Świętowanie kolejnej rocznicy narodzin Zbawiciela to dla nas szczególny czas, nie tylko ze względu na specjalne odczuwanie wymiaru sacrum w naszym życiu, bliskość najdroższych i odwiedziny św. Mikołaja rzecz jasna ;-). Jest on szczególny również w swym wymiarze korporacyjnym i bynajmniej nie mówię jedynie o double sales. Mimowolnie skłania nas do refleksji o sens naszych wysiłków w miejscu, w którym spędzamy trzecią (nie dotyczy p. Matczaka, jego podwładnych i im podobnych) część dorosłego życia. I choćby z tego powodu nie możemy zamykać jej na kwestie etyczne, duchowe również w wymiarze „mentoringowym”, tj. poszukiwania odpowiedzi na wiele pytań i szukania sensownych inspiracji. Wbrew (radosnym) pozorom, czas Świąt jest szczególnie dogodnym czasem do tego typu analiz, „rachunków sumienia” w firmie. Business reality oblige, dlatego proponuję moje dzisiejsze rozważania o tym zjawisku ująć w formule nawiązującej do narzędzia SWOT.
Wybór tego narzędzia analitycznego może nieco zaskakiwać, zwłaszcza, że w radosny czas nie chcemy zajmować różnymi thread’ami. Ale cóż, chrześcijaństwo to nie tylko dążenie do „piękna, prawdy i dobra”, ale również walka ze złem (w tym i tym tkwiącym w nas), co tak sugestywnie widać, choćby na obrazie Rubensa ze św. Michałem w roli głównej. A Złego, jak i Neronów 2.0, przez których przemawia nie brakuje… Ale po kolei. Zaczniemy od strengths, które każda firma (a my wraz z nią) może moim zdaniem nabyć, inspirując się chrześcijaństwem, zarówno w wymiarze duchowo-aksjologicznym, jak i operacyjnym.
Strength/Siła. „Wszystko mogę w Chrystusie, który mnie umacnia.” Flp 4,13
Zacznijmy od sprawy fundamentalnej dla chrześcijaństwa, czyli przyrodzonej godności każdego człowieka. Boże Narodzenie i jego późniejsze nowatorskie nauki każą nam widzieć w każdym człowieku osobę, ze swoimi prawami i obowiązkami, stworzoną na podobieństwo boże. Już sam ten fakt ułatwia odpowiedź na wyzwanie biznesowe nr 1 dzisiejszych czasów, czyli „stawianie przede wszystkim na człowieka w firmie”. W tej serii już pisałem o wadze selekcji, a przede wszystkim retencji pracowników. Ich zdolności i kreatywność są jednym z kluczowych zasobów każdej współczesnej firmy (z całą pewnością wyprzedziły na podium kwestie kapitału, o „ziemi” już nie wspominając).
Aby uzmysłowić sobie ten fakt, wystarczy chociażby spojrzeć na te dane, bynajmniej nie z sektora rocket science. Jeszcze wcale nie tak dawno o urodzaju plonów w 80% decydowała jakość ziemi i pogoda, zaś o reszcie praca, umiejętny sposób zbiorów. Dziś te proporcje są bez mała odwrócone. Dzięki twórczej pracy człowieka w labie, plony są w dużej mierze uniezależnione od jakości ziemi i pogody (wyłączając sytuacje ekstremalne) zaś „technika zbieracka” redukuje straty niemal do zera. Czy rozszerzenie tej naturalnej predyspozycji człowieka (nazwanej umownie Miłością) do właściwych proporcji, ułatwia czy utrudnia budowanie ludzkich relacji i inwestowanie/retencję w talent enfant terrible w oparciu o m.in. cierpliwość i wyrozumiałość? („Idź, a od tej chwili już nie grzesz”. J 8). Odpowiedź jest chyba oczywista.
Drugim obszarem z którego możemy czerpać siły, jest twarda (pomimo wyżej wspomnianego dużego ładunku miłosierdzia) aksjologia, co przekłada się na ekonomiczne życie etyczne, ściśle powiązane z kategorią prawdy. To ono zapewnia prawdziwy, trwały i długofalowy wzrost firmy i jej pracowników. Anglosasi mawiają “you eat well or you sleep well”, przy czym odnośnie do pierwszego czasownika ściśle wiążą go ze znaczeniem, jakie wyraża jeden z grzechów głównych. Za popełnienie którego musi przyjść kara raczej prędzej, niż później („Pigs get fat, hogs get slaughtered”). Cóż zatem dziś oznacza zdrowe, umiarkowane „jedzenie”? Wbrew pozorom, katolickie menu jest dość proste i oznacza wybór uczciwości, solidności, rzetelności i dotrzymywania umów. Ale też płacenie nie tylko rachunków, ale i podatków. Traktowanie po ludzku pracowników.
Czy można czerpać inspirację do takich wyborów od narodzonego 2021 lat temu w Betlejem? Bez wątpienia, i jest na to wiele świadectw. Do najciekawszych, moim zdaniem, należy świadectwo p. Romana Kluski, legendarnego twórcy Optimusa. W swoim wykładzie pt. Etyka czynnikiem sukcesu w biznesie (https://youtube.com/watch?v=735wOwmsoNI&feature=share) mówił m.in.: „Codziennie po pracy w Optimusie, czytałem Dzienniczek s. Faustyny. Ja się uczyłem [z niego], co jest dobrem a co złem. Ja się uczę słowami Pana Jezusa o całym sensie życia i po co ja jestem…”
To świadectwo jest również ważne dlatego, iż opowiada o nieodłącznym elemencie sukcesu biznesowego, tj. optymizmie – i tu przechodzę do trzeciego źródła siły. Narodziny Jezusa nieodłącznie wiążą się z nadzieją, nawet jeśli teologicznie jest ona bardziej przypisana drugiemu z najważniejszych Świąt. Cywilizacja chrześcijańska, rozpoczynająca swą ziemską wędrówkę od marszu „cieśli i 12 rybaków”, nie zyskałaby globalnego zasięgu bez optymizmu! Tego endemicznego elementu charakteru każdego talentu, że „szklanka jest do połowy pełna” I (nomen omen) „sky is a limit”.
Ale do wzmocnienia naszych pracowniczych I firmowych sił możemy wykorzystywać dorobek nie tylko z obszaru vision & values. Również z operational level, so to say. Bo choć narodziny Jezusa, dające początek Kościołowi, położyły fundament pod budowlę na bardzo solidnych przekonaniach duchowych i moralnych, wyzwalających pożądane cechy, sam Duch Święty nie pomógłby przekonać milionów serc i umysłów, gdyby nie zastosowanie precyzyjnych narzędzi, przede wszystkim komunikacyjnych. Prawda ma to do siebie, iż niestety nie zawsze „przebija się sama”. Zaś, mówiąc językiem profanów, (direct) marketing czy public relations są przecież dziś kluczowymi departamentami korporacyjnymi. Sprawne operowanie zaś słowem („Na początku było słowo” J 1), w mowie i piśmie, jest wręcz warunkiem dla uzyskania statusu „talented” i wejścia na ścieżkę „up” w większości firmowych departamentów. Dorobek katolicki w tym obszarze jest nad wyraz inspirujący i bynajmniej nie chodzi jedynie o twórczą recepcję systematyki retorycznej Hellady (m.in. persuastio – docere – delectare – movere), ale twórcze rozwinięcie zasady stosowności (decorum), tak przecież istotne w działaniach operacyjnych, zwłaszcza na etapie start-up. Listy św. Pawła czy św. Ignacego Loyoli należą tu do „klasyki gatunku” i możemy przekonać się o ich target-kunszcie, nie tylko czytając je, ale i studiując ich opracowania, jak chociażby „Historię kaznodziejstwa” ks. prof. Kazimierza Panusia.
Zresztą nie trzeba szukać aż tak daleko, nieco starsi z nas mają nawet bezpośrednie doświadczenia z katolickim public relation & direct marketing na najwyższym poziomie. Wszak święty Jan Paweł II, dostrzegając siłę bezpośrednich relacji, swoistego „personal touch” między innymi: (i) przebył 1 163 865 km (trzykrotność odległość między Ziemią a Księżycem); (ii) wygłosił 2412 przemówień publicznych; (iii) udzielił 2125 święceń kapłańskich; (iv) udzielił 1060 audiencji publicznych: (v) spotkał się z 703 głowami państw; (vi) odwiedził 697 miast; (vii) odwiedził 129 państw.
Równie imponujące i inspirujące są dokonania innego naszego rodaka, o. Kolbego, który, co dla nas szczególnie dziś ważne, zbudował od podstaw i z bardzo małym kapitałem jeden z największych koncernów medialnych II RP z nakładem miesięcznika „Rycerz Niepokalanej” zbliżającym się do 100 tys. Na ówczesne czasy było wynikiem rewelacyjnym.
Ale powstanie zarówno „Rycerza”, jak i Radia Niepokalanów oraz najliczniejszego, pomimo bardzo ascetycznych warunków, klasztoru (blisko 800 osób – spory sukces HR) nie byłoby możliwe bez wsparcia ówczesnego polskiego biznesu a konkretnie księcia Druckiego-Lubeckiego, który podarował ziemię pod przyszły Niepokalanów. Chciałbym przy tym wątku napisać o pewnym istotnym sprzężeniu zwrotnym, który dziś z punktu widzenia biznesu nazwalibyśmy roztropnym CSR. Otóż okazuje się, co pokazują twarde dane z badania CBOS, iż wyższy poziom katolickiej religijności sprzyja propolskim decyzjom konsumenckim. Również z takich doświadczeń i zależności siłę dziś powinni czerpać polscy przedsiębiorcy. Idea Ordo caritas (wraz z jej najwybitniejszymi orędownikam,i bł. kard Wyszyńskim, o. Woronieckim i o. Bocheńskim – tak celowo zamilczanymi w okresie „patologicznej transformacji”) odnajduje tu swoje miejsce i jest ono naznaczone w biznesowym wymiarze bardzo wymiernie.
Weekness/Słabości. „Bo ty stałeś się dla mnie twierdzą i ucieczką w dniu mego ucisku.” Ps 59, 17
Przechodząc do słabości, najprościej można by rzec, nawiązując do powyższego wywodu, iż im mniej zaczerpnięć wspomnianych wyżej sił, tym jesteśmy słabsi. Felietonowa forma zmusza mnie do oszczędności w słowie, dlatego teraz wspomnę jedynie o słabości wynikającej z braku wytrwałości w samotności w sytuacji firmowej/biznesowej, w której dzieje się nam obiektywnie krzywda. Kiedy stoimy samotni naprzeciwko „Sanhedrynu”, zaś „Piotry” po trzykroć się nas wypierają. Droga do biznesowych gwiazd wiedzie jednak często i przez taką „via dolorosę”. I dotyczy najczęściej ludzi młodych i utalentowanych. Więcej o tym wątku napiszę w dedykowanym felietonie o patologiach organizacyjnych firmy, pt. „Dont let the bozos let u down” nawiązując do klasycznego wykładu pracownika Apple’a.
Opportunities/Okazje. „Nie dał nam bowiem Bóg ducha bojaźni, lecz mocy i miłości, i zdrowego umysłu. Nie wstydź się więc świadectwa naszego Pana…” 2 Tm 1,7
Ale wracając (choć dla niektórych pozostając – dostrzegają oni bowiem w „nadgryzionym jabłuszku” konotacje biblijne 😉 do wątku ściśle chrześcijańskiego, przejdźmy teraz do analizy makro-otoczenia zaczynając od okoliczności sprzyjających.
Bez wątpienia możemy przyjąć, patrząc na makrotrendy, iż po ponad wieku szaleństw wnuków tzw. Oświecenia tj. m.in. nazistów, komunistów oraz turbokapitalistów i laickich multikulturalistów, te eksperymentalne inżynierie społeczne poniosły klęskę lub widać już jej zarzewie. W tym ostatnim przypadku, próby skonstruowania idealnego człowieka-konsumenta (a nie osoby stworzonej na obraz i podobieństwo Boga) tj „Nowego człowieka. Bez płci, tożsamości, identyfikacji, samotnego, wyalienowanego, bez rodziny, zdanego na innych, bez pamięci, historii, więzi, relacji, religii, miotanego instynktami” (copy rights Rafał Dudkiewicz) zdają się coraz bardziej kompromitować, co widzimy m.in. w powolnym odrodzeniu kultury chrześcijańskiej i wyborach politycznych narodów umownego świata Zachodu. Co ciekawe, niemałą uwagę poświęca się w tym procesie Polsce i polskim katolikom. Znany mi niegdyś osobiście amerykański duchowny, „prorok z Nowego Jorku” śp. o. Richard John Neuhaus – całkiem niedawno, bo w 2012 roku, oceniał i poniekąd antycypował: „Polska stanowi laboratorium przyszłości. Od lat staram się o tym przekonać moich polskich przyjaciół ponieważ bardzo często w kontekście Europy Polskę uważa się za kraj zacofany. Twierdzi się, że jest wczorajsza. I najważniejsze pytanie brzmi, czy ten kraj będzie w stanie dołączyć do nowej Europy. To kompletny nonsens. Polacy nie powinni się dać na to nabrać. To co dzieje się w Polsce z punktu widzenia kultury, polityki, religii jest znacznie ciekawsze od tego, co dzieje się w Niemczech czy Holandii.“
I, mimo wszystko, zaryzykujmy i dodajmy: długofalowo z punktu widzenia biznesu. Zwłaszcza zaś jego bezpieczeństwa. Walka bowiem z tożsamością narodową i chrześcijańską, uchylanie drzwi irracjonalizmowi i relatywizmowi, niszczy najbardziej elementarne reguły stosunków międzyludzkich, które pozwalają normalnie funkcjonować społeczeństwu. Skoro „na Zachodzie” dochodzi do sytuacji, w których do aresztów damskich trafiają mężczyźni (i tam dokonują gwałtów), ponieważ podczas zatrzymania „autoidentyfikują się jako kobiety”, a policje wielu krajów zachodnich szanują taki wybór to, w kontekście biznesowym, możemy sobie wyobrazić, iż jeśli to szaleństwo się nie zatrzyma (a nie ma po temu logicznych podstaw), w niedalekiej przyszłości np. nasz dłużnik, zmieniając płeć, stwierdzi, iż „czuje się już inną osobą”. I nie chce odpowiadać za czyny „swojego poprzednika”, zaś sąd uzna taką argumentację! Ba, ostatnio polskie media opisywały taki przypadek – u nas, w naszym kraju!
Inteligencja, ten nieodłączny element każdego talentu biznesowego, to również zdolność do znajdowania w lot połączeń między ideami. Dlatego szaleństwa późnych turbokapitalistów i laickich multikulturalistów są też okazją do krytycznego zweryfikowania niezliczonych antykatolickich mitów, z weberowskim (o prymacie ducha protestantyzmu w skuteczności biznesowej). Dokonania biznesowe starych (północnych) Włoch, Francji, Belgii czy Bawarii nigdy tego nie potwierdzały. Podobnie jest z rzekomym „brakiem otwartości”, strachem, „syndromem oblężonej twierdzy” i nieumiejętnością adaptacji do globalnych wyzwań katolików. Któż, jak nie ci, którzy inspirują się wielowiekowymi globalnymi doświadczeniami tysięcy ojców jezuitów, dominikanów, czy, w polskich warunkach blisko trzema tysiącami księży na misjach oraz ich wieloma sukcesami recepcji lokalnych kultur, są bardziej predestynowani do rozumienia „globalnej gry”? Więcej tych mitów (Kościół przeciwny przedsiębiorczości, kredytowi, bogaceniu się, wspierający socjalistyczny model gospodarczy itd. itp.) omówię w innym felietonie. Teraz czas przejść do ostatniego elementu naszej analizy.
Threads/Zagrożenia „Głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów i głupstwem dla pogan” 1 Kor 1,23
Komisarz ds. równości Heleny Dalli, która w swym podręczniku „inkluzywności” zalecała urzędnikom UE cenzurowanie terminu „Święta Bożego Narodzenia”, gdyż może on być „stresujący” dla niewierzących lub innowierców. Z samym draftem dokumentu warto się zresztą zapoznać, gdyż jest tam wiele znaków pokazujących, iż „tonący brzydko się chwyta”. Ale sami przecież widzimy, jak zmieniają się życzenia kooperacyjne i ile w nich „sesonal holidays greetings”.
Ale rzecz jasna nie o samych urzędników bez legitymacji demokratycznej tutaj chodzi. Są oni bowiem jedynie ekspozyturą sił ekonomicznych i kulturowych o antychrześcijańskim zacięciu. A siły te dysponują w dalszym ciągu ogromnymi zasobami wpływu, finansowymi i operacyjnymi. Wystarczy spojrzeć na milionowe kwoty, jakimi zasilany jest budżet różnorakich dzieł i fundacji promujących „społeczeństwo otwarte”, które w swej istocie służą dekonstrukcji kultury chrześcijańskiej. Zarówno Jezus Chrystus, jak i Święta jego narodzenia nie cieszą się ich specjalnymi względami, ujmując rzecz nad wyraz dyplomatycznie. Coraz więcej katolickich intelektualistów i naukowców uważa wręcz, iż czas dyplomacji dawno się skończył i mamy „War on Christmas”, co starannie dokumentują w swych publikacjach. Ukazują m.in., jak jawnie wulgarne i antykatolickie treści przedostają się do mainstreemu. Ostatnim takim przykładem jest choćby nowy serial HBO Max „Santa Inc”.
Takie rzeczy nie powstają w próżni. Tym samym rynek pracy na umownym Zachodzie nie jest dla katolików (zwłaszcza młodych) nazbyt łaskawy, choć zależy to oczywiście od konkretnego rynku (inaczej jest w Niemczech czy Francji, niż np. we Włoszech czy Polsce). Sam pisząc te słowa, przypominam sobie przynajmniej dwie, skłaniające do zadumy sytuacje w mojej karierze zawodowej. Pierwsza miała miejsce jeszcze na studiach na zachodnioeuropejskim uniwersytecie. Na przedmiocie Business English (służącym również do profesjonalnego przygotowania do wejścia na rynek pracy) zniechęcają nas do wpisywania w CV przymiotnika „katolicki”, będącego integralną częścią nazwy Uniwersytetu. Pamiętam, jak młodzieńczo-naiwnie, starałem się dociec przyczyn takiej sugestii. Wyjeżdżając z Polski, naczytałem się wszak m.in. w gazetach (a zwłaszcza w jednej gazecie) niemało o europejskiej tolerancji. Ale satysfakcjonującej wówczas odpowiedzi nie uzyskałem, a te które padły („well, you know…it is simply better”) przypominały poznawczo bardziej swojskie „wicie rozumicie” względnie, w wersji 2.0, „to nie mieści się w żadna rubryka” tudzież „to nie jest dobra o tym mówić” ;-). O drugim przypadku wspomnę w innym felietonie.
Jeśli miałbym coś doradzić, również z własnego doświadczenia, to w przypadku startu kariery warto pamiętać o ewangelicznym „Posyłam was jak owce między wilki, bądźcie zatem przebiegli jak węże i niewinni jak gołębie. (Mt 10:16)”. I jeśli atmosfera w firmie jest raczej nieprzychylna nie tylko świętowaniu Bożego Narodzenia, ale i chrześcijaństwu jako takiemu, lepiej po prostu zachować dyskrecję, tj. dostosować się do wieloletnich zaleceń lewicy, iż „miejsce pracy powinno być wolne od ideologicznych sporów”. Jak wiemy do czasu, bowiem mądrość etapu, obecnie wymusza wręcz uczestnictwo w nowej, tęczowej wersji 1 Maja. W takich sytuacjach niestety już musimy powiedzieć: non possumus. Ale zanim to potencjalnie nastąpi, warto po prostu postępować po chrześcijańsku.
Poznanie siebie, swoich mocnych i słabszych stron oraz otoczenia w jakim funkcjonujemy, to abecadło dla wszystkich tych, którzy pragną „stabilnego rozwoju” swojej kariery czy firmy. Poznanie to wiąże się ściśle ze sferą duchową (psyche-logiczną), gdzie trwają wybory I zmagania między sferą wartości (sumienia), rozumu (prakseologii/skuteczności) i woli (siły do zrealizowania powziętych decyzji). Nauki narodzonego w Betlejem przed 2021 laty stanowią bez wątpienia inspiracje do prowadzenia biznesu w najszerszym sensie etycznego, bo „solidarnego” z Prawdą i ludzką godnością. Bogactwo materialne, które wytwarzamy ciężką pracą, nigdy nie powinno jednak stać się celem samym w sobie. Prawdziwym owocem (Applem 😉 pracy ducha „jest miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie.” (Ga 5,22). Czego Państwu i sobie, nie tylko w Święta Bożego Narodzenia, życzę!
dr Piotr Balcerowski, MBA
Ekspert od zarządzania talentami
Foto: pixabay.com