Niemcy wobec wojny na Ukrainie . Za wcześnie na zachwyty.

Browse By

100 mld euro jednorazowego zastrzyku finansowego dla Bundeswehry, podniesienie wydatków na obronę do 2,1 proc. PKB, zapowiedź zwrotu w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa, dywersyfikacja dostaw energii – to filary, na których rząd federalny SPD-FDP i Zielonych zamierza oprzeć pakiet zmian przedstawiony 27 lutego 2022 w Bundestagu przez kanclerza Olafa Scholza. „Niemcy w końcu się ocknęły” – komentuje frakcja entuzjastów. „Berlin przestraszył się konsekwencji kilkudziesięciu lat karmienia putinowskiego reżimu, stąd ten zwrot” – odpowiada frakcja realistów. A jak jest?

Jest przede wszystkim ciekawie. W ostatnich kilkudziesięciu latach od upadku żelaznej kurtyny Niemcy nie doświadczyły porównywalnej fali aktów skruchy i samokrytyki. Matthias Platzeck ( SPD), były premier Brandenburgii,  po napaści Federacji Rosyjskiej na Ukrainę złożył rezygnację z funkcji prezesa zarządu Forum Niemiecko-Rosyjskiego. Jeszcze tydzień wcześniej nalegał na podtrzymywanie dialogu z Rosją, wystąpił też na „Monachijskiej Konferencji dla Pokoju”, imprezie równoległej do konferencji bezpieczeństwa, gdzie podkreślał rolę i wagę rozmów z Moskwą.

Platzeck informując o swoim odejściu z zarządu jednej z najsilniej lobbujących na rzecz kontaktów z Rosją organizacji Niemiec, przyznał, że powodem decyzji jest poczucie mylnej oceny sytuacji.  W rozmowie ze stacją SWR, polityk stwierdził: „ czuję, że robiłem coś błędnego, a przynajmniej bezsensownego”.

Gabriele Krone – Schmalz, wieloletnia korespondentka ARD w Moskwie znana ze swoich bezkrytycznych książek i artykułów względem Kremla,  zaliczana do grona „Russlandversteher”, w artykule na łamach „Berliner Zeitung” (27.02.2022) przyznała, że pomyliła się nie wierząc w możliwy atak Rosji na Ukrainę. – Czy zajmowanym stanowiskiem przyczyniłam się do tego, że ten łamiący prawo międzynarodowe atak był w ogóle możliwy, tak jak mi niektórzy zarzucają? Czy jestem współodpowiedzialna za rosyjską inwazję na Ukrainie? To byłoby straszne – pisała. Niecałe dwa tygodnie przez napaścią Rosji na Ukrainę w jednym z wywiadów, Krone-Schmalz utrzymywała, że Putin w pierwszej fazie swoich rządów był „prawdziwą szansą dla Europy” i powtórzyła to, co mówi niezmordowanie od 2014 a mianowicie że „Krym nie został zaanektowany, ponieważ aneksja następuje w sposób gwałtowny”.

Gregor Gysi – podpora postkomunistycznej partii Linke, uważany za jednego z najbardziej wyrozumiałych „Puttinverstehera” Niemiec – nawet on zdystansował się od Władimira Putina stwierdzając podczas premiery swojej nowej książki [ odbyła się w czasie debaty w Bundestagu, Gysi wyszedł z sali, bo miał umówione spotkanie z czytelnikami tracąc szanse na zajęcia stanowiska wobec pakietu zmian Olafa Scholza], że „definitywnie z Putinem skończył”.  Mało tego – Gregor Gysi potępił swoich partyjnych kolegów za brak empatii względem Ukrainy, kiedy ci zgodnie zresztą ze standardami Linke zaczęli obwiniać NATO o eskalację konfliktu. A zatem w takiej atmosferze rząd federalny ogłosił pakiet, który zanim jeszcze wszedł w życie zyskał miano „historycznego”.

100 mld. dodatkowo na Bundeswehrę

O tym, że stan niemieckiej armii, nie tylko w sensie uzbrojenia czy kadr, ale również morale i zaufania podwładnych do dowódców, stosunku tychże do kolejnych ministrów obrony etc., pozostawia wiele do życzenia, wiedziano i mówiono w Niemczech od dawna. I prawdą jest, że wszelkie rozmowy o konieczności podniesienia wydatków na obronę do pożądanych w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego 2 proc. PKB, toczyły się z mozołem, często w atmosferze wrogości. Sama pamiętam rozmowy z ekspertami niemieckimi, którzy na pytanie „dlaczego nie podniesiecie wydatków na obronę do 2 proc. PKB” mieli zawsze jeden argument: „i tak wydajemy więcej niż inni, nie czas na topienie jeszcze większych pieniędzy w armię, mamy inne wydatki”. I owszem. Transformacja energetyczna kosztuje. I to ona de facto zajęła najważniejsze miejsce w budżetach kolejnych rządów federalnych. Przecież nawet w ostatniej kampanii wyborczej przed wrześniowymi wyborami do Bundestagu, jeżeli już kłócono się o wydatki, to albo rzecz dotyczyła kwestii socjalnych, albo klimatu. O obronie nie dyskutowano, podobnie jak nie poruszano spraw związanych z migracją. 27. lutego 2022 r. w Bundestagu nagle się okazało, że Niemcy mają armię i że mówi się o niej nie w kontekście kilkusetstronicowych raportów rozliczających Bundeswehrę z dyskryminacji względem mniejszości seksualnych [Rehabilitierung homosexueller Soldaten (bundeswehr.de), studie-tabu-und-tolerenz-data.pdf (bundeswehr.de)] czy skandali z brunatnymi sympatiami oficerów i żołnierzy [Rechtsextremismus in der Bundeswehr – „Das KSK ist so nicht zu retten“ | Politik (fr.de)], ale jako o sile mającej rolę odstraszającą i obronną. Sile, która po upadku komunizmu była sukcesywnie rozmontowywana a za sprawą takich ministrów obrony jak Theodor zu Gutternberg, Ursula von der Leyen, Annegret Kramp-Karrenbauer, choć w przypadku tej ostatniej pani minister trzeba przyznać, że przynajmniej próbowała wynegocjować więcej pieniędzy na armię. Zderzyła się jednak ze ścianą.

Wychowanie kolejnych pokoleń Niemców ceniących sobie pokój i bezpieczeństwo, ale niekojarzących tych wartości z faktem posiadania odpowiednio uzbrojonych i wyszkolonych kadr, przekonanie o tym, że już samo posiadanie armii jest zbędnym luksusem – te i wiele innych czynników zaważyły na iluzorycznym poczuciu, że Bundeswehra jest przeżytkiem, reliktem zimnej wojny, którego nie warto finansować. O tym, jak bardzo się mylono, wielu Niemców, nie tylko polityków, ale zwykłych ludzi przekonało się w 24 lutego 2022 r. I owszem – zapowiedź zwiększenia wydatków na obronę przez kanclerza, który jako minister finansów w rządzie Angeli Merkel hamował uruchomienie dodatkowych środków na dofinansowanie armii – może być odczytywana w kategorii „historycznego przełomu”. Decyzja ta jednak była podyktowana strachem i świadomością, że przespano kilkadziesiąt lat, ale  i świadomością, że państwo niemieckie swoją egoistyczną polityką prowadzenia dialogu z Rosją ponad głowami i wbrew obaw swoich sojuszników, ponosi współwinę za dzisiejsze działania Federacji Rosyjskiej.

Wymuszona zmiana optyki

 Tuż po ogłoszeniu decyzji kanclerza Scholza wystrzeliły ceny akcji koncernów zbrojeniowych. Hensoldt AG, perła niemieckiej zbrojeniówki, w której państwo ma 25,1 proc. udziałów zyskała w dzień po ogłoszeniu planu Scholza 35 proc. na akcji., następnego dnia 45 proc. , niemiecka grupa zbrojeniowa Rheinmetall AG zapowiedziała zatrudnienie dodatkowo 3 tys. pracowników, branża zbrojeniowa dostała wiatru w żagle. Tak, dla niej to faktycznie historyczny zwrot. Czy jednak fakt podniesienia nakładów na obronę, wychodzącymi przecież w końcu naprzeciw żądaniom innych państw NATO, z USA na czele będzie miało charakter trwały, na to przyjdzie poczekać. Na razie Niemcy muszą uzupełnić magazyny amunicji [ wg. Friedricha Merza, szefa CDU, na uzupełnienie samych niedoborów na tym odcinku potrzeba 20 mld. euro] i podstawowego wyposażenia, a następnie przyjrzeć się wszystkim lukom w systemie

[lotnictwo i szkolenia pilotów to jedna z największych bolączek ostatnich lat]

i je odpowiednio wypełnić treścią. Pytanie, czy minister Christine Lambrecht (SPD) postawiona na czele niemieckiego MONu poradzi sobie z tym wyzwaniem. Podejrzewam, że gdyby Olaf Scholz przeczuwał jak drastycznie zmieni się sytuacja bezpieczeństwa w Europie, pięć razy by się zastanowił przed powierzeniem kluczowego resortu komuś z klucza parytetu a nie posiadanych kwalifikacji. Tylko, że w grudniu 2021 r dla Berlina kluczowe było ministerstwo gospodarki i klimatu, a nie obrony, wystarczyły trzy miesiące na zmianę priorytetów i optyki.

Dywersyfikacja

Zamrożenie rurociągu Nord Stream 2 i zapowiedź budowy dwóch terminali LNG to kolejny element zapowiadanego zwrotu. Wiadomo, że gazoporty mają powstać w Brunsbüttel i Wilhelmshaven i że celem jest uniezależnienie się od rosyjskiego gazu. Budowa, zgodnie z komunikatem Olafa Scholza miała się rozpocząć natychmiast, ale eksperci wskazują, że zanim pierwsze transporty LNG dotrą do niemieckich portów, miną co najmniej cztery lata. Koszt budowy jednego gazoportu wg. szacunków Związku „Verband Zukunft Gas“ to miliard euro. Plany, by wybudować terminale LNG istnieją w Niemczech od lat, ale do tej pory wszystko stawiano na kartę rosyjską, sprowadzając ewentualny import LNG ze Stanów Zjednoczonych do elementu rzekomej amerykańskiej próby zdominowania energetycznego rynku Niemiec.  Przecież kiedy Olaf Scholz jako minister finansów latem 2020 r. nieoficjalnie próbował się układać z USA ws. Nord Stream 2, padła propozycja odbierania przez Niemcy amerykańskiego gazu skroplonego w zamian za odstąpienie od sankcji na powstający rurociąg. I wtedy ta próba przekupienia USA się nie powiodła, ale skandal był, również w środowiskach zielono-lewicowych, które nie wyobrażały sobie dostaw amerykańskiego gazu upatrując w tym nie tyle element uległości względem amerykańskich nacisków, co przyczynek do powstania wyrwy w ambitnym planie transformacji energetycznej.

Historyczny?

W obliczu wojny na Ukrainie wszystko się zmieniło, ale szumne fetowanie „zwrotu o 180 stopni” przełożyłabym na później. Jest to bowiem zwrot wymuszony presją zewnętrzną a jego koleje zależą od sytuacji wojennej.

 W środowiskach eksperckich już pojawiają się głosy, że wystarczyłoby zastąpienie Putina kimś innym by Rosja na powrót stała się partnerem do rozmowy i interesów. Choć i nie brakuje opinii, że agresor ze wschodu również musiałby dokonać własnego zwrotu o 180 st. (przynajmniej formalnie) by wrócić na niemieckie salony. Dlatego faktyczny zwrot i kwestię jego „historycznego znaczenia” uzależniałabym od dalszych kroków Federacji Rosyjskiej. Nakłady na Bundeswehrę nie załatwiają sprawy. Tu potrzeba zmiany mentalnej.

Olga Doleśniak-Harczuk

Ekspertka Instytutu Staszica

Foto: pixabay.com