Zakonnica już wkłada buty – napisał na Twitterze Eryk Mistewicz, mając na myśli to, co dzieje się w kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy. Aluzja do słynnego proroctwa Adama Michnika może nie jest do końca trafna (nikt nie uważał, że reelekcja obecnego prezydenta jest tylko formalnością), ale faktycznie, maj przyniósł diametralną zmianę, jeżeli chodzi o przebieg kampanii. Co więcej, można odnieść wrażenie, że sztabowcy głowy państwa nie dostrzegają tych zagrożeń, które widzieć powinni. Nie dostrzega ich również większość komentatorów. Spróbujmy odłożyć na bok polityczne emocje i chłodnym okiem te niebezpieczeństwa zanalizować.
Jeszcze półtora miesiąca temu sytuacja była klarowna: dynamiczny prezydent, słabnąca i odnotowująca kolejne wpadki kandydatka Platformy, walczący o bardzo realną, drugą pozycję kandydat niezależny i cieszący się podobnym poparciem kandydat Koalicji Polskiej. Dzisiaj karty się pomieszały: kampania Andrzeja Dudy przypomina dreptanie w miejscu, do gry wszedł nowy, dynamiczny przeciwnik, a Kosiniak-Kamysz praktycznie żadnej kampanii nie prowadzi (zaś jego współpracownicy zapowiadają… zbieranie podpisów dla Rafała Trzaskowskiego). Robert Biedroń zaś odnotowuje poparcie w granicy błędu statystycznego.
Spadek notowań Andrzeja Dudy i coraz mocniejszą pozycję Trzaskowskiego sztabowcy wyjaśniają na wiele sposobów. Nie zwracają jednak uwagi na te mniej oczywiste, ale mogące się okazać w ostatecznym starciu kluczowe.
Pandemiczna irytacja
Zacznijmy od pandemii. To, że ma ona wpływ na kampanię, jest oczywiste i bezdyskusyjne. Koronawirus stanowi zagrożenie dla PAD niezależnie od tego, jak radzi sobie z kryzysem rząd. Jasne, wsparcie antykryzysowe, panowanie nad zachorowalnością itp. są ważne i są oceniane. Ale nie wzięto pod uwagę kwestii kluczowej: niezależnie od oceny słuszności wprowadzonych obostrzeń i ograniczeń, ludzie są nimi – po niemal trzech miesiącach – potwornie zmęczeni. Nawet najmniej uciążliwe z nich, czyli maseczki, powoduje irytację. Można oczywiście argumentować, że Polacy rozumieją, iż jest to konieczne. Jednak rozum a emocje to dwie różne sprawy. Tak jak z chorym: najpierw jest wdzięczny za pomoc w ciężkiej chorobie i gotów znieść niemal wszystko; potem dostrzega uciążliwości długiej terapii, a w końcu wpada w irytację. Nie myśli już o tym, co zyskuje, a o tym, co traci. Lekarz przestaje być mężem opatrznościowym, a staje się strażnikiem. I w ten sposób zmęczeni pandemią Polacy zaczynają patrzeć na władzę – którą utożsamia również prezydent Duda. Im wolniej będą znoszone restrykcje, tym większe zagrożenie dla ponownego wyboru prezydenta.
Złudna wiara w logikę
Po prawej stronie (a nawet nie tylko po prawej) słychać głosy, że druga tura, w której zetrą się PAD i prezydent Warszawy, to najlepsze rozwiązanie dla Andrzeja Dudy. Lepsze, niż walka z Hołownią lub Kosiniakiem-Kamyszem. Pozornie wiele za tym przemawia: sondaże, wyraźny liberalno-lewicowy przechył Trzaskowskiego. Przypomnę, jak uzasadniano „spacerek po drugą kadencję” Bronisława Komorowskiego: antykomunistyczna karta, konserwatyzm, katolicyzm, duże doświadczenie polityczne, brak agresji… Słowem, kandydat konserwatywny. I skończyło się, jak się skończyło.
Założenie, że konserwatywna w większości Polska prowincja nie poprze Trzaskowskiego, nie ma mocnych podstaw. Wyborcy głosują tak samo często za kimś, jak przeciw komuś. Oddadzą głos na liberała, który wspiera ruch LGBT nie dlatego, że nagle stali się zwolennikami związków jednopłciowych, ale dlatego, że chcą pokazać Zjednoczonej Prawicy czerwoną kartkę. Proszę sobie przypomnieć okoliczności wyboru obecnej prezydent Słowacji. Wybrano ją nie dla jej lewicowych poglądów, ale przeciw staremu układowi. Tak, jak w 2015 Andrzej Duda zgarnął sporą pulę głosów przeciw Bronisławowi Komorowskiemu.
Ale w ostatecznym rozrachunku kluczowe będzie nie tyle to, kto przeciwko komu zagłosuje, ale kto zdecyduje się pójść do wyborów w drugiej turze. Mobilizacja w wielkich miastach będzie bardzo duża: pokazały to i wybory samorządowe, i wybory parlamentarne. Szalę przeważy mobilizacja elektoratu w mniejszych ośrodkach. Na razie nie widać na to w otoczeniu PAD żadnego pomysłu. Bo wizyty gospodarskie, z całym szacunkiem, efektu profrekwencyjnego nie dadzą. Szczególnie, że uskutecznia je każdy liczący się kandydat.
Gdzie się podziała kreatywność?
W ogóle kampania urzędującego prezydenta prowadzona jest narzędziami z 2015 roku. I to używanymi w sposób znacznie mniej pomysłowy. Widać to choćby w mediach społecznościowych. Pięć lat od elekcji PAD było doskonałą okazją do nowego otwarcia, do wystąpienia z nowym przekazem, z czymś interesującym. I co? Na Twittera wrzucono garść przypadkowo dobranych zdjęć z pięciolatki, bez myśli przewodniej. Skupiono się na wywiadach prezydenta dla mediów publicznych. Czyli na przekonywaniu przekonanych. A co np. z Instagramem, gdzie Szymon Hołownia radzi sobie po mistrzowsku? Martwo. W 2015 roku o zwycięstwie zdecydowały także głosy młodych ludzi. Teraz obecny prezydent jakby sobie starania o nie odpuścił. A czym je zrekompensuje?
Odpuszczenie sobie wielkich miast jest strategicznym błędem. Tak, jakby w kampanii trzeba było się zdecydować: albo dopieszczamy wieś i miasteczka, albo rzucamy rękawicę Trzaskowskiemu / Hołowni w metropoliach. Błąd: jedno nie może wykluczać drugiego. Oddając walkowerem duże miasta polityczne zaplecze głowy państwa wysyła sygnał: nie mamy wam nic do zaoferowania. Nie mamy na was żadnego pomysłu. Głosujcie sobie, na kogo chcecie. Tymczasem w wielkomiejskim elektoracie przy dobrej kampanii jest stosunkowo wiele głosów do zdobycia. Jasne, w Warszawie czy Poznaniu PAD nie uzyska ich więcej, niż kandydat opozycji, ale przy wyrównanych szansach w II turze liczy się każdy tysiąc głosów. Dziwną taktyką jest podawanie ich na tacy konkurentowi.
Na koniec bardzo ważna sprawa. Z trójki kandydatów, którzy mają szansę wejść do drugiej tury, tylko jeden nie ma pomysłu, jak konsekwentnie budować swój wizerunek. I jest nim Andrzej Duda. Rafał Trzaskowski prezentuje się jako lewicowo-liberalny, mocno antypisowski polityk z doświadczeniem. Szymon Hołownia jako ponadpartyjny liberalny katolik, oczywiście także mocno antypisowski. A PAD? No właśnie, jako kto? Są trudności nawet w spozycjonowaniu prezydenta względem Zjednoczonej Prawicy. Zaplecze nie może się zdecydować, czy realizuje on wspólną z rządem politykę, czy też stara się narzucać własne rozwiązania w istotnych kwestiach. Zarzucono próby pokazywania prezydenta jako polityka pracującego nad ponadpartyjnym porozumieniem w ważnych sprawach. PAD broni dorobku Zjednoczonej Prawicy, a konkurenci obóz władzy niemiłosiernie atakują. Ale oprócz „antypisizmu” starają się być kimś jeszcze. W otoczeniu PAD tego pomysłu nie ma i nie było go od początku kampanii.
Tygodnie pozostałe do wyborów będą decydujące. Czasu pozostało mało. Pytanie: kto popełni więcej błędów i kto zdoła naprawić te już popełnione?
Marcin Rosołowski
Specjalista od public relations i kampanii wizerunkowych
Rada Fundacji Instytut Staszica
Foto: pixabay.com