Z indeksem przez stulecia

Browse By

W „Karafce La Fontaine’a” Melchior Wańkowicz zamieścił listę zatytułowaną „Indeks zbrodni na kulturze”. Znalazły się niej wydane w latach 60. i 70. monografie, syntezy, wydawnictwa źródłowe i encyklopedyczne, których wartość dla badaczy znacząco obniżał brak indeksu. Można powiedzieć, że od czasu Wańkowicza niewiele się zmieniło, bowiem niezmiennie naszpikowane nazwiskami i nazwami własnymi publikacje pozbawione bywają tego cennego dodatku.

Na jednym biegunie znajdują się publikacje polskie, w których indeksów albo brakuje, albo też sporządzane są w sposób ignorancki – na drugim zaś brytyjskie i amerykańskie. To, co nazwać można kulturą indeksowania, na Wyspach rozwinęło się w swoistą sztukę. O ile u nas (w najlepszym wypadku) książce towarzyszy alfabetyczny indeks nazwisk, czasami (znacznie rzadziej) nazw miejscowości, to tam indeks zawiera często również hasła rzeczowe, tytuły dzieł i czasopism, a przy nazwisku częściej wspominanej postaci mamy nie tylko wykaz numerów stron – co czytelnika zmusza do upartego wertowania książki – ale rozbicie wzmianek na poszczególne zagadnienia. I tak, o ile przysłowiowy „Mickiewicz Adam” w polskim indeksie będzie figurował po prostu jako Mickiewicz plus, powiedzmy, czterdzieści numerów stron, to w brytyjskim bądź amerykańskim umowny „Byron George Gordon” będzie opatrzony hasłami dodatkowymi, np. „studia”, „Shelley, Percy, relacje z”, „Giaur” itp. itd.

Nie dziwi zatem fakt, że to w szacownej Wielkiej Brytanii ukazała się popularna historia indeksów, od pierwocin w czasach antycznych i pierwszych indeksów sensu stricto w późnym średniowieczu, po erę Google’a – wielkiego indeksu wszystkiego. Pasja indeksowania w siedemnastym i osiemnastym wieku była tak rozwinięta, że rejestrami opatrywano także utwory literackie. Ba, nadal się je opatruje. Mam na podorędziu polski przekład „Władcy Pierścieni”, którego każdy tom opatrzony jest indeksem postaci, nazw geograficznych oraz pieśni i utworów poetyckich, cytowanych w tekście!

Dennis Duncan pokazuje, że historia indeksowania była odzwierciedleniem spojrzenia na naukę i wiedzę w danej epoce. Średniowiecze, z teologią i Bogiem jako centralnymi punktami odniesienia, dało biblijne konkordancje. Wieki późniejsze, poszukujące klucza do usystematyzowania całej, powiększającej się wiedzy i świecie, przyniosły różnego rodzaju indeksy i spisy. Słynna Wielka Encyklopedia Francuska jako próba ujęcia ówczesnej nauki i horyzontów rozumu jest oczywiście szeroko znana, ale kilka dekad wcześniej lipski wydawca Johann Heinrich Zedler w 68-tomowym leksykonie starał się dać czytelnikowi informację dosłownie o wszystkim. Wśród kilkuset tysięcy haseł znalazły się i te poświęcone królom, papieżom, wodzom, i opisujące małe wioski i rzeczki w Niemczech czy Francji. W pierwszej połowie wieku osiemnastego taka praca była jeszcze wykonalna, sto lat później – już nierealna.

Indeks to uczynienie książki podwójnie użyteczną, to wyciśnięcie z jej treści maksimum esencji. Dlatego dziwi fakt, że polscy wydawcy niejednokrotnie zaczynają oszczędności od indeksów (albo przypisów). Bo taka pozorna oszczędność to rezygnacja z grona czytelników, którzy zrezygnują z zakupu publikacji dlatego, że nie będą w stanie ocenić, na ile będzie ona dla nich przydatna. A pierwszą, najłatwiejszą tego weryfikacją jest właśnie przejrzenie indeksu.

Dennis Duncan: Index, A History of the: a Bookish Adventure from Medieval Manuscripts to the Digital Age. London, Penguin Books, 2021.

(mr)