Przez pryzmat postępu

Browse By

Jaka jest ideologiczna orientacja Wydawnictwa Krytyki Politycznej wyjaśniać nie trzeba. Co nie znaczy, że nakładem tej oficyny nie ukazują się książki wartościowe, a przynajmniej godne uwagi – jak np. analiza stosunku komunistów do odbudowy państwa polskiego u progu XX wieku. Jeżeli jednak ideologiczny dogmatyzm, także w sferze językowej, dominuje nad merytoryką, zamiast dobrej monografii otrzymujemy kuriozum, godne uwiecznienia w „Cicer cum caule” Tuwima. Tak się właśnie mają sprawy z książką Anny Dobrowolskiej poświęconą prostytucji w Polsce Ludowej.

To temat słabo dotychczas zbadany. Autorka starała się pokazać zjawisko przez pryzmat kolejnych epok w dziejach PRL – od czasów stalinowskich aż po próg Trzeciej Rzeczypospolitej. Dotarła do interesujących dokumentów, próbowała pokazać przyczyny i charakter zjawiska bez powielania stereotypów. I pewnie by się jej udało, gdyby nie zwyciężyła politpoprawna ortodoksja.

„Zawodowe dziewczyny” są nie tylko historią zmagań komunistycznych władz z prostytucją, ale również zmagań autorki z kanonami postępowości. A w ich myśl prostytucja to po prostu praca seksualna – taka sama, jak praca kelnerki czy menedżerki. Każde napiętnowanie wykonujących ją osób jest występkiem przeciwko bożkowi political corectness. Zatem pani Dobrowolska stara się pisać o „prostytucji” (w cudzysłowie), chociaż tu i ówdzie występek popełnia i ów cudzysłów opuszcza. Nie próbuje rzeczowymi argumentami polemizować z tezą, że prostytucja nierozerwalnie wiąże się z patologią i jest powiązana z przestępczością kryminalną. I nie można mieć jej tego za złe, bowiem trudno sobie wyobrazić takie argumenty, szczególnie w odniesieniu do czasów PRL. Miast polemiki, serwuje czytelnikowi wzruszająco naiwne wyjaśnienia. Przykładem jest komentarz do pochodzącego z lat 50. raportu kierownika ośrodka dla kobiet zakwalifikowanych jako prostytutki. Opisuje on notoryczne demolowanie ośrodka, niszczenie sprzętów, załatwianie potrzeb fizjologicznych do talerzy itp. Autorka sugeruje, że mógł być to feministyczny bunt przeciwko piętnowaniu prostytucji (przepraszam, „prostytucji”) i uciskowi kobiet. Bo wszak to, że większość, jeśli nie wszystkie osadzone wywodziły się z patologicznych środowisk i raczej nie uzasadniały swych poczynań taką czy inną ideologią, psuje lewicową narrację.

Podobnie obraz prostytutki jako kobiety pracującej, którą żadnej pracy się nie boi, psuje rzecz ogólnie wiadoma, a więc budowy w tym środowisku swojej agentury przez UB, a potem SB. Prawda stara jak świat – wszystkie policje jawne, tajne i dwupłciowe w każdym ustroju tkały sieć informatorek wśród prostytutek. Nie wiedzieć czemu, pani Dobrowolska uważa to za rzecz godną schowania przed oczyma czytelników i mimochodem tylko wspomina, że owszem, zdarzało się, werbowano czasami i niektóre. Tematu jednak nie rozwija. A przecież ma on kapitalne znaczenie dla pokazania zjawiska na tle peerelowskiej rzeczywistości.

Całości dopełniają rytualne wtręty o „nacechowaniu płciowym”, płciach biologicznych i kulturowych tudzież cały arsenał terminologii ze słownika lewicowego postępu.

Wielka szkoda, że dobrze zapowiadającą się książkę autorka przekształciła w pastisz. Nie można być jednocześnie obiektywnym historykiem i kapłanem postępu czy misjonarzem kontrrewolucji. „Zawodowe dziewczyny” dowodzą, że trzeba się na coś zdecydować.

Anna Dobrowolska: Zawodowe dziewczyny: prostytucja i praca seksualna w PRL. Warszawa, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2020.

(mr)