Senat – mysz, która może zaryczeć

Browse By

Wyrównana walka dwóch wielkich koalicji przyciąga uwagę kibiców naszej sceny politycznej. Zazwyczaj pytanie dotyczące jesiennych wyborów ogranicza się do kwestii m- kto wygra, czyli kto będzie miał większość w Sejmie. Sprawa Senatu pojawia się jedynie marginalnie, a przecież rzeczywistość może przynieść bardzo frapujący scenariusz – obecny obóz władzy będzie dysponował większością w izbie niższej, a opozycja w izbie wyższej. Niesłusznie marginalizowany Senat może okazać się wówczas ogromnym problemem dla rządzących.

Teoretycznie, mając sejmową większość i sprzyjającego prezydenta, można spokojnie rządzić. Teoretycznie, bowiem Senat nie jest bynajmniej piątym kołem u wozu. Dotąd opcja, która miała większość w Sejmie, zwykle dysponowała zdecydowaną przewagą w drugiej z izb. Jesienne wybory samorządowe pokazały, że sprawa może nie być w kolejnych wyborach taka prosta. Co innego bowiem sondażowe poparcie, a co innego przewaga w poszczególnych okręgach. Nie jest więc wykluczona – a rzekłbym, jest całkiem możliwa – sytuacja, w której każdy z obozów zdobędzie wpływ na jedną z izb. I co wówczas?

Konstytucja daje Senatowi spore uprawnienia. Nie takie, by senatorowie mogli zagrozić rządowi czy dokonać ustrojowej rewolucji, ale nie można ich kompetencji pominąć. Właściwie każda z tych kompetencji może okazać się w pewnym momencie kłopotliwa dla sejmowej i rządowej większości. Dokonajmy krótkiej analizy.

Po pierwsze – zatwierdzanie ustaw uchwalanych przez Sejm. Sejm może co prawda nie zgodzić się na odrzucenie ustawy przez Senat albo na zaproponowane poprawki, ale już na tryb procedowania w izbie wyższej nie ma wpływu. Skończy się zatem ekspresowe uchwalanie ustaw, bowiem opozycyjna większość nie będzie skłonna pójść na rękę rządowi. Wręcz przeciwnie, może zacząć się przewlekanie procesu legislacyjnego. Ograniczone, prawda, ale w przypadku ustaw zwykłych Senat ma na decyzję 30 dni, a pilnych – 14 dni.

Senat wyraża zgodę na zarządzenie przez prezydenta ogólnokrajowego referendum i sam może wnioskować do Marszałka Sejmu o takie referendum. Senat w bieżącej kadencji nie zgodził się na referendum ws. konstytucji, proponowane przez prezydenta Dudę. A Senat opozycyjny może sprawnie grać kwestiami referendalnymi – np. kiedy głowa państwa wystąpi z pomysłem nieakceptowalnym przez sejmową większość, Senat może na przekór wniosek głowy państwa uwzględnić.

Senat wyraża zgodę na powołanie przez Sejm kilku organów państwa, m.in. prezesa NIK, Rzecznika Praw Obywatelskich, Prezesa IPN i Prezesa UKE. Przyjmuje też sprawozdania m.in. KRRiT oraz Trybunału Konstytucyjnego. To potężne narzędzie, nawet jeśli nieprzyjęcie sprawozdania automatycznie nie pociąga za sobą skutków dla organu, który je przedkłada. Senatorowie powołują także część członków organów kolegialnych – wymienię choćby Krajową Radę Sądownictwa, Radę Polityki Pieniężnej, Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, Krajową Radę Sądownictwa i Prokuratury. Ma także prawo występować do Trybunału Konstytucyjnego o stwierdzenie zgodności ustawy z konstytucją.

Nie zapominajmy też o arcyważnej kompetencji, jaką jest inicjatywa ustawodawcza. W przypadku, gdy w Sejmie większość ma inna opcja, to tylko narzędzie propagandowe, ale potężne. Nietrudno wyobrazić sobie nośny medialnie i społecznie projekt ustawy, który zostaje zgłoszony przez opozycyjny Senat, a potem odrzucony przez kontrolowany przez rządzącą większość Sejm. To akcja, wokół której opozycja może się promować, a obóz rządowy będzie musiał przyjąć pozycję defensywną.

Jeżeli faktycznie tak ukształtowałby się polski parlament po jesiennych wyborach, to jakie warianty rysują się na naszej scenie politycznej? Wariant optymistyczny to wypracowanie pewnego rodzaju modus vivendi opozycji i rządzącej większości. Bieżące wypracowywanie kompromisu w różnych sprawach i rezygnacja z modelu, który oznaczałby permanentną wojnę dwóch izb. Gdyby tak się sprawy potoczyły, mogłoby to przełożyć się na złagodzenie podziałów w sferze publicznej. Czy jednak coś w obecnej chwili przemawia za prawdopodobieństwem takiego rozwoju sytuacji? Obawiam się, że niewiele, zgoła nic.

I wariant drugi – Senat staje się politycznym taranem opozycji, która stara się nim dokonać wyłomu w murach rządowej twierdzy. Z Senatu wychodzą niezręczne dla rządu projekty ustaw, z odrzucenia których musi się tłumaczyć. Marszałek Senatu zaczyna pełnić w Polsce i na świecie rolę swego rodzaju opozycyjnej głowy państwa – i, mimo braku konstytucyjnych podstaw, prowadzi własną politykę międzynarodową. Premier i prezydent, dajmy na to, publicznie krytykują ruchy Komisji Europejskiej, a marszałek Senatu jedzie do Brukseli, spotyka się z szefem Komisji i gratuluje mu podjętej decyzji. I jest to nie byle kto, bo trzecia osoba w państwie! Wybrani przez Senat członkowie organów kolegialnych z jednej strony patrzą na ręce kolegom, a z drugiej usiłują wpłynąć na zahamowanie niesłusznych według nich projektów.

W takim wariancie ogromnie rośnie rola prezydenta, bowiem rozbicie w Sejmie daje mu większe pole do działania. Wspomniana inicjatywa referendalna to jedno, ale też można wyobrazić sobie doraźne sojusze z senacką większością. A pamiętajmy, że w 2020 r. Polacy będą decydowali, kto obejmie urząd prezydenta na kolejną kadencję. Jeśli zwycięży osoba niezwiązana z obozem rządzącym bądź związana z opozycją, rządząca większość będzie miała kolejny problem. Zawiąże się trwały lub doraźny sojusz przeciwko rządowi. I nie bagatelizujmy propagandowego znaczenia takiego wspólnego działania dla opozycji. Niechętne większości rządzącej ośrodki za granicą będą mogły też rozmawiać z prezydentem i marszałkiem Senatu ponad głowami premiera i szefa dyplomacji.

Taki bieg spraw będzie oznaczał nie tylko ugruntowanie manichejskiego podziału w polskim życiu publicznym, ale i pogłębiający się chaos, a nawet w pewnym wymiarze paraliż państwa. Niestety, brak profesjonalnego korpusu służby cywilnej powoduje, że polityczne burze znajdują swój oddźwięk na różnych szczeblach administracji. I dlatego brak stabilności na górze będzie odczuwalny także przez tych, którzy nie mają najmniejszej ochoty śledzić tego, co dzieje się w wielkiej polityce.

Marcin Rosołowski

Rada Fundacji Instytut Staszica