Gdybym dobrze znał się na dietetyce i podatkach to napisałbym o tym wielką analizę. Ale, że znam się na jednym i drugim tyle, co wszyscy będzie niniejszy felieton, komentarz, a nawet postulat. A natchnęła mnie do niego kwestia warzyw. A dokładnie papryki.
Trzydzieści sześć złotych – to rekordowa cena na warszawskim Grochowie, w Biedronce niecałe 25 złotych, na rynku jak dobrze poszukać w granicach 20 złotych. Papryka nigdy zimą nie była tania, taki mamy klimat, ale to, co nastąpiło w przypadku jej, a także szeregu innych warzyw, mocno przekracza gusowskie 18.4 procent inflacji. Przekracza też granice zdrowego rozsądku. Do niedawna leczo było w Polsce jedną z najtańszych potraw, za chwilę będzie droższe niż foie gras i to dotknięte świętą ręką któregoś z Gesslerów.
Tymczasem warzywa, w dużym skrócie, jeść trzeba. Przede wszystkim. Dalej idą owoce, nabiał, ryby, trochę czerwonego mięsa. Ideologie dietetyczne się zmieniają, ale co do takiej kolejności dziobania nauka jest dość zgodna od dziesiątek lat. Jeśli odłożymy na bok teorie pani Spurek, która niemowlętom odrywałaby od ust butelkę z mlekiem i niektórych naszych zacnych publicystów z prawa, twierdzących, że najlepszy samochód to ten bez katalizatora, a najzdrowsze danie to pół litra pod schabowy codziennie, to raczej musimy uznać hierarchię wychodzącą od warzyw za najbardziej praktyczną i rokującą.
I jeśli tak jest, to człowiek kierujący się osławioną piramidą o warzywnej podstawie, będzie żył zazwyczaj dłużej i zdrowiej mniej obciążając system opieki zdrowotnej (choć dłużej obciążał będzie system emerytalny). A więc może o niego zadbać w najprostszy sposób?
Od trzech lat mamy do czynienia z ogromną ilością tarcz i programów antycowidowych, antyinflacyjnych, antyvatowskich, wyrównujących szanse i tak dalej. Można być zwolennikiem lub przeciwnikiem takiego modelu gospodarczego, ale faktem jest, że podobnie jak kraje zachodnie, państwo polskie stało się gigantycznym kreatorem procesów gospodarczych i społecznych za pomocą strumieni pieniędzy, podatków i ulg. Jeśli tak już jest, to może w przypadku tarcz antyinflacyjnych, zwolnień z VAT itd. warto dokonać szczegółowszego rozróżnienia. Niech produkty luksusowe albo po prostu niezdrowe nie będą nimi objęte wcale, ale ten podstawowy koszyk będzie solidnie zaoopiekowany z nieszczęsną papryką, a także pomidorami, ogórkami, sałatą, nabiałem, drobiem, rybami, na czele. Dołóżmy nawet do ich szklarniowej produkcji, kosztem francuskich serów, nowozelandzkich win i najdroższych wędlin. Skoro ma być etatyzm i interwencjonizm, niech będą chociaż zdrowe.
Wiktor Świetlik
Dziennikarz, publicysta, fundator Instytutu Staszica
Foto: pixabay.com