Jedną z nielicznych zalet Władimira Władimirowicza Putina jest to, że jego zbrodnicza działalność w ostatnim czasie skutecznie obaliła absurdalne mity, którymi społeczeństwa (i siebie) karmiły zachodnie elity, a także co bardziej ich gorliwi kulisi w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Jedną z najbardziej utrwalanych – ahistorycznych, niezgodnych nie tylko z jakąkolwiek tradycją politologiczną, ale także elementarnym rozsądkiem – bzdur, była ta o apolityczności ekonomii i wymiany gospodarczej.
Brednia ta wciąż pokutuje wśród niektórych z politycznych „realistów” czy liberałów, którzy intelektualnie zatrzymali się na poziomie KLD czy UPR z pierwszej połowy lat 90. Jej wyznawcami byli także zwolennicy powtarzania każdej niedorzeczności i traktowania jej jako dogmatu pod warunkiem, że płynie ona zza zachodniej granicy.
W ten sposób byliśmy przekonywani o apolityczności projektów gazowych, o braku potrzeby własnych narodowych inwestycji, o braku jakiejkolwiek potrzebnej infrastruktury o ile takowa istnieje w krajach sąsiednich. Ten model, dla państwa położonego w miejscu takim, a nie innym, i stojącym przed zagrożeniami takimi, a nie innymi, jak Polska, był w oczywisty sposób szkodliwy. Jego praktyczną realizacją były zresztą nie tylko kontrakty gazowe, czy blokowanie i opóźnianie dywersyfikacji źródeł gazu, budowy sieci drogowej łączącej nasz kraj z krajami bałtyckimi, kanału uniezależniającego duży przymorski akwen od Rosjan, budowy elektrowni atomowych czy w końcu atakowanie własnego przemysłu zbrojeniowego. Jego praktyczną realizacją gdzieś na samym końcu jest także fakt, że Rosjanie używają ponoć sprzętu dostarczonego im przez „kraje trzecie”, a pochodzącego z Francji i wysyłanego pomimo embarga.
Czy to wszystko czegokolwiek nauczy tych, którzy (w przypadku kilku skrajnych egzemplarzy) do dziś przekonują, że należy handlować z Rosją gazem, bo nie ma to nic wspólnego z toczącą się wojną? Wątpliwe. Podobnie jak wątpliwe, by czas zachodniego „solidaryzmu” potrwał zbyt długo. Wkrótce znowu trzeba będzie robić biznes, szczególnie, że z perspektywy Paryża czy Brukseli zagrożenie rosyjskie jest dużo mniejsze niż Warszawy. A w tej ostatniej nie zabraknie światowców, którzy jak zawsze będą papugować tezy płynące zza Odry czy ze stolicy Belgii. Szczęśliwie, póki co, społeczeństwo przejawia dużo więcej rozsądku. Śmiem twierdzić, że ma on wartość nie mniejszą niż Abramsy czy F16.
Wiktor Świetlik
Dziennikarz, publicysta
Fundator Instytutu Staszica
Foto: pixabay.com