenia Cię dotyczą, to przed dobrym rekruterem you can (nomen omen) run but you can not hide…

Ale oczywiście, za samo umieszczenie aktywności sportowej w CV dostajemy wstępną premię. Wynika ona z tego, iż niejako z automatu zostajemy przyporządkowani do zbioru „aktywni”. W jednej z nielicznych zrozumiałych dla mnie wypowiedzi Lecha Wałęsy („Dzielę ludzi na aktywnych i nieaktywnych i współpracuję z tymi pierwszymi”) odnajduję głębszy sens. I osobiście w firmie wolę mieć do czynienia z ludźmi aktywnymi, podobnie jak większość rekruterów i zarządzających. To naturalne. Potencjalna aktywność, swoista elan vital, wysyła do osoby decydującej o naszej karierze (od pierwszego rekrutera, przez naszego bezpośredniego szefa po pośredniego, znajdującego się na wyższych stopniach hierarchii) kilka kolejnych sygnałów. Następny z nich to sygnał dotyczący zdrowia. I, rzecz jasna, nie chodzi tu jedynie o kwestię poważnych chorób (choć też, zwłaszcza w świetle współczesnych trendów, tj. odchodzenia od pytań dotyczących „spraw prywatnych”, przynajmniej na wstępnym etapie rekrutacyjnym), ale zdrowia w rozumieniu „biurowo-wydolnościowym”. Człowiek uprawiający sport regularnie, nawet jeśli nie wyczynowo, dla rekrutera zwiększa prawdopodobieństwo większej wydajności związanej z jego psychofizyczną stroną. Tacy ludzie po prostu lepiej oddychają, lepiej znoszą dłuższe siedzenie w biurze etc. Dodatkowo współcześnie, m.in. w związku z większą dostępnością wiedzy, a i pewnymi modami, ktoś uprawiający sport ma większą świadomość zdrowego i prawidłowego odżywiania, konieczności odpowiednio długiego snu i last but not least szkodliwości używek ;-). Jakkolwiek bez mała zabawnie by to nie brzmiało, w kontekście naszych utalentowanych „młodych bogów i bogiń”, co to jeszcze niedawno „z imprezy szli na egzamin” (zdany celująco, naturalnie), doświadczony rekruter, planujący nieco bardziej długofalowo wie, że choć nasze życie podzielone jest na pewne etapy, które „mają swoje prawa”, to pewne nawyki wykształcone za młodu „zostają na zawsze”. Im więcej tych sportowo-zdrowotnych, tym lepiej.

Ale oczywiście zdrowie, choć najważniejsze z punktu naszych dzisiejszych „sportowych” rozważań, nie wyczerpuje zagadnienia. Sportowy mindset wiąże się bowiem z wykształceniem potrzebnych w biznesie postaw i miękkich umiejętności.

Zacznijmy od „genu rywalizacji” i „mentalności zwycięzcy”. Jakkolwiek byśmy starali się uciekać od konstatacji, którą dobrze w czasach jeszcze niechorobliwej poprawności politycznej wyraził w jednej ze swych kampanii reklamowych koncern Nike (You do not win silver, you lose gold), na końcu jest zawsze wynik. Ile pięknych słów by nie padło („skupiaj się na zadaniach, nie na wynikach”), prędzej niż później zderzamy się z wynikami finansowymi, które są najbardziej „wymierną miarą” naszej aktywności biznesowej. Nie jest możliwe, aby „pływać z rekinami i nie dać się pożreć”, nawiązując do tytułu klasyka, jeśli nie ma się tego genu i dużej ochoty na sukces. Naturalnie pewne winning oriented DNA to punkt wyjścia również w sporcie. Ale uprawianie go przekłada się na jego oszlifowanie i zaprogramowanie. Myśląc o mentalnych benefitach wynikających z uprawiania sportu, przychodzi mi na myśl co najmniej ich dekalog. Poniżej słów kilka tylko najważniejszych z nich.

Planowanie

Aby lepiej zrozumieć pozytywny wpływ dzisiejszego, dość sprofesjonalizowanego sportu na wiele dziedzin naszego życia, oddajmy głos akademikom, prof. Leif H.Smith i prof. Tood M.Kays, którzy w rewelacyjnej „Psychologii sportu dla bystrzaków” odnośnie planowania pisali: „Na przykład powiedzmy, że Twoja drużyna chce zająć pierwsze miejsce w lidze. Do momentu realizacji tego celu może upłynąć 6-12 miesięcy, więc musicie mieć konkretną mapę drogowa. Co zamierzacie osiągnąć w ciągu 6 miesięcy, dwóch miesięcy, miesiąca, tygodnia, najbliższego dnia. Taki plan (który w dodatku musi być nieustannie aktualizowany) wyznacza kierunek dążeń i sposobów osiągania celów. Musisz tworzyć plany działań dotyczące wszystkich 4 kategorii, w których się oceniasz – fizyczności, umiejętności, taktyki i psychiki…prowadź dziennik, w którym będziesz na bieżąco oceniał swoje postępy… Traktuj ten plan jak coś w rodzaju umysłowej nawigacji GPS…”. Jakkolwiek stosowanie tych zaleceń 1:1 mimowolnie przywołuje mi w pamięci zasady „socjalistycznej gospodarki centralnie planowanej”, w której tyle się planowało, iż nie starczało czasu na gospodarowanie, to jednak sensowna inspiracja tymi zaleceniami powinna raczej przynosić dobre owoce.

Wdrażanie/nawyki

Doświadczenia sportowe mogą ułatwiać również implementację naszych biznesowych planów, np. poprzez wyrabianie w sobie pewnych nawyków, reakcji na określone sytuacje. Oddajmy raz jeszcze głos w/w akademikom, którzy tak oddawali istotę tego zjawiska: „Ty także często doświadczasz presji w pracy – na przykład kiedy szef wzywa cię do swojego gabinetu po tym, jak popełniłeś poważny błąd albo gdy trzeba przyspieszyć realizacje jakiegoś zadania… Kiedy pojawia się presja, ludzie często wpadają w panikę, która tylko pogarsza sprawę. Zamiast tego zadbaj o prostotę. Co jest do zrobienia w danej chwili? Skup swoją uwagę na najbliższym zadaniu. Kiedy sportowcy czują nieznośna presję, zachęcamy ich do upraszczania wszystkiego i powrotu do podstaw. Możesz zrobić to samo w pracy.”

Odporność psychiczna

Odporność psychiczna jest kolejnym ważnym obszarem, który możemy wzmocnić poprzez konfrontowanie się z niedogodnościami, zmęczeniem a czasami bólem, który często towarzyszy uprawianiu sportu. Przełamywanie ich zwiększa również wiarę w nasze możliwości i powinno się przekładać na sferę zawodową. Innymi słowy, to doświadczenie może zwiększyć nasze szanse awansu, zwłaszcza w sytuacji, w której rywalizujemy w firmie z „zawodnikiem” o podobnych parametrach. Tym razem oddajmy głos Rasmusowi Ankersenowi, autorowi bestsellera „Kopalnie talentów”: „…fizjologowie sportu nie potrafili dotychczas odkryć przyczyny osiągania diametralnie innych wyników przez dwóch fizycznie podobnych lekkoatletów…wszyscy mają np. wysokie VO2max czy podobne wskaźniki ekonomii biegu (poziom poboru tlenu przy określonej intensywności wysiłku). Nie można wskazać różnic pomiędzy ich wynikami wyłącznie na podstawie fizycznych obserwacji. Decydujące o sukcesie różnice prawdopodobnie kryją się więc w psychice sportowców. Samuele Marcora przeprowadziła również u lekkoatletów test, który miał zbadać, w jaki sposób postrzegają swoje możliwości. Psychologowie nazywają tę cechę poczuciem własnej skuteczności. Badanie pokazało, ze poziom wiary w siebie przypomina samospełniająca się przepowiednie. Ci, którzy wierzą, że stać ich na więcej, zazwyczaj istotnie mogą zajść dalej”.

Duch zespołu i networking

Wreszcie, warto również zwrócić uwagę na ten aspekt. Sport to jednak często czyste emocje, a one potrafią zbliżać ludzi. Dotyczy to „poprawy chemii” wewnątrz firmy, ale również, a może przede wszystkim, na zewnątrz. Czy zatrudniając do sprzedaży, czy do obsługi kluczowego klienta osobę, która może zagrać z nim mecz w tenisa, pożeglować tudzież pograć w golfa? Z całą pewnością takie umiejętności pracownicze z obszaru relacji są i będą w bogacącej się Polsce atutem. Pochodną bezpośredniej aktywności z klientem, jest również pośrednia, tj. uczestnictwo w obserwacji dużych wydarzeń sportowych. Jakkolwiek niestety polski sport w dalszym ciągu cierpi na deficyt wydarzeń na najwyższym poziomie, możemy zawsze szukać czegoś ciekawego mającego swój typowy, lokalny koloryt jak choćby Wielka Warszawska.

Przez sport do „kalectwa”?

Ale wielki sport – i tu powoli przechodzę do argumentów contra – też cierpi na szereg patologii, tak ciekawie opisanych choćby w książce akademików Jana Sowy i Krzysztofa Wolańskiego „Igrzyska w społeczeństwie spektaklu”. Skrajna komercjalizacja, zadłużenie, naruszanie zasady fair play z dopingiem na czele, wreszcie „wyciszanie” trybun metodami przypominającymi inżynierię społeczną. A przede wszystkim „idolizacja” sportowców, często nie przygotowanych do takiej roli. Nawet jeśli akurat my, Polacy, mamy dzięki Robertowi Lewnadowskiemu wiele powodów do radości, jest to bowiem człowiek łączący wiele pozytywnych modelowo cech, mam nadzieję, że Czytelnik dostrzega wyjątkowość tej sytuacji i istotę problemu.

Patrząc nieco bardziej przyziemne na potencjalne minusy pracownika zaangażowanego w względnie intensywne uprawianie sportu musimy wziąć pod uwagę, podobnie jak w przypadku plusów, przede wszystkim kwestie zdrowotne i mentalne. W przypadku zagrożeń zdrowia, choć sport sportowi nierówny (istnieje jednak subtelna różnica między np. MMA a tańcem towarzyskim), to większość współczesnych, modnych sportów kontaktowych i nie tylko jest kontuzjogenna. Zaś każda kontuzja, mniej lub bardziej bolesna, wpływa na naszą psyche i tym samym efektywność pracy umysłowej. Trendy kulturowe w sporcie, tj. tendencja silnej „atletyzacji”, „grania na maxa”, tylko kontuzyjność zwiększa. Każdy, kto obserwuję grę tenisistów (a zwłaszcza tenisistek) w ostatnich 30 latach, dostrzega to zjawisko dość wyraźnie.

W przypadku sportów ekstremalnych, silnie adrenalinowych, dochodzą potencjalne problemy związane z agresywnymi zachowaniami, zarówno na poziomie behawioralnym, jak i umysłowym, strategicznym. Jeśli chodzi o ten pierwszy, może to przekładać się na jakość współpracy w zespołach oraz, co gorsza, na pracę z klientem (która czasami wymaga anielskiej cierpliwości). Osoby o zbyt dużym zapotrzebowaniu na adrenalinę mają tendencję do podejmowania zbyt ryzykownych działań i wytyczania nierealistycznych planów oraz, m.in. ze względu na wysoką odporność, nie potrafią na czas się z nich wycofać.

Generalnie u agresywnych, ale też u innych (np. u osób z lekko paranoicznym komponentem osobowościowym) pracowników może dość do spatologizowania pozytywnych wartości, których źródłem jest również kultura fizyczna, tj. wspomnianego planowania czy procesowego wdrażania. Nadmierna koncentracja na teoretycznym i procesowym ujęciu biznesu w połączeniu z perfekcjonizmem i swoiście rozumianą „wyczynowością” może dać opłakane skutki, odrywając takiego pracownika (a co gorsza szefa) od rzeczywistości.

Szczęście („na stoku i w biznesie”) to doskonalenie ludzkiej natury

A zatem, chciałoby się rzec, jak wszędzie, istota sprawy leży w proporcjach i bez umiaru daleko nie zajedziemy. To z nim maksyma „sport to zdrowie” ma właściwy sens, bez niego sensowności nabiera inna – „przez sport do kalectwa” – tu, w kontekście biurowym, rozumiana nieco szerzej. Rzecz jasna, łatwo powiedzieć, napisać a przecież „krew nie woda” zarzucą zwłaszcza Ci, którzy tworzą wartość dodaną wielu firm… To prawda, ale większą prawdą są słowa wypowiedziane przez Greka 2500 lat temu: „Szczęście to doskonalenie ludzkiej natury. Ponieważ człowiek jest zwierzęciem rozumnym, ludzkie szczęście zależy od korzystania z jego rozumu.”

Wszystkim Czytelnikom oddającym się „białemu szaleństwu” (sama ta potoczna nazwa to już signum temporis) w najbliższym czasie, życzę jak najwięcej celebrowania arystotelesowskich dóbr ciała i duszy służących człowiekowi (m.in. wigoru, witalności, smacznego jedzenia i picia, przyjaźni, miłości) ze szczególnym uwzględnieniem wiedzy (do znalezienia w okolicach złotego środka). To naprawdę kwestia pomagania szczęściu, również w karierze : – ) 

dr Piotr Balcerowski, MBA

Wiceprezes Instytutu Staszica

Ekspert od zarządzania talentami