Obrodziło nam ostatnimi czasy – a zwłaszcza po 24 lutego – od realistów, którzy nakazują kierować się w sprawach geopolitycznych chłodną kalkulacją, a nie emocjami. Pod takim apelem teoretycznie można by się podpisać, gdyby nie fakt, że to, co oni biorą za emocje, jest naprawdę realistyczną kalkulacją, a ich niby-realizm podszyty jest gwałtownymi emocjami, kompleksami i resentymentami.
Rosyjska pokusa
Oczywiste jest, że w sprawie ukraińskiej mamy do czynienia z ogromnym wybuchem emocji – co nie znaczy, że te emocje przesłaniają realną ocenę rzeczywistości, a także stoją w sprzeczności z racją stanu. Prawo do emocji ma społeczeństwo, prawo do nich mają także politycy, niemniej tym ostatnim nie powinny one zastępować trzeźwej kalkulacji. Nie zawsze emocje idą w parze z interesem państwa, lecz dzisiaj mamy do czynienia z sytuacją, w której w dużej mierze się z nim pokrywają.
Co dzisiaj jest interesem państwa? Zapewnienie mu bezpieczeństwa za wszelką cenę – i tu się z tak zwanymi realistami wypada zgodzić. Niemniej kierunek, który w ich mniemaniu ku temu zmierza, w rzeczywistości prowadzi do sytuacji odwrotnej. Gdyby bowiem mieli rację, to polityka Czech w latach 1938-1939 powinna zakończyć się obroną niepodległości, a zakończyła się upokarzającą kolonizacją. Apele o „trzeźwe spojrzenie” na relacje Polska-Europa-Rosja jest ni mniej, ni więcej, tylko skazaną na niepowodzenie koncepcją ugłaskiwania bestii. Od biedy można by ją uznać za celową, gdyby Polska dysponowała możliwościami porównywalnymi z Rosją, ale dysproporcja sił jest znaczna. To, jak będzie lawirować nasz kraj, nie będzie miało żadnego znaczenia dla planów tworzonych na Kremlu. Chyba, że wybierzemy wariant białoruski – wówczas Rosjanie mogą łaskawie realistyczną postawę docenić.
Czołowym argumentem realistów jest to, iż potrzeba wzmocnienia potencjału Polski jest celem usprawiedliwiającym wszystkie środki. Dlatego też trzeba odejść od ostrych sankcji na Rosję, bowiem jeśli nie będziemy mieć surowców w akceptowalnej cenie, to zrujnujemy gospodarkę i nie wzmocnimy armii. Ten argument jest jednak oparty o fantastyczne założenie: mianowicie, że Rosja z wdzięczności za ograniczenie sankcji będzie nam sprzedawała to, co jest nam potrzebne, i to po znośnej cenie. Czemu miałaby to robić? Tylko z jednego powodu – jeśli uzna za celowe podzielić wrogi jej obóz, kupując w ten sposób niektóre państwa. Załóżmy, że nagle Polska staje się największym hamulcowym sankcji dla Rosji, a ta dostarcza jej skolko ugodno węgla, ropy, metali po dobrej cenie. Ceną za taką transakcję byłby rozłam w obozie wspierającym Ukrainę i nieuniknione wejście Polski w rosyjską orbitę. Tak zwani realiści wyśmiewają z jednej strony „mocarstwowe” tendencje w polskiej geopolityce, a z drugiej poczynają sobie, jakby Polska była mocarstwem i mogła dokonywać politycznych zwrotów przez burtę wedle uznania. Kto jest więc fantastą, niepoprawnym romantykiem, a kto realistą?
Pozorny dylemat
Z dystansem należy podchodzić do prognoz, że oto po ewentualnym pokonaniu Ukrainy Rosja napadnie kraje bałtyckie czy Polskę. Wbrew medialnym komentarzom Putin nie jest wariatem i doskonale wie, czym by się skończyło wejście w otwarty konflikt z NATO. Niemniej silna Rosja to nie tylko zagrożenie militarne: to partner, który będzie mógł tworzyć globalne sojusze z tymi, którzy dzisiaj zajmują postawę wyczekującą wobec trwającej wojny. I wówczas będzie dla rozszerzenia swojej strefy wpływów stosował cały wachlarz środków nacisku, od gospodarczych po agenturalne, czyli to, z czym mieliśmy do czynienia w całej erze putinowskiej, tylko że na znacznie większą skalę i ze znacznie większą brutalnością. Jedyną szansą na uniknięcie takiego obrotu spraw jest wykrwawienie się Rosji na Ukrainie, a najlepiej jej jednoznaczna, okupiona dużymi stratami klęska. Jeśli Rosja wyszłaby zwycięsko, to quasi-realiści mogą sobie roić o budowaniu polskiej armii za surowce z Rosji, o polityce zmiennych sojuszy itp. Potężnego wilka nie będzie obchodziło, co zrobi polski zając. W dodatku taki, który cwaniackimi zagrywkami pozbędzie się serdecznych przyjaciół. Mówią krótko i parafrazując słowa niemieckiego idola patrona „realistów”, Studnickiego: każda ukraińska dywizja dzisiaj oszczędza jedną dywizję polską. I dlatego nie istnieje dylemat: czy być w obozie proukraińskim tylko trochę, czy też całkowicie. Tak, jak nie ma dylematu, czy być państwem suwerennym, czy satelickim.
Szyldy w polityce zmienia się łatwo i często nie skrywają one prawdziwej treści. Taki węgierski Jobbik, z korzeniami skrajnie proputinowskimi i otwarcie faszyzującymi, teraz przez anty-PiS został okrzyknięty partią demokratyczną, ludową. Wystarczyło, że odstąpił od znienawidzonego Orbána. Szyld realistów skrywa zaś niebywałych fantastów, którzy w głębi ducha marzą o Polsce mocarstwowej i chcą naginać rzeczywistość do tych marzeń, nakazując Polsce zachowywać się, jakby była krajem o pozycji Stanów Zjednoczonych czy Chin.
Marcin Rosołowski
Rada Fundacji Instytut Staszica
Foto: pixabay.com