Niesłusznie twierdzi się, że pandemia była bodźcem do wprowadzenia rewolucyjnych rozwiązań na rynku pracy. Te rozwiązania istniały wcześniej, a lockdown stał się tylko katalizatorem do ich szerszego stosowania przez pracodawców. Teraz i firmy, i pracownicy dokonują bilansu zysków i strat. Te pierwsze hasło oszczędności dzięki pracy zdalnej traktują bardzo poważnie, co bynajmniej nie jest dobrą wiadomością dla zatrudnionych.
W jednym ze swoich cotygodniowych felietonów na portalu NaTemat.pl wspominałem o modelu, z którym eksperymentują międzynarodowe korporacje. Zamiast pracy menadżera w biurze – praca zdalna połączona z dwu-, trzydniową wizytą w zagranicznej centrali raz na miesiąc. Dla pracownika wygoda, dla korporacji oszczędności.
Nie będę się tu rozwodził na temat minusów pracy zdalnej. Po pierwsze, napisano już o tym sporo, a po drugie, praca biurowa też ma swoje minusy. Skupmy się na oszczędnościach. To oczywiste, że firmy oszczędzają nie tylko na czymś, ale i na kimś. Jeśli odchudzają budżet, to ich costcutterzy nie tylko patrzą na słupki z zakupami długopisów i papieru, lecz bacznie przyglądają się kosztom pracowniczym. Wspomniany wyżej model, oprócz pewnej wygody dla kadry menadżerskiej i miłej wycieczki do Paryża lub Londynu, zakłada bowiem likwidację biur regionalnych bądź, w najlepszym przypadku, ograniczenie ich działalności do minimum. A to oznacza nieuchronne zwolnienia. Stanowiska części personelu pomocniczego i biurowego przestają być potrzebne.
Znowu wrócę do tego, co pisałem: obawiałem się, czy polskie firmy w takich warunkach będą mogły skutecznie konkurować o pracownika z międzynarodowymi korporacjami. Okazuje się jednak, że po euforii związanej z szerszym korzystaniem z pracy zdalnej, przyszedł czas na zimny prysznic. Google (trudno sobie wyobrazić firmę bardziej przystosowaną do pracy spoza biura) w nowym kalkulatorze wynagrodzeń postanowił ściąć płace dla osób, które pracują z domu, zamiast dojeżdżać do firmy. W zależności od tego, jak daleko mieszkają i jakie prace wykonują, oznacza to obniżkę nawet o jedną czwartą wynagrodzenia.
Nie pierwszy raz widzimy, że twarde realia rynkowe rozmijają się z pobożnymi życzeniami. Wszak jeszcze niedawno wielu ekspertów na serio twierdziło, że model pracy zdalnej może wiązać się z dodatkowymi pieniędzmi dla pracowników, bowiem pracując z domu, płacą z własnej kieszeni za prąd, muszą zadbać o stanowisko pracy itp. Żadnych marzeń! Jeśli tak gigant jak Google postawił pracowników przed wyborem: albo wracacie do biur, albo dostajecie mniej pieniędzy, to znaczy, że wyliczył, iż mimo wszystko utrzymywanie powierzchni biurowej wraz z całą obsługą jest bardziej opłacalne.
Nie chcę prorokować, ale wszystko wskazuje na to, że ze snu o „zdalnej rewolucji” zostanie mniej, niż spodziewali się optymiści. Pandemię firmy wykorzystały jako swoiste laboratorium. Jak widać, doszły do wniosku, że model pracy zdalnej sprawdza się tylko w niektórych aspektach i w niektórych branżach. W jaki sposób Google uzasadnił swoją decyzję, pozostanie zapewne jego głęboko strzeżoną tajemnicą, niemniej da to do myślenia innym przedsiębiorstwom – od światowych potentatów poczynając, a na polskich kończąc.
Krzysztof Przybył
Prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego
Foto: pixabay.com