Po modzie na Wielką Lehię – na szczęście, ograniczoną do pewnych kręgów czytelników – przyszła moda na ożywianie marksistowskiego podejścia do historii. A nawet nie tylko marksistowskiego, lecz charakterystycznego dla wszystkich totalizmów. I tych z przeszłości, i tych, które dzisiaj chcą nam zbudować nowy, wspaniały świat. Mają one wspólny mianownik: niesłychanie prymitywne próby wyjaśniania złożonych zjawisk historycznych walką klas, ras bądź kultur. Oczywiście, przy pomijaniu niewygodnych faktów i całego kontekstu. Tacy historyczni publicyści przypominają publicystów gospodarczych, którzy uparcie przekonują, że całą złożoność systemu podatkowego można sprowadzić do opcji: podatek liniowy albo progresywny.
Fakty w służbie ideologii
W kręgach lewicy Amerykańskiej pojawiła się „naukowa” teoria hitlerowska a rebours – historia świata to historia walki ras, z tą różnicą, że to nie rasa aryjska toczy heroiczny bój z semicką, a czarna jest uciskana przez wszystkie inne rasy. Interpretacja prosta i uniwersalna, bowiem da się nią uzasadnić praktycznie wszystko, od fałszowania historii bo usprawiedliwianie ordynarnego bandytyzmu.
To skrajny przykład. Większość naciąganych, pseudonaukowych teorii służy znacznie mniejszym ambicjom, niż budowa nowego totalitaryzmu. Częściowo zdobyciu czytelników dzięki sileniu się na oryginalność, częściowo własnemu lansowi autorów, częściowo podbudowie ideologicznej dla mniej popularnych polityków. Schemat jest jednak taki sam, dlatego też książki Mariana Miszalskiego o żydowskim lobby politycznym w Polsce od czasów Mieszka I niewiele się różnią od „Chamstwa” Kacpra Pobłockiego. Rewelacje Miszalskiego można śmiało włożyć w ramy konstrukcyjne książki Pobłockiego – i vice versa.
Rzetelność historyczna nie polega tylko i wyłącznie na operowaniu faktami i wystrzeganiu się podawania nieudokumentowanych informacji. Fakty zestawia kronikarz; historyk je analizuje, a przede wszystkim osadza w kontekście. Bez tego kontekstu będą tylko klockami, z których można złożyć dowolną konstrukcję. Zwolennicy podejścia do historii jako narzędzia określonej ideologii z zapałem oddają się składaniu przedziwnych konstrukcji.
Ogólna teoria wszystkiego
Czy chłopi na ziemiach polskich bywali traktowani źle, w sposób urągający ludzkiej godności? Tak, byli. To fakt. Podobnie jak faktem jest rabacja galicyjska, współpraca chłopów przy tłumieniu powstania styczniowego z władzami carskimi, wspieranie bolszewików przez ludność wiejską na Kresach Wschodnich. Czy na podstawie tych faktów można napisać historię Polski jako zmaganie szlachetnej warstwy posiadaczy z okrutnym, zdradzieckim chłopstwem? Można, jeśli ktoś chce, podobnie jak można próbować tłumaczyć różne zdarzenia z naszych dziejów spiskiem żydowsko-masońskim czy rasową walką germańsko-słowiańską. Jeżeli ktoś ma dobre pióro, to taką książkę może się świetnie czytać, niczym dobry kryminał. Jaka jednak będzie jej wartość dla wyjaśnienia skomplikowanych zjawisk politycznych, gospodarczych, społecznych, zachodzących w przeszłości? Systemat filozoficzne, próbujące w uniwersalny sposób tłumaczyć wszystko, umarły wraz z dziewiętnastym wiekiem. Zadziwiające, że w historii próbuje się je ożywiać.
U Pobłockiego cudownym kluczem, który ma otworzyć wszystkie drzwi do tajemnic polskiej historii, jest teoria przemocy jako mechanizmu dziejów. Relacje pan-poddany zostały sprowadzone do przemocy wobec poddanego, z kolei ta przemoc nie tylko wyjaśnia, ale nawet usprawiedliwia każdą reakcję poddanych. Znamy to, prawda? Wyklęty lud ziemi ciemiężony przez plutokratów, aryjska rasa ciemiężona przez Żydów, czarni ciemiężeni przez białych… Nic nowego. Tak samo, jak niczym nowym jest staranne unikanie porównań, które proste, a wręcz prostackie wyjaśnienia złożonych zjawisk gruntownie by ośmieszyły. Czytelnik może odnieść wrażenie, że Rzeczpospolita była jakąś niewolniczą wyspą na tle cywilizowanej Europy. Że tylko u nas chłopi byli wyzyskiwani, pozbawiani praw, traktowani przedmiotowo, zaś na zachód od Korony zaczynał się raj. Nie idzie o to, by to, co złe i historycznie głupie (choćby z powodu uwstecznienia naszej gospodarki) usprawiedliwiać, ale by dać czytelnikowi szansę na rzetelną ocenę. Autor „Chamstwa” stosuje procedurę inkwizycyjną: sam oskarża, dobiera w dowolny sposób dowody i feruje wyrok. Czytelnik jest jedynie biernym widzem, nie daje się mu szans na samodzielne myślenie.
Wychodzę ze staroświeckiego być może założenia, że publicystyka historyczna ma służyć czemuś więcej, niż popisywaniu się przez autorów ich oryginalnością. Jej rolą jest skłonienie odbiorcy do myślenia, porównywania, wyciągania wniosków – samodzielnej oceny, co z rzeczy obserwowanych hinc et nunc ma swoje korzenie w historii. Tu tego nie ma. Jest teoria, którą uzasadnia się wybranymi faktami. I równie łatwo, jak ją skonstruowano, można ją obalić albo zastąpić teorią o sto osiemdziesiąt stopni przeciwną. Tylko będzie to w najlepszym wypadku intelektualne ćwiczenie, a nie popularyzacja historii.
Kacper Pobłocki: Chamstwo. Wołowiec, Wydawnctwo Czarne, 2021.
(mr)