Równość płac kobiet i mężczyzn to postulat, którego nie sposób kwestionować. Jego realizacja nie może jednak podważać zasad prowadzenia działalności gospodarczej i elementarnych zasad wolnego rynku. Zgłoszony przez posłów Koalicji Obywatelskiej projekt „Jawne zarobki” to próba wprowadzenia regulacji, które utrudnią życie przedsiębiorcom, w bezzasadny sposób ingerują w prowadzenie firmy, a – co najważniejsze – w żaden sposób nie przybliżają do realizacji deklarowanego celu.
Według danych Komisji Europejskiej Polska zajmuje piątą pozycję w Unii, jeśli chodzi o najmniejsze różnice wynagrodzeń między kobietami a mężczyznami. W naszym kraju wynosi ona 7,2%, podczas gdy w Niemczech aż 21%, a w znanej z polityki równościowej Szwecji 12,6%. Średnia unijna – na niekorzyść kobiet – to 16%. W tej kategorii Polska znajduje się zatem w chlubnej czołówce państw europejskich, co nie oznacza, że nie należy dążyć do ideału, czyli do pełnej równości płac.
Idea równości płacowej w oczywisty sposób powinna być wspierana przez rząd, ale narzędzia do jej realizacji mają sami przedsiębiorcy. Im mniejsze różnice w wykształceniu pracowników obojga płci, w realnych możliwościach rozwoju zawodowego, tym mniejsze różnice w zarobkach. Takie różnice dosłownie z roku na rok maleją, co odczuwają także sami Polacy. Wg sondażu CBOS z jesieni 2018 r., ostatnie pięć lat przyniosło znaczącą, pozytywną zmianę nastawienia do pracy zawodowej kobiet. Spadł odsetek opinii, że praca kobiet daje więcej korzyści, niż strat, na rzecz przekonania, że korzyści i straty się równoważą. 55% respondentów deklaruje, że nie zrezygnowałoby z pracy zawodowej na rzecz prowadzenia gospodarstwa domowego, gdyby pozwalała na to ich sytuacja finansowa. 41% uważa, że kobiety i mężczyźni mają takie same szanse na awans zawodowy, chociaż 42% wskazało, że większe szanse mają mężczyźni.
Zgłoszony przez posłów KO to nowelizacja Kodeksu pracy, obwarowana sankcjami wobec pracodawcy. Zakłada ona, że pracodawca, publikując w dowolnej formie ofertę pracy, musiałby podać w niej kwotę proponowanego wynagrodzenia brutto; jedyny kompromis to podanie „widełek” minimalnego i maksymalnego wynagrodzenia do negocjacji. Za zlekceważenie obowiązku groziłaby kara grzywny od 1 do 30 tys. zł.
W ocenie ekspertów Instytutu Staszica wprowadzenie takiej regulacji nie może przynieść efektu w postaci zmniejszenia różnicy między płacą kobiet i mężczyzn, co wynika już z samej konstrukcji przepisu. Jeśli bowiem pracodawca w ofercie umieści odpowiednio szerokie „widełki” płacowe, będzie mógł i tak zaproponować ostateczne wynagrodzenie w takiej wysokości, w jakiej zamierza – zakładając, że z premedytacją chce mniej płacić kobietom. Możliwe są za to efekty uboczne (wierzymy, że niezamierzone przez autorów), uderzające w przedsiębiorców.
Wynagrodzenie jest jednym z elementów negocjacji między pracodawcą a potencjalnym pracownikiem – istotnym, lecz nie jedynym. Zależy nie tylko od umiejętności i doświadczenia pracownika, ale też od jego dyspozycyjności i innych oczekiwań. Pracodawca nie może negocjować pod groźbą, że złożenie propozycji niższego wynagrodzenia, uzasadnione mniejszym od oczekiwanego doświadczeniem lub mniejszą dyspozycyjnością, zostanie uznane za dyskryminację ze względu na płeć.
Pracodawca nie ma obowiązku ujawniania siatki płac w firmie. Proponowane regulacje de facto kończą z tą zasadą, godząc tym samym w zasadę konkurencyjności. Dodać należy, że sama wysokość zarobków – z pominięciem informacji o możliwych premiach i świadczeniach socjalnych – jest informacją, która nie daje pełnego obrazu warunków pracy w danym przedsiębiorstwie. Co więcej, forsowany obowiązek uderza w pracowników i ich prawo do zachowania w tajemnicy informacji o zarobkach. Nie będzie bowiem trudne sprawdzenie, ile kto zarabia (przynajmniej w przybliżeniu) na danym stanowisku.
Co ciekawe, w uzasadnieniu autorzy projektu powołują się na przykład Wielkiej Brytanii, gdzie podawanie wysokości proponowanego wynagrodzenia w ofercie jest standardem. Tymczasem, wg cytowanego zestawienia Komisji Europejskiej, Wielka Brytania jest dopiero na 25. miejscu pod względem równości płac, a różnica zarobków kobiet i mężczyzn to 20,8%.
Proponowane przez KO rozwiązanie można rozważyć tylko w jednym przypadku, a mianowicie instytucji państwowych i samorządowych, niebędących spółkami prawa handlowego. Może to – choć w niewielkim stopniu – ograniczyć manipulowanie płacami przy zatrudnianiu osób z klucza politycznego.
Reasumując: projekt „Jawne zarobki” uderza w przedsiębiorców i w prywatność pracowników, a proponowane narzędzia nie posłużą do realizacji celu w postaci zmniejszenia różnicy w zarobkach kobiet i mężczyzn.