Zamieszanie i awantury wokół zboża dają nową nadzieję (nomen omen) wszystkim siłom, które można nazwać anty-PiS-em. Rzeczywiście atmosfera jest napięta, a wicepremier Henryk Kowalczyk nie jest tak obdarzony łatwością utrzymywania dobrych relacji z rolnikami jak miał to Jan Krzysztof Ardanowski. Zatem, czy skończy się wieloletni sojusz kaczystowsko-chłopski?
Oczywiście jest taka możliwość. Zamieszanie na rynku zbożowym jest sprawą poważną. Do tego dochodzą problemy ze zmiennymi cenami nawozów sztucznych, kłopoty producentów w poszczególnych działach rolnictwa itd. itp. Jeśli z drugiej, czyli rządowej strony, zostaną popełnione błędy w negocjacjach, rolnicy spotkają się z arogancją, nieudolnością, to oczywiście obecna władza sama na siebie może sprowadzić katastrofę. „Potencjał” do tzw. samozaorania oczywiście jest, czego dowodem była nieszczęsna „piątka dla zwierząt”. PiS-owi nie pomaga w relacjach z rolnikami jeszcze kilka okoliczności – np. nieakceptowana na wsi działalność polskiego komisarza w UE, czyli Janusz Wojciechowskiego. Podobnie jest z wdrażaniem różnego rodzaju nowych przepisów i zarządzeń administracyjnych, które często odbierane są jako utrudnianie życia przez oderwaną od rzeczywistości biurokrację.
To jeden z wariantów rozwoju sytuacji. Drugi może być podobny do tego z apokaliptycznych proroctw opozycji, że nie będzie węgla, lub że chleb będzie kosztował 30 złotych. Do wyborów jest jeszcze kilka miesięcy, więc władza znów może mieć czas na rozwiązanie problemów. A wtedy na jesieni, po nowych zbiorach, nastroje wśród rolników mogą być inne.
Na korzyść PiS działa jeszcze jedna okoliczność. Ograniczony wybór polityczny. Rolnicy mogą oddać swoje głosy na szukające ich poparcia PSL. Ale po co marnować swój głos na partię, która może nie przekroczyć progu wyborczego i w ogóle ma znikomy wpływ na politykę centralną? PSL można poprzeć w wyborach samorządowych, ale nie do Sejmu – to akurat dość częsta postawa wśród wyborców na wsi. Platforma odpada, bo i ona sama, jeśli szuka poparcia na wsi to w sposób chaotyczny, od przypadku do przypadku. Lewica całkowicie nie liczy się w tej konkurencji. Podobnie Polska’2050, której politycy na wsi ostatni raz byli jako dzieci przy okazji odwiedzin swych dziadków. Ruch pana Kołodziejczyka jest hałaśliwy, ale nie jest traktowany zbyt poważnie. Na dodatek połączył się z podobną pod względem wielkości „siłą”, czyli jakąś słabo rozpoznawalną resztówką po partii Jarosława Gowina. A wiadomo jak zera się sumują. Pojawiła się nowa – nomen omen – nadzieja, czyli Konfederacja ze swoją aktualną gwiazdą, czyli Sławomirem Mentzenem. I tu nagle niektórym rolnikom zaświeciły się oczy. Rzeczywiście sensacja tego sezonu zaczęła zdobywać pewne poparcie wśród rolników.
Czy Konfederacja wyprze PiS ze wsi? Raczej będzie to trudne, choć nie jest bez szans. Te jednak wynikną prędzej z błędów PiS-u niż zalet samej Konfederacji. Bowiem jest tu szereg ograniczeń – począwszy od tego, że jest to partia bardziej wielkomiejska niż reprezentant prowincji. Wreszcie może nastąpić fundamentalne nieporozumienie – rolnictwo jest ostatnią branżą gospodarki, która pragnie tzw. wolnego rynku. Leseferyzm zabije rodzinne gospodarstwa rolne, czyli tych wszystkich, którzy dzisiaj wojują z wicepremierem Kowalczykiem. Rolnictwo w każdej wysoko rozwiniętej gospodarce potrzebuje i żąda ochrony oraz interwencji państwa. Co zresztą widzimy w czasie negocjacji zbożowych.
Może być więc tak, że rolnicy znów poprą PiS, jeśli rząd upora się z obecnymi problemami. Lub – w przeciwnym wypadku – w ogóle nie pójdą głosować. To też może być czynnik wpływający na wynik wyborów.
Piotr Gursztyn
Dziennikarz, historyk, fundator Instytutu Staszica