Guru współczesnej psychologii Robert Cialdini, który zyskał ogromną popularność na całym świecie za sprawą książki „Wywieranie wpływu na ludzi” opisał znane od lat zasady wywierania wpływu. Są to odpowiednio: zasada wzajemności, zobowiązanie i konsekwencja, społeczny dowód słuszności („inni tak robią”), reguła lubienia (przeniesienie uczuć dotyczących osoby na przekazywaną przez nią propozycję), reguła autorytetu (oceniamy go według atrybutów, a nie merytorycznej wartości przekazu), reguła niedostępności (towar o ograniczonej dostępności – limitowany, a przez to elitarny).
Co może się stać, gdy mając świadomość niezwykłej skuteczności tych reguł przeniesiemy je w obszar cyberprzestrzeni i to w dodatku w czasie zażartej przedwyborczej batalii?
Dwie kluczowe zasady
Aby zdać sobie sprawę ze skali zagrożenia wystarczy przyjrzeć się bliżej chociażby dwóm, moim zdaniem kluczowym w kontekście politycznym zasadom.
Społeczny dowód słuszności odnosi się do sytuacji, w której większość z nas będzie wolała opowiedzieć się za wolą i głosem… większości właśnie. Jest to sztuczka stosowana w reklamie i marketingu, a w świecie polityki występująca jako wszelkiego rodzaju sondaże i badania opinii publicznej. Widząc wyniki sondażu możemy zweryfikować, w której grupie jesteśmy i dowiedzieć się, czy nasz obóz ma szanse na zwycięstwo. Brzmi znajomo prawda?
Z kolei reguła lubienia opisana przez Roberta Cialdiniego odnosi się do tego, że o wiele łatwiej jest nam przystać na propozycję osoby, którą znamy i lubimy, niż kogoś, kogo raczej sympatią nie darzymy. Nadal trudno zobrazować działanie tej reguły? A skąd wzięły się te wszystkie pomysły rozdawania jabłek na ulicach, albo skracania dystansu na linii polityk-wyborca? Wszystko po to, żeby potencjalny wyborca, który będzie miał to szczęście i pozna danego polityka osobiście, a nie tylko za pośrednictwem telewizji, mógł się z tym politykiem identyfikować. Jeśli w tym przypadku reguła lubienia zadziała, przy urnie również nie będzie zaskoczeń.
I na taki właśnie podatny grunt trafiają spece od medialnej manipulacji, dezinformacji oraz trollingu na mniejszą, lub większą skalę. Nie ulega również wątpliwości, że okres bezpośrednio poprzedzający jakiekolwiek wybory (czy to samorządowe, europejskie, parlamentarne, czy prezydenckie) to istny czas żniw, jeśli chodzi o zakrojone na szeroką skalę kampanie dezinformacyjne.
Trolle ustępują pola botom
W celu pełnego zrozumienia z jak realnym zagrożeniem mamy do czynienia, warto przyjrzeć się badaniom dotyczącym dostępu do Internetu w Polsce. Ze statystyk Eurobarometru wynika, że że jeszcze w 2011 roku dostęp do Internetu miało zaledwie 59% gospodarstw domowych na terenie kraju, a posiadaniem konta na Facebooku mogło się pochwalić jedynie 5,5 mln Polaków. Co niezwykle intrygujące, przez zaledwie sześć lat dane te uległy radykalnej zmianie, a dziś wyglądają jeszcze inaczej. Już w 2017 roku szacowano, że dostęp do Internetu ma nawet 80% gospodarstw domowych na terenie całego kraju. Dziś eksperci są zgodni, że szacunkowa liczba internautów w Polsce przekroczyła już barierę 30 mln osób. Równie powszechny jest już dostęp do mediów społecznościowych – głównie Twittera i Facebooka. Poza wieloma niezaprzeczalnymi korzyściami taki stan rzeczy wiąże się jednak również ze sporym zagrożeniem. Grupa ponad 30 mln polskich internautów stanowi dość łatwy cel dla specjalistów od propagandy. Począwszy od reklamy i marketingu, przez medialną dezinformację, aż po świat wielkiej polityki internauci praktycznie codziennie narażeni są na różne formy manipulacji.
W jednym z poprzednich tekstów na łamach DWU.TYGODNIKA zwracałem już uwagę na mechanizm działania internetowego trollingu. Niestety rozpoznanie wpisów pisanych przez internetowych trolli działających na zlecenie od tych, rozpowszechnianych jedynie przez naiwnych internautów z biegiem czasu okazywało się coraz trudniejsze. Trudno jest zatem znaleźć niepodważalne dowody na używanie elementów wojny informacyjnej i manipulacji w polskim Internecie, choć raczej nikt nie ma obecnie wątpliwości, że takie właśnie operacje są prowadzone. Zwłaszcza w okresie kampanii wyborczej, gdy zwiększona jest podatność użytkowników na wszelkiego rodzaju kampanie informacyjne i dezinformacyjne.
Okazuje się, że poza wykorzystywaniem w celach propagandowych „czynnika ludzkiego”, coraz częściej odnotować można pewną automatyzację prowadzenia działań wojennych i dezinformacyjnych w cyberprzestrzeni. Miejsce internetowych trolli zajmują powoli specjalnie opracowane programy – boty, będące algorytmami pozwalającymi znacznie usprawnić mechanizm dezinformacji i celowego rozpowszechniania fałszywych informacji za pośrednictwem mediów społecznościowych. Wykorzystanie botów pozwala znacząco obniżyć koszty działań propagandowych, rozszerzając jednocześnie siłę rażenia fake news. Dziś nie ulega już wątpliwości, że media społecznościowe stały się kluczowymi platformami społecznego zaangażowania, a zarazem pełnią już rolę kluczowych kanałów informacyjnych. Ponadto to właśnie media społecznościowe są obecnie podstawowym rodzajem mediów, wpływających na kształtowanie świadomości politycznej i tożsamości wielu młodych ludzi na całym świecie. W wielu krajach serwisy takie jak Facebook czy Twitter zmonopolizowały cały segment życia publicznego. W trakcie prowadzonego na uniwersytecie w Oxfrordzie w 2018 badania wykazano, że w większości krajów, w czasie wyborów, to właśnie media społecznościowe są głównym kanałem wymiany informacji na temat poglądów politycznych. Ponadto wykazano, że media społecznościowe są powszechnie wykorzystywane jako narzędzie manipulacji opinią publiczną, choć dzieje się tak na różne sposoby. Na przykład w krajach pod rządami autorytarnymi media społecznościowe stanowią podstawowy środek kontroli społecznej. Natomiast w demokracjach media społecznościowe są najczęściej wykorzystywane do rozprzestrzeniania informacji, w tym propagandy i oddziaływanie na konkretne segmenty społeczeństwa.
Działania przeciwko Polsce i Ukrainie
Najbardziej szokujące dane dotyczą działań propagandowych wymierzonych przeciwko Ukrainie i Polsce. Okazuje się bowiem, że analiza mediów społecznościowych na Ukrainie potwierdza prowadzenie jednej z najbardziej zaawansowanych operacji propagandowych na całym świecie. Na przestrzeni lat 2015-2017 prowadzono tam liczne kampanie dezinformacyjne i propagandowe przeciwko obywatelom Ukrainy za pośrednictwem portali społecznościowych VKontkte, Facebook oraz Twitter. Co ciekawe na pierwsze przypadki kampanii dezinformacyjnych natrafiono w tym kraju już na początku lat 2000. Naukowcy z Oxfordu wykazali również, że niektóre rządy kierują bezpośrednimi akcjami propagandowymi i dezinformacyjnymi w Internecie, które skierowane są nie tylko do własnej ludności, lecz również wymierzone są przeciwko obywatelom innych krajów. Na przykład kampanie realizowane przez Chińczyków skierowane były w dużej mierze na podmioty polityczne na Tajwanie, a kampanie prowadzone przez Rosję wymierzone były w podmioty polityczne w Polsce i na Ukrainie.
Jeden z badaczy – Robert Gorwa – w ramach swojej części projektu, w opracowaniu „Computional Propaganda in Poland: Falsce Amlifiers and the Digital Public Sphere” przyjrzał się mechanizmom propagandy internetowej. Zwraca on szczególną uwagę na trzy typy wojny informacyjnej: boty, trolling oraz fake news. Przez termin „boty” należy rozumieć komputerowe algorytmy, automaty, których głównym zadaniem jest usprawnienie mechanizmu zarządzania kontami w mediach społecznościowych. Co ciekawe boty mogą zostać zaprogramowane w taki sposób, aby do złudzenia przypominać pozostałych internautów. Coraz częściej rozróżnienie treści rozpowszechnianych właśnie przez boty od treści tworzonych przez użytkowników sieci jest niezwykle trudne. Co oczywiste, komputerowy program nie jest w stanie poradzić sobie ze wszystkimi zadaniami, dlatego też niesłabnącym zainteresowaniem specjalistów od propagandy cieszą się usługi internetowych trolli.
Cybernielegały
O istny zawrót głowy może przyprawić opis mechanizmu tworzenia w Internecie sztucznych tożsamości w celu szerzenia działań propagandowych zakrojonych na szeroką skalę. Choć nie mówi się o tym głośno, tego typu działania wykorzystuje się nagminnie od wielu lat w różnych gałęziach marketingu – od handlu, po marketing polityczny. Szacuje się, że jedna tylko firma specjalizująca się w tego typu działaniach jest w stanie w ciągu zaledwie 10 lat wytworzyć niemal 40 tys. sztucznych tożsamości. Warto w tym miejscu nadmienić, że każdy taki fałszywy internauta posiada przypisane do siebie, wyjątkowe cechy, odpowiednią historię oraz grupę kont w mediach społecznościowych. Fałszywym użytkownikom nadaje się również unikatowe adresy IP, aby ich działania w Internecie nie budziły niczyich podejrzeń i do złudzenia przypominały standardową aktywność w sieci.
Proces tworzenia fałszywego użytkownika przypomina do złudzenia działania szpiegowskie służb specjalnych, a szczególnie proces funkcjonowania tzw. nielegałów czy śpiochów (szpiegów, którzy po zwerbowaniu i opracowaniu odpowiedniej legendy nieraz nawet po kilka, kilkanaście lat czekają „w uśpieniu” na rozkaz rozpoczęcia działalności). W przypadku Internetu, stworzenie fałszywej tożsamości jest znacznie prostsze i o wiele mniej ryzykowne. Taki sztuczny twór ma przede wszystkim pełnić rolę podżegacza, który w odpowiednim momencie skieruje dyskusję na internetowych forach i popularnych serwisach na konkretne tory.
Wszystko zaczyna się jednak od przyjęcia konkretnego zlecenia. Często to właśnie firma lub formacja polityczna dokładnie określa „profil psychologiczny” i główne cele. Wówczas do akcji wkracza zespół specjalistów, który tworzy odpowiednią liczbę sztucznych internautów. Wymyślane są dane osobowe, opracowywane są historie i biogramy, dla każdego tworzone są unikatowe adresy e-mail i profile w mediach społecznościowych. Dla uwiarygodnienia danej „osoby” publikowane są nawet odpowiednio spreparowane zdjęcia i regularnie dodawane są wpisy na różne tematy, pozostające w sferze zainteresowań podmiotu i będące w ścisłej relacji z daną wersją legendy. Po zbudowaniu historii aktywności na danym koncie, sztuczny internauta jest w pełni gotowy do działania. Jak się okazuje w firmach zajmujących się tego typu działalnością każdy z pracowników jest w stanie kontrolować/monitorować równolegle nawet do piętnastu tego typu sztucznych kont.
Tego typu działania znacznie utrudniają identyfikację użytkownika, jako sztucznego tworu, a wykorzystanie tego mechanizmu w celach propagandowych i dezinformacyjnych jest długofalowo znacznie skuteczniejsze od użycia botów. W porównaniu z użyciem botów, tworzenie sztucznych kont sterowanych przez człowieka daje nieograniczone wręcz możliwości, a przede wszystkim pozwala na wiarygodną interakcję z pozostałymi internautami. W tym modelu wojny informacyjnej boty wykorzystywane są głównie do prowadzenia agitacji, rozpowszechniania fake newsów na szeroką skalę lub rozsyłania spamu, a także do dyskredytowania ewentualnych oponentów.
dr Piotr Łuczuk
Medioznawca,
ekspert ds. cyberbezpieczeństwa.
Adiunkt w Katedrze Internetu i Komunikacji Cyfrowej Uniwersytetu Kardynała
Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Ekspert Instytutu Staszica.