Prezes Instytutu Staszica Prof. SGH Agnieszka Domańska obserwuje efekty wprowadzenia anty-plastikowej dyrektywy UE

Browse By

Zastanawiam się, czy jest coś, cokolwiek, jakiś mniej lub bardziej ważny temat czy problem, z którym obecna Unia Europejska (czyt. jej władze) jest w stanie sobie skutecznie poradzić? Gospodarka – pogłębiające się międzynarodowe dysproporcje i potężne zadłużenie, a także obecne w wielu krajach wysokie bezrobocie (zwłaszcza wśród ludzi młodych). Przemysł – upadek, bo masowe (często wręcz nieracjonalne) przenoszenie rodzimej produkcji do krajów pozaeuropejskich, wyzbywanie się majątku produkcyjnego plus uzależnienie od produktów z Chin. Systemy fiskalne – niewydolność, ochrona granic i bezpieczeństwo (w tym przed zagrożeniami migracyjnymi) – kpina.

Dywersyfikacja energetyczna – błagam! Demografia – katastrofa, wspólna polityka obronności i reagowanie w obliczu zagrożeń militarnych z zewnątrz – lepiej nie mówić i lepiej dalej nie sprawdzać… A symbolem wymownego podsumowania tego wszystkiego – plastikowy widelczyk wbity w oko „Wielkich Proekologicznych Strategii” i w samo serce iście dziejowych w tym względzie ambicji naszej wspólnej Europejskiej Matki.

Śmieciowa hańba

Widelczyk, który ani troszkę nawet nie ukruszył się z zetknięciu z wielonarodową potęgą Unii Europejskiej. Podobnie zresztą jak towarzyszące mu: plastikowy nożyk (też nie doznał żadnej szczerby) i mała, łamliwa ze swej skromnej natury, łyżeczka. O cieniutkich patyczkach, które hasają sobie beztrosko po wyszczerzonych zębach UE, już nie wspomnę. Bo oto 3 lipca 2021 roku w życie weszła długo oczekiwana i bardzo w istocie potrzebna Single-Use Plastics Directive, zwana „dyrektywą plastikową”. Przewiduje ona zakaz obrotu dziesięcioma produktami plastikowymi jednorazowego użytku. Jest wśród nich grupa produktów m.in. z sektora gastronomii, np. popularne styropianowe menuboxy, kubki styropianowe, sztućce, słomki, talerze z plastiku, patyczki do balonów czy patyczki do uszu.  

To naprawdę niewiele – to w istocie bardzo malutko. To gest czy działanie wręcz symboliczne, mała cząstka i przysłowiowy wierzchołek góry: nie lodowej a tej plastikowej! A nawet tego nie udało się skutecznie dokonać. Wobec przeogromnych w tym względzie potrzeb, wobec powszechnej wiedzy, jak „zasyfiona” (bo inaczej, żeby było rzeczowo, nazwać tego nie można) plastikiem jest nasza Planeta i jak poważne niesie to ze sobą już dziś zagrożenia dla środowiska przyrodniczego i ludzkiego zdrowia z trudnymi do dokładnego oszacowania konsekwencjami dla przyszłych pokoleń (wszak w przeciwieństwie do gospodarki stworzonej przez człowieka, ta naturalna „ekosystemowa” ma faktycznie obieg zamknięty).

Wymownym złowrogim „symbolem” tej śmieciowej hańby jest oczywiście odkryta już 15 lat temu Great Pacific Garbage Patch (Wielka Pacyficzna Plama Śmieci zwana też Pacyficznym Wirem Śmieci), z którą dzielnie od kilku lat walczy młody Holender przy pomocy założonej przez siebie organizacji The Ocean Cleanup. Jak powszechnie wiadomo plastikowa wyspa znajduje się w środkowej części północnego Pacyfiku i obejmuje aż 1,6 miliona kilometrów kwadratowych! Jak można wyczytać w Wikipedii, niektóre z tworzyw sztucznych w łacie mają ponad 50 lat i obejmują przedmioty (i fragmenty przedmiotów) takie jak „plastikowe zapalniczki, szczoteczki do zębów, butelki na wodę, długopisy, butelki dla niemowląt, telefony komórkowe, plastikowe torby i tym podobne”. Owo gigantyczne wysypisko składa się ze śmieci pochodzących z rejonu Pacyfiku, w tym z krajów Azji, Ameryki Północnej i Ameryki Południowej. Badania wskazują, że Wir Śmieci systematycznie i szybko się zwiększa się 10-krotnie w każdej dekadzie od 1945 r. Plama Pacyficzna ma zresztą plastikową siostrę – pływającą w Oceanie Atlantyckim, zwaną północnoatlantycką plamą śmieci.

Unijna biurokracja nie spieszy się z wytycznymi

Wobec więc oczywistych faktów i spowodowanych nimi nawoływań nie tylko ekologów, dziesiątków organizacji pozarządowych wskazujących na nieodwracalne szkody dla wielu gatunków roślin i zwierząt, specjalistów i lekarzy (mikroplastik podobno powszechnie trafia do żywności i kosmetyków), ale też sporej części społeczeństw unijnych krajów, które zaowocowały debatami, spotkaniami, akcjami, projektami, wreszcie – po wielu latach – doszło do uchwalenia odpowiednich regulacji.

Nie chcę powiedzieć, że to temat i problem na Starym Kontynencie najbardziej palący. Chcę powiedzieć, że nawet jeśli – odmiennie, niż chcą ekolodzy – to kwestia w istocie błaha, tedy jej rozwiązanie przez potężne międzynarodowe ugrupowanie (które zresztą samo głośno mówi o swoich proekologicznych ambicjach) powinno być jak bułka z masłem! Zwłaszcza, że na dziś nie chodzi o wojnę totalną czy też „ostateczne rozwiązanie” problemu plastiku w postaci wyeliminowania go z obiegu gospodarczego. Bo to wydaje się niestety mrzonką – mimo że ambicje Komisji Europejskiej w walce z plastikiem idą całkiem daleko. Od 3 stycznia 2025 roku nakrętki i wieczka plastikowe będą bowiem mogły być stosowane tylko pod warunkiem, że będą przymocowane na stałe do butelek i pojemników. Również od 2025r. wszystkie butelki plastikowe muszą być wykonane w minimum 25 proc. z materiału pochodzącego z recyklingu, a od 2030 roku – w 30 proc. Dodatkowo od 2025 roku poziom zbiórki i recyklingu plastikowych butelek na napoje jednorazowego użytku ma wynieść 77 proc., a do 2029 roku – 90 proc.

Cóż, w przypadku lipca 2021 chodzi właściwie tylko o patyczek, talerzyk, widelczyk, nożyk, łyżeczkę i ewentualnie styropianowe pudełeczko. Gdyby jednak się udało – byłaby szansa, że setki milionów jednorazowych opakowań i sztućców nie wylądują (albo stopniowo będą zanikać z powodu braku „dopływu” nowych śmieci) na plażach, ulicach, w lasach, rzekach, morzach, oceanach i tak dalej i tak dalej. Niemalże w przeddzień wejścia w życie dyrektywy Sekretarz Stanu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska pan Jacek Ozdoba mówił, że spodziewane opóźnienia z wprowadzaniem „dyrektywy plastikowej” w Polsce związane są ze zbyt późnym otrzymaniem z Komisji Europejskiej szczegółowych wytycznych, co tak naprawdę powinno być objęte przepisami single-use plastic i jakimi sposobami wprowadzane. KE ponoć nie dostarczyła odpowiednio wcześniej precyzyjnych sformułowań dotyczących tzw. rozszerzonej odpowiedzialności producenta. Minister Ozdoba powoływał się też na fakt, że Komisja w ogóle się spóźniła i inne kraje również nie dostały instrukcji na temat tego, jak przepisy mają być zaimplementowane.

Plastik ma się znakomicie

Nie interesuje mnie, czy i kiedy dyrektywa będzie miała jakąś skuteczność w odniesieniu do przedsiębiorstw. Interesuje mnie – bo to widzę – że objęte dyrektywą przedmioty NIE ZNIKNĘŁY! W takim oczywiście sensie, że nadal nowe plastikowe sztućce oferowane są klientom do użycia. I to powszechnie. A kiedy zwracam uwagę i pytam w odwiedzanych punktach gastronomicznych, dlaczego jeszcze są, SKORO SĄ ZAKAZANE to zasadniczo spotykam się w ogóle z brakiem jakiejkolwiek wiedzy na temat tego, że „są zakazane”. „No jak zakazane? Przecież można!”. Znaczy to, ni mniej, ni więcej, że ani nikt nie zatroszczył się, by ów zakaz wszedł w życie, ani nawet NIE POINFORMOWAŁ właścicieli knajp, restauracji, kawiarni, pubów, lodziarni, frytkarni, smażalni itp. itd. że antyplastikowe przepisy weszły w życie i właśnie ich obowiązują!

Zresztą obserwacja ta nie dotyczy tylko Polski. Akurat początek lipca anno domini 2021 spędzałam w innym kraju UE i, że tak powiem nie zauważyłam, żeby słońce, które wzeszło 3 lipca było jakieś „mniej plastikowe”. I podobnie w kolejnym, w którym potem spędzałam część wakacji. Oczywiście nie znaczy to, że jestem na tyle infantylna lub naiwna, iż oczekuję cudownego zniknięcia plastiku. Nie! Ale nauczyłam się „patrzeć ze zrozumieniem”. I opisywany case i tym razem przyprawił mnie o smutną refleksję na temat jakiejś indolencji czy nieudolności unijnej administracji w wydawałoby się wcale nie kontrowersyjnym i stosunkowo mało skomplikowanym temacie. O całej reszcie dużo trudniejszych tematów lepiej więc nawet nie rozpoczynać rozmowy…   

prof. SGH Agnieszka Domańska

Prezes Instytutu Staszica