Jeszcze nie wiemy, jak finalnie zakończy się rosyjsko-ukraińska wojna i jakie będą jej dalekosiężne konwencje, ale bez wątpienia obserwujemy coś, co kilka tygodni temu wydawałoby się nie do myślenia: zarówno KE, jak i Niemcy uznali oczywistą oczywistość, przed którą jednak obsesyjnie się przez ostatnie lata bronili. Chodzi o uznanie, że są uzależnieni od rosyjskich surowców, zwłaszcza gazu z NS i NS2, jak też od rosyjskiego węgla. Jeśli – jak deklarują politycy – UE chce z tego klinczu wyjść, musi się energetycznie wymyśleć na nowo.
Transformacja tak, wypaczenia nie
Kolejne zapowiedzi polityków brukselskich i niemieckich wskazują, że być może zakończyła się epoka bezkrytycznego kopiowania przez całą UE polityki niemieckiej, zaś same Niemcy muszą wrócić na tory realizmu i zareagować na fakt, że Rosja nie jest krajem z którym można utrzymywać normalne biznesowe stosunki i podporządkowywać im całość polityki energetycznej, nawet totalnie wypaczając jej sens – jak zamykanie bezemisyjnych źródeł atomowych, aby palić w zastępstwie rosyjskim gazem i węglem. Oczywiście jedna rzecz nie ulega wątpliwości: generalnym trendem (co potwierdzają także słowa przewodniczącej KE) będzie jeszcze szybsza rozbudowa źródeł odnawialnych, niemniej, jak pokazują ostatnie miesiące, póki co są one niewystarczające i niestabilne, więc muszą być czymś uzupełniane. I właśnie w tym obszarze czeka największe wyzwanie.
Zakwestionowanie tej polityki najpierw przez fakty, ale potem na szczęście i przez wypowiedzi niemieckich polityków, od socjalisty kanclerza Scholza po chadeczkę Karenbauer, pokazują, że realnie polityka energetyczna UE musi zostać wymyślona na nowo. Nie miejmy złudzeń – to nie jest tak, że nagle cofniemy się o dwie dekady i na powrót obudzimy w świecie węgla i ropy. Możliwych jest natomiast kilka scenariuszy łagodnej i zdecydowanej ewolucji, i to nad nimi warto się pochylić. Generalnie – niezależnie od ostatecznego wyniku wojny i dalszego kształtowania się relacji Rosji z Zachodem – UE musi się energetycznie wymyśleć na nowo
Co możemy założyć z pewnością? Nie będzie odwrotu od zielonej transformacji jako takiej. Zbyt silne poparcie dla korzystania z OZE zbudowano w bogatych europejskich społeczeństwach i zwyczajnie zbyt wiele rządy i korporacje w to zainwestowały, żeby nagle miało to zniknąć bez powrotu. Poza tym zielona energia rzeczywiście gwarantuje bezpieczeństwo energetyczne, gdyż nie uzależnia od importu jakichkolwiek surowców. Problem natomiast leży w ich wsparciu, gdy nie osiągają odpowiedniej wydajności oraz ścieżce dojścia. Raczej należy się spodziewać polityki „transformacja tak – wypaczenia nie!”, acz i tu możliwych jest kilka wariantów. Naturalnie, najpierw trzeba by zanegować dwie główne kwestie unijnej polityki, które doprowadziły do obecnego stanu – rozciąć gordyjski węzeł ideologizacji (tylko OZE jest dobre, bezemisyjny atom – już nie) i interesów (zwłaszcza niemieckich), zakładających „gazyfikację” UE w oparciu o rosyjski gaz. Ten drugi problem na naszych oczach chyba znalazł rozwiązanie, natomiast problem ideologicznego, a nie pragmatycznego podejścia do problematyki zielonej energii może być znacznie większym wyzwaniem dla UE i poszczególnych państw.
Po gomułkowsku czy po japońsku?
Pierwszy i najbardziej logiczny byłby tradycyjny model UE, czyli nierealizowanie lub wolne realizowanie jakiejś przyjętej agendy, którą się potem zarzuca (choćby czasowo). Kto jeszcze pamięta, że Strategia Lizbońska z 2000 roku miała uczynić UE najbardziej konkurencyjną gospodarką świata, a Plan Junckera najbardziej innowacyjną? Tak też mogłaby UE logicznie postąpić: nie odwołując Zielonego Ładu, zmniejszyć naciski na dekarbonizację przy założeniu, że postęp technologiczny i trend ku zielonym źródłom energii będzie popychał firmy, społeczeństwa i kraje w zieloną stronę tylko w swoim tempie, które dyktowane będzie zachowaniem bezpieczeństwa energetycznego. Innym wariantem może być metoda „gomułkowska”, czyli dochodzenia do celu, ale własną drogą. Mogłoby to polegać na zadekretowaniu przez UE ogólnych celów, np. redukcji CO2 czy ilości OZE w miksie przy jednoczesnym pozostawieniu w rękach krajów członkowskich wyboru optymalnej dla siebie metody.
Można także rozważyć ścieżkę „japońską”, tyle tyko, że byłaby ona najbardziej kontrowersyjna ideologicznie. Japonia po katastrofie elektrowni atomowej w Fukushimie prowadzi bardzo intensywne prace nad czystymi i niskoemisyjnymi metodami spalania węgla i obok dynamicznego rozwoju OZE karbonizuje się na potęgę, choć emisyjność ich energetyki jednak spada. Ta wersja byłaby oczywiście optymalna dla Polski i pozwoliła jednak wykorzystywać nasze zasoby węgla, może jednak napotykać na największy opór. Wszak węgiel został obsadzony w polityce klimatycznej w roli złą absolutnego i stąd duży sceptycyzm do co możliwości zmiany tego myślenia.
Tym niemiej świat przyspieszył i rzeczy, które jeszcze tydzień temu wydawały się fikcją, dziś są realne. A to także szansa dla nas na skierowanie mocno obciążającej polska gospodarkę transformacji – a raczej jej wypaczeń – na ścieżkę zgodną tyleż z interesami środowiska, jak i możliwą do udźwignięcia przez gospodarkę. A Fit for 55 w tej sytuacji powinien znaleźć miejsce w koszu jako skrajnie nierealny i w obecnych warunkach gwarantujący gospodarczą katastrofę.
Dr Dawid Piekarz
Wiceprezes Instytutu Staszica