Nikt nie kwestionuje, że wynagrodzenie menadżera powinno mieć związek z wynikami zarządzanej spółki. Czemu więc w przypadku giełdowych spółek, w których Skarb Państwa jest największym, ale nie większościowym właścicielem, ta reguła miałaby nie znajdować zastosowania? To pytanie nieprzypadkowe: politycy opozycji wzięli na cel zarobki prezesa Orlenu Daniela Obajtka.
Daniel Obajtek zarządza dzisiaj jedną z dziesięciu największych firm sektora energetyczno-paliwowego w Europie, zatrudniającą blisko 65 tysięcy pracowników. Powinno być powodem do dumy, że po wielu latach my, Polacy, mamy w naszym kraju firmę, która może stawać do rywalizacji z największymi w Europie. Firmę nie rządową, nie pisowską, ale polską właśnie. Za kierowanie firmą tej wielkości należy się odpowiednie wynagrodzenie, a struktura akcjonariatu nie ma tu nic do rzeczy.
Dodać do tego należy, że prezes, dyrektor czy jakikolwiek menadżer stojący na czele firmy nie jest bytem niezależnym. Prezes sam sobie nie ustala wysokości wynagrodzenia, nie ustala go również innym członkom zarządu. Te są bowiem ustalane i wypłacane zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa, na podstawie uchwały Walnego Zgromadzenia Akcjonariuszy lub decyzji rady nadzorczej. Tym wynagrodzeniom przygląda się w szczegółowym zestawieniu biegły rewident. Nie podano informacji, że w przypadku Orlenu wynagrodzenia były niezaakceptowane.
Zostawmy jednak stronę formalną. Ważniejsze jest to, co udało się osiągnąć w Orlenie w ostatnich latach. Nie da się pominąć faktu, że tak, jak za sukcesy się wynagradza, tak za porażki czekają konsekwencje, a ryzyko z tym związane weźmie głównie na siebie zarządzający spółką prezes i inni członkowie zarządu.
Z biznesowego punktu widzenia wydaje się logiczne, że skoro mamy firmę z takimi przychodami, to i zarządzający powinni mieć rekordowe zarobki. Warto się przyjrzeć wynagrodzeniom poprzedników, którzy mimo znacznie słabszych wyników finansowych Orlenu zarabiali nawet do 30% więcej, niż obecny prezes. Dodajmy, że wynagrodzenia w kraju od tego czasu średnio wzrosły o 63%, a różnica będzie jeszcze większa. Prezes Jacek Krawiec w 2014 roku, nawet przy stracie spółki w wysokości prawie 6 mld zł, zarobił pół miliona złotych więcej, niż prezes Obajtek przy rekordowym zysku netto spółki 33,6 mld. Jacek Krawiec otrzymał wtedy wynagrodzenie i premię w łącznej wysokości 2,9 mln zł. Nie w tym rzecz, by uznać, że Jacek Krawiec zarabiał za dużo, a Daniel Obajtek zarabia za mało, ale by pokazać, jak dalece zwolennicy obniżki wynagrodzeń szefa Orlenu zagalopowali się w swoim populizmie.
A przecież Orlen z roku 2014 i Orlen z roku 2023 to dwie różne firmy. Mamy sfinalizowaną fuzję, dzięki której powstała największa w Europie Środkowej grupa paliwowo-energetyczna, która pod względem przychodów znajduje się wśród 150 największych firm na świecie. Przychody połączonej grupy Orlen osiągnęły w ub. r. rekordowe 277,6 mld zł, a zysk netto – 33,6 mld zł. W minionym roku Orlen wpłacił z tytułu podatków do budżetu państwa ponad 39 mld zł. Te liczy muszą być uwzględnione przy ocenie zasadności zarobków prezesa Orlenu.
Zarządzanie firmą to nie tylko potencjalne sukcesy, ale i potencjalne ryzyka. Ktoś, kto ryzykuje odpowiedzialność zawodową, materialną i karną, nie będzie jej podejmował bez odpowiedniego wynagrodzenia. Taka jest brutalna prawda. Jeśli chcemy polskich firm – czy to z udziałem Skarbu Państwa, czy bez niego – które osiągają sukcesy na europejskiej arenie, bądźmy też gotowi do odpowiedniego wynagradzania osób kierujących takimi podmiotami.
Niestety, spodziewać się należy, że w kolejnych latach możemy spodziewać się podobnych zarzutów – niezależnie, kto będzie rządzić. A przecież w odniesieniu do tego typu projektów trzeba odłożyć na bok partyjną logikę. Zamiast budować w Polakach poczucie, że polskie firmy mogą realizować wielkoskalowe projekty, będziemy skupiali się na tym, czy szefowie takich firm nie zarabiają aby zbyt dużo. Tyle tylko, że tą drogą do sukcesu nie dojdziemy.
dr hab. Agnieszka Domańska, prof. SGH
Prezes Instytutu Staszica