Zorganizowany swego czasu przetarg na tzw. „średni śmigłowiec” dla wojska szczęśliwie został anulowany, bowiem uszczęśliwiono by nasze siły zbrojne nowoczesną, ale w większości mało przydatną dla danej roli konstrukcją. Nie da się bowiem w jednym typie pogodzić tak różnorodnych funkcji. W dodatku w większości wymieniono by te maszyny, które śmiało mogą sobie jeszcze polatać, a te które niedługo się zaczną rozpadać ze starości, pozostałyby w służbie.
Ja właśnie o tych ostatnich. Najpierw jednak trzeba sobie powiedzieć, do czego w ogóle wojsko potrzebuje śmigłowców. Odpowiedź jest prosta – wojsko każdego państwa ma nieco odmienne potrzeby. Bo Czesi na przykład nie potrzebują śmigłowców zwalczania okrętów podwodnych… Ale ogólnie ich rola jest jednak podobna. Dodatkowo skupię się właśnie na potrzebach Wojska Polskiego.
Do czego potrzebuje śmigłowców polska armia?
Największym użytkownikiem wiropłatów w WP są oczywiście Wojska Lądowe. Same śmigłowce utrzymywane są wspólnie z Siłami Powietrznymi, które zabezpieczają szkolenie załóg, logistykę i obsługę techniczną, a także zarządzają przestrzenią powietrzną, ale operacyjnie to właśnie Wojska Lądowe najbardziej potrzebują śmigłowców.
W Polsce potrzebują ich do kilku podstawowych zadań. Po pierwsze, Wojska Lądowe (WL) mają swoją elitarną jednostkę manewrową, 25. Brygadę Kawalerii Powietrznej z Tomaszowa Mazowieckiego. To dwa bataliony elitarnej piechoty. Jak powszechnie wiadomo, dziś piechota nie porusza się na piechotę, tylko musi być o wiele bardziej mobilna. W naszych WL jest 27 batalionów piechoty. 21 z nich to bataliony zmechanizowane; w 15 środkiem transportu jest gąsienicowy bojowy wóz piechoty BWP-1, a w 6 – kołowe transportery opancerzone Rosomak. Kolejne dwa to bataliony piechoty górskiej. Są co prawda zmotoryzowane, ale ich żołnierze głównie poruszają się po niedostępnych dla żadnych pojazdów terenach górskich. Dwa następne to bataliony powietrzno-desantowe, ale też zmotoryzowane, pojazdami Humvee, które łatwo zapakować do samolotu transportowego i szybko gdzieś dostarczyć. I wreszcie te omawiane tu dwa elitarne bataliony, gdzie służą jedni z najlepszych – bataliony kawalerii powietrznej. Ci piechurzy poruszają się śmigłowcami. Do czego służą?
Wiadomo nie od dziś, że naszym głównym przeciwnikiem może być Rosja. A państwo to ma dość silne konwencjonalne siły zbrojne, w skład których wchodzą dywizje i brygady pancerne oraz zmechanizowane, a także powietrzno-desantowe. Gdyby wojska te wtargnęły do Polski, trzeba się liczyć z tym, że taki pancerno-zmechanizowany zagon przedrze się przez naszą obronę i będzie pędził w głąb kraju, do stolicy i do innych ważnych dla nas rejonów. Zanim zdąży zareagować nasza piechota zmechanizowana i nasze czołgi, z 12 batalionów czołgów jakie mamy, zanim zdążą zorganizować obronę przed frontem takiego zagonu, trzeba będzie go za wszelką cenę zatrzymać. Oczywiście na takie pędzące zgrupowanie zostaną skierowane uderzenia lotnicze. Ale to mało. Trzeba je będzie odciąć od dostaw paliwa i amunicji. Wtedy wroga piechota zmechanizowana i czołgi staną bezradnie, a bez amunicji będą bezbronne. Dlatego na mosty na ich tyłach uderzą nasze Homary – wyrzutnie rakiet dalekiego zasięgu. Ale to wciąż mało, nieprzyjaciel nie w ciemię bity, już postawił kilka mostów pontonowych, saperzy wszystkiego pilnują… Wtedy właśnie do walki rzucamy 25. BKPow. Jej oba bataliony ustawiają punkty oporu na głównych szlakach komunikacyjnych za nacierającym zgrupowaniem wroga. Pojawiają się błyskawicznie, bo śmigłowce przerzucą je bardzo szybko. Co prawda mają walczyć głównie z kolumnami nieprzyjacielskich cystern samochodowych, ciężarówek z amunicją i racjami żywnościowymi oraz pojazdami służb remontowych, ale walka z wrogą piechotą i czołgami też jest prawdopodobna. W końcu za pierwszym zgrupowaniem ciągnie drugi rzut natarcia. Dlatego piechurzy muszą dysponować czymś więcej niż karabinami i bronią maszynową. Muszą mieć wyrzutnie rakiet przeciwpancernych, najlepiej na samochodach terenowych, bo gdy niespodziewanie wybuchnie wrogi czołg, to pozostałe będą gorączkowo szukać, skąd padł strzał. Będą strzelać w każde podejrzane miejsce. Dlatego po wystrzeleniu rakiety trzeba się z tego miejsca natychmiast wycofać. Skoordynowana salwa z czterech wozów, płoną 3-4 wrogie czołgi, więc w nogi! I nowa zasadzka… W międzyczasie działka przeciwlotnicze niszczą transportery opancerzone piechoty przeciwnika. Są, co prawda, przeciwlotnicze, ale do ostrzeliwania celów na lądzie również się świetnie nadają. A nasze moździerze ostrzeliwują tych piechurów, którzy wyskoczyli z płonących transporterów czy ciężarówek i biegają zdezorientowani.
Dlatego właśnie nasza piechota powietrzno-szturmowa musi to wszystko mieć; wyrzutnie rakiet przeciwpancernych i przeciwlotniczych na małych samochodach terenowych, moździerze, działka przeciwlotnicze… Do tego potrzebuje śmigłowców transportowych o odpowiednim udźwigu, z rampą z tyłu, żeby ten sprzęt mógł do nich wjechać.
Brygada Kawalerii Powietrznej – sporo do wymiany
Brygada Kawalerii Powietrznej potrzebuje dwóch typów śmigłowców: klasy 18-20 osób, do transportu dwóch drużyn piechoty, i klasy 30+ miejsc (3 tony ładunku) z rampą do transportu sprzętu. Te same typy maszyn są potrzebne do zaopatrywania żołnierzy i ewakuacji rannych.
Jednak wszystkie dywizje pancerne czy zmechanizowane, których w Polsce mamy łącznie cztery, też potrzebują śmigłowców. Po pierwsze, potrzebny jest ruchomy odwód przeciwpancerny, na wypadek gdyby nieprzyjaciel przedarł się przez pozycje dywizji i pędził ku jej tyłom. Trzeba go ostrzelać, zatrzymać! Z jednej strony, kierujemy na niego ogień artylerii; Haubice Krab i wyrzutnie rakiet Homar czy Langusta mają pełne ręce roboty. Z drugiej strony, trzeba też wysłać własne śmigłowce szturmowe, które same powstrzymają wrogie czołgi. Mamy więc trzeci typ – bojowy śmigłowiec szturmowy.
Skąd jednak wiemy, gdzie jest nieprzyjaciel? Do tego służą bezpilotowe aparaty latające. Wysyłamy je tam, gdzie może pojawić się wróg, szukamy. Uzupełniają je śmigłowce obserwacji pola walki. To maszyny klasy ok. 10 miejscowej, bo poza załogą dobrze jest zabrać strzelców pokładowych do samoobrony oraz ze dwóch obserwatorów ze sprzętem do nanoszenia obserwacji na elektroniczną mapę taktyczną w komputerowej sieci.
Mamy więc czwarty typ, nieco mniejszy od tego, którego brygada używa do transportu wojsk. Zresztą nie tylko obserwacja pola walki; dynamiczne, manewrowe działania sprawiły, że nasze pododdziały, kompanie zmechanizowane, saperzy, łączność, przeciwlotnicy, sztaby, zaopatrzenie, służby remontowe i medyczne, artyleria, rozpoznanie – wszystko to zajęło określone pozycje, część się jeszcze przemieszcza, nie bardzo wiadomo gdzie kto w danym momencie dokładnie jest i co robi. Co robi dowódca brygady? Wsiada w śmigłowiec i z powietrza dokonuje przeglądu swoich jednostek. Widać, gdzie kto jest, a ponadto można wylądować i osobiście porozmawiać z dowódcą batalionu, zapytać o sytuację, potrzeby… To ten sam typ śmigłowca – mała maszyna wielozadaniowa. Powinna zabierać na pokład 10 osób, bo dowódca przecież nie leci sam, tylko z wybranymi oficerami, a do tego przydadzą się jeszcze strzelcy w drzwiach dla bezpieczeństwa.
Nagle odkrywamy – jedna kompania została odcięta od reszty. Nie ma z nią bezpośredniej komunikacji, bo most na jedynej drodze między nami, a tą kompanią, wyleciał w powietrze. Trzeba by wysłać ze 3-4 śmigłowce. Nie muszą być duże, wystarczą 10-15 miejscowe (do 1,5 tony ładunku), by dostarczyć tej kompanii kilkanaście skrzynek amunicji strzeleckiej, granaty ręczne, parę skrzynek amunicji moździerzowej, a w drodze powrotnej zabrać rannych. To znów te same śmigłowce…
Ooo, pojawili się Amerykanie! Ich batalion zajął pozycje na prawo od naszego. Trzeba by wysłać dowódcę naszego batalionu na uzgodnienia z amerykańskim dowódcą. Ale podróż drogami zatłoczonymi wojskowymi pojazdami i cywilnymi uchodźcami zajmie mu cały dzień! Dużo wygodniej byłoby wykorzystać śmigłowiec – poleci, porozmawia, uzgodni i jak najszybciej wróci do swoich. Znów przydałby się taki 10-15 miejscowy, bo dowódca batalionu także nie poleci sam, no a i strzelcy w drzwiach dla bezpieczeństwa jemu również by się przydali.
Nasz batalion naciera z Amerykanami i uchwycił ważną przeprawę – nietknięty most, wokół którego jednak już się kręcą wrogie śmigłowce szturmowe. Trzeba szybko wysłać ze cztery drużyny z przenośnymi przeciwlotniczymi zestawami rakietowymi, żeby trzymać wrogie maszyny z dala od mostu. Już, natychmiast! W śmigłowiec ich i do mostu, a lepiej w dwa śmigłowce, na wszelki wypadek. Tak, znów 10-15 miejscowy.
Dlatego właśnie nasze WL mają 1. Brygadę Lotnictwa Wojsk Lądowych. W skład tej brygady wchodzą dwie eskadry śmigłowców szturmowych wykorzystujące Mi-24. Notabene, one też wymagają wymiany. Ale póki co latają, trzeba by je tylko wyposażyć w nowe rakiety. A poza tym jest w niej kilka eskadr śmigłowców wielozadaniowych. Właśnie do tych zadań, które opisałem powyżej; by dowodzić z powietrza, obserwować pole walki, rozpoznawać, korygować ogień artylerii (jako uzupełnienie dronów) oraz by szybko dostarczać niezbędną amunicję czy inne potrzebne rzeczy. A także by dowódca dowolnego szczebla mógł się błyskawicznie znaleźć tam, gdzie jest pilnie potrzebny oraz żeby ewakuować rannych lub dostarczyć moduł na wymianę w radarze wykrywającym pozycje wrogiej artylerii. Bez sprawnego radaru nieprzyjacielskie działa będą zadawać nam dotkliwe ciosy, a my nie odpowiemy celnym ogniem. Do tego wszystkiego w wojsku używa się dziś 8-osobowych Mi-2. Są na to trochę za małe, ale co najważniejsze, niedługo rozpadną się ze starości. W końcu 50-lecie ich eksploatacji w wojsku obchodziliśmy już jakiś czas temu. Teraz to już będzie z 60 lat.
AW-139 zamiast Mi-2 – najlepszy wariant
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Wojska Lądowe, największy wojskowy użytkownik wiropłatów, potrzebują czterech głównych typów śmigłowców: średnio-lekkiego (12-15 miejsc) – w największej ilości dla eskadr 1. Brygady Lotnictwa WL, a eskadr tych musi być co najmniej cztery, po jednej dla każdej z dywizji (na wymianę Mi-2, razem ok. 60 maszyn), średniego, na ok. 20 osób, dla 15. BKPow (ok. 40), dla lotniczych grup poszukiwawczo-ratowniczych Sił Powietrznych (ok. 12), do transportu VIP (ok. 6-8), dla eskadry działań specjalnych (ok. 8) oraz ciężkiego, do transportu sprzętu, o ładowności ok. 3-4 tony (35-45 pasażerów) – dla 25. BKPow (ok. 20) i dla eskadry działań specjalnych (4-6). No i śmigłowce bojowe – ok. 30.
W trzech ostatnich klasach śmigłowce mamy i mogą one jeszcze być eksploatowane. Są to W-3 Sokół, kilka S-70 Blackhawk, Mi-8 i Mi-17 oraz Mi-24. Jednak w pierwszej klasie panuje wyraźny niedostatek. Są w niej stare Mi-2, które niedługo nie będą się nadawać do użytku.
Dlatego wymiana Mi-2 jest pilnie potrzebna. Tak się składa, że w PZL-Świdnik produkowana jest większość elementów dla niemal idealnego następcy tej maszyny. To 15-miejscowy AW139 – śmigłowiec nowoczesny, ekonomiczny, niezawodny i w znacznym stopniu produkowany u nas, w Polsce. Śmigłowiec, który spełniłby potrzeby WL z nawiązką. Przypomnijmy, że do tej klasy śmigłowców S-70 Blackhawk byłby zbyt duży oraz za drogi w zakupie i eksploatacji. Nie można by kupić ich tyle, ile naprawdę potrzebujemy. Odpowiedzią jest AW139 – śmigłowiec świetnie skrojony do przejęcia opisanych tu zadań. Dlaczego wskazuję akurat ten typ? Dlatego że na świecie, w tej kategorii śmigłowców, za wielu konstrukcji nie ma. Swego czasu Bell zapełnił rynek tysiącami udanych Bell 205, a później 212 i 214. Sikorsky uzupełnił je modelem S-76 Spirit. Włoska Agusta sprzedawała model AW109 Hirundo, a europejski Eurocopter (dziś Airbus Helicopters) – AS.365 Dauphin. Wszystko to konstrukcje w klasie 12-16 miejscowej, ale dziś już stare, odchodzące do lamusa. I właśnie Leonardo pierwszy zorientował się w potrzebach rynku, bo pozostali odcinali kupony i cieszyli się, że ich śmigłowce sprzedają się jak ciepłe bułeczki. Aż było za późno, bo bułeczki zrobiły się czerstwe…
Firma AgustaWestland, czyli dzisiejszy Leonardo, weszła natomiast na rynek z niezwykle udanym modelem AW139 (15 pasażerów). Sprzedano już ponad tysiąc i nadal cieszą się olbrzymią popularnością. W dodatku są one uzupełnione bardzo podobnym, mniejszym „bratem” – AW169 (10 pasażerów) oraz nieco większym, czyli AW149 (18-20 pasażerów). Ten ostatni model przejmuje część rynku, w której dotąd dominował Sikorski z modelem S-70 Blackhawk.
Jednym słowem, AW139 to najlepszy, idealny wręcz, następca wojskowych Mi-2. A te naprawdę pilnie trzeba wymienić. W innym wypadku niedługo dowódca na uzgodnienie z amerykańskim odpowiednikiem najszybciej dotrze konno, wierzchem, przez leśne ostępy. To będzie jedyny sposób, jeśli nie będzie śmigłowców, a drogi wypełnione będą wojskiem i uchodźcami. Setki innych, wielce potrzebnych zadań, jakie dziś wykonują Mi-2, też muszą być wykonanych, jeżeli chcemy się skutecznie bronić.
Mjr rez. dr Michał Fiszer
Collegium Civitas