Rozmowa z prof. Lechem Królikowskim, samorządowcem, pierwszym burmistrzem Mokotowa, Honorowym Prezesem Towarzystwa Przyjaciół Warszawy
Panie profesorze, czy w planowaniu rozwoju Warszawy widać próby nawiązywania do historycznych tradycji, pewnych wizji chociażby z okresu międzywojennego?
W obecnym systemie, ustroju stolicy – w którym prawie wszystko sprowadza się do finansów i władzy tej, czy innej formacji politycznej – pewne wartości, które nawet w czasach PRL uznawano, teraz przestały obowiązywać. W rezultacie, w niewielkim tylko stopniu uwzględnia się tradycje miejsc i tradycje miasta jako całości. Jeśli poruszył Pan kwestię okresu międzywojennego, to trzeba przypomnieć słynną publikację prezydenta Starzyńskiego „Rozwój Warszawy”, w której, np. mocno podkreślał konieczność wyrównywania gabarytów zabudowy ulic, eksponowania zabytków, stawiania pomników. W czasach powojennych eksponowano dzieje ruchów rewolucyjnych, usuwając jednocześnie „burżuazyjne dziedzictwo”. Po roku 1989 nastąpiła istna wolnoamerykanka. Bez przesady można powiedzieć, że każdy budował, jak chciał. Wystarczy wspomnieć potężny budynek wzniesiony (w znacznej części) na jezdni ulicy Brackiej; ulicy w całości wpisanej do rejestru miejskich zabytków.
Czy można zatem mówić o wizji rozwoju miasta?
W mojej ocenie kolejne ekipy rządzące Warszawą w latach III RP nie miały takiej wizji, jeśli nie liczyć kilku kolejnych tzw. strategii, które w wielu miejscach nawzajem się wykluczały. Starzyński, o czym nie zawsze się pamięta, zdołał zrealizować relatywnie niewiele, za to wykreował mnóstwo pomysłów, które mogą być aktualne i dzisiaj. Wspomnę chociażby o olimpiadzie w Warszawie oraz o pomyśle zorganizowania wystawy światowej (do którego jeszcze wrócimy). Te wielkie przedsięwzięcia nadal pozostają w sferze marzeń. Dzisiaj nie snuje się wizji na kolejne dekady, a tylko administruje i to zazwyczaj w perspektywie do najbliższych wyborów.
W czym na przykład warto nawiązać do wizji Stefana Starzyńskiego?
Do 1915 r. Warszawa była rosyjskim miastem gubernialnym, więc z natury rzeczy nie potrzebowała budynków administracji państwowej. Natomiast stołeczność wymaga obiektów, które stają się symbolami państwa. W okresie międzywojennym zbudowano kilka takich gmachów, m.in. kompleks budynków w alei Szucha, w których dzisiaj mieszczą się resorty edukacji i spraw zagranicznych. Po wojnie powstały, m.in. kompleksy budynków Ministerstwa Finansów oraz Ministerstwa Rolnictwa.
Z ubolewaniem patrzę natomiast, że rząd Trzeciej Rzeczypospolitej rezyduje w dawnych rosyjskich koszarach Korpusu Kadetów imienia Suworowa. Tak się składa, że wiele innych obiektów rządowych to także dawne budynki carskich urzędów i wojska – na przykład Belweder. Nawet siedziba ministra obrony narodowej mieści się w przebudowanych dawnych stajniach i wozowniach belwederskich. W międzywojniu nie zdołano zrealizować wielu planów, m.in. budowy rządowej dzielnicy na Polu Mokotowskim, a w okresie komunizmu na wszystko brakowało pieniędzy. Od zmiany ustroju oraz odzyskania pełnej suwerenności mija właśnie 30 lat. Moim zdaniem, powinniśmy w większym stopniu myśleć o symbolach (m.in. architektonicznych) naszej państwowości. To jest walor, którego jako społeczeństwo ciągle nie dostrzegamy.
Czego Warszawie brakuje, by mogła rozwijać się w zrównoważony sposób?
Zacznijmy od zdefiniowania, czym jest zrównoważony rozwój, bowiem każdy rozumie przez to co innego. Jedna z definicji głosi, że rozwój winien mieć trzy cechy: powinien być akceptowalny społecznie, być osadzony w realiach ekonomicznych oraz uwzględniać wymogi ochrony przyrody – żeby nie zniszczyć tego, co należy zostawić przyszłym pokoleniom. Miasto powinno być wygodne i przyjazne dla mieszkańców, ale jednocześnie powinno posiadać potencjał gospodarczy, mogący wygenerować środki na urzeczywistnienie marzeń i potrzeb starzejącego się społeczeństwa.
Czy idziemy w tym kierunku?
Mam wrażenie, że niestety nie. Jak wspomniałem, Ratusz głównie administruje, a tylko marginalnie zajmuje się kreowaniem rozwoju. To zastrzeżenie odnosi się praktycznie do wszystkich ekip po 1989 roku. Dobre zarządzanie i administrowanie to jedno, a nadawanie kierunku rozwoju stolicy to całkiem co innego. Starzyński – znowu muszę się do niego odwołać – miał wyjątkowy talent do wytyczania kierunków rozwoju. Dzisiaj, w III RP głównie administrujemy, ale do czego dążymy, co byśmy chcieli osiągnąć w dłuższej, niż jedna lub dwie kadencje perspektywie? Jaka i czym ma być Warszawa jutra? Jaka działalność, lub co powinno być głównym źródłem dochodów miasta, szczególnie po ustaniu pomocy unijnej?
Są jednak plany, powstają, rozwijają się nowe osiedla…
Ma Pan rację. Plany urbanistyczne są, ale nie pokrywają połowy miasta. Nawet ogromne gmachy powstają (również w Centrum) na podstawie tzw. wuzetek (warunków zabudowy) a nie planów miejscowych. Powstają nowe osiedla, co jest wynikiem gigantycznego popytu na mieszkania. Często niestety powstają w miejscach, które do tego się nie nadają. Można działać jednak inaczej, ale rezultaty najczęściej pojawiają się dopiero po latach; w kolejnych kadencjach, a więc aktualna ekipa w Ratuszu nie ma pewności czy będzie jeszcze wówczas pełnić swoją funkcję. Ten fakt – moim zdaniem – zniechęca do snucia wizji, a bez tego nie zbudujemy miasta naszych marzeń. Posłużę się przykładem. Ostatnio mówi się dużo o budowie Centralnego Portu Komunikacyjnego w Baranowie. W jednym z wywiadów dziennikarz zapytał ministra Wilda, co w takim razie będzie z lotniskiem na Okęciu. Minister odparł, że będzie to lotnisko wojskowe. Pomyślałem: wojskowe lotnisko w środku miejskiej zabudowy? Przecież to absurdalny pomysł!
Co może być alternatywą?
W liście do Pana Prezydenta Trzaskowskiego zaproponowałem, że skoro dojdzie do uruchomienia CPK (a nie można tego wykluczyć), to już obecnie władze Warszawy powinny przewidzieć alternatywny sposób zagospodarowania Okęcia. Według mnie należy rozważyć, np. rezerwację terenu na ewentualne zorganizowanie za 10, 20 czy 30 lat wystawy światowej. Tak, jak marzył prezydent Starzyński. 600 hektarów to teren, który należałoby wykorzystać, aby nadgonić czas stracony przez zabory, wojny i powstania, gdy inne stolice kreowały swoje oblicza. Mam nadzieję, że za kilkadziesiąt lat, także nasze państwo będzie na to stać. Po zamknięciu wystawy mogłaby tam powstać np. dzielnica rządowa, dzielnica nowych technologii (technopolis), ale także dzielnica mieszkaniowa na miarę XXI wieku.
Co na to warszawski Ratusz?
Otrzymałem uprzejmą odpowiedź z Biura Architektury i Planowania Przestrzennego, że pomysł się spodobał i obiecano wpisać go do opracowywanego studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania Warszawy. Perspektywa kilku dekad wydaje się odległa, ale jeśli już teraz nie stworzymy alternatywnych projektów zagospodarowania, to bardzo szybko okaże się, że jest już za późno. Polityk – także ten samorządowy – powinien myśleć nie w perspektywie kadencji, ale pokoleń.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Marcin Rosołowski.