Z Rafałem Geremkiem, reżyserem i dziennikarzem, rozmawia Marcin Rosołowski
10 lutego w TVP Historia miał telewizyjną premierę Twój najnowszy film dokumentalny „Akcja Żywiec”. Ten wojenny rozdział tragicznych losów polskiej ludności jest stosunkowo mało znany…
Na początek krótka, ale ważna uwaga: tytuł mojego filmu brzmi „Aktion Saybusch – zapomniane wysiedlenie”. Saybusch to niemiecka nazwa Żywca. To dokładne tłumaczenie, ale jednak mam poczucie, że – podobnie jak w przypadku nazw obozów koncentracyjnych – warto używać określeń stosowanych przez Niemców. W końcu to od początku do końca były ich i tylko ich zbrodnicze pomysły.
Wracając do pytania – owszem, Aktion Saybusch jest mniej znana, szczególnie, że w porównaniu ze skalą wysiedleń Polaków z innych regionów przyłączonych do Rzeszy w 1939 roku, jej skala była niewielka. W zależności o źródeł, mówi się o 18-22 tysiącach osób. Tymczasem, dla porównania, same tzw. dzikie wysiedlenia Polaków z Pomorza i Wielkopolski jesienią i zimą 1939 roku objęły 30-40 tys. osób. A było to dopiero preludium do zaplanowanych i realizowanych przez Berlin systematycznych wysiedleń.
Na czym wobec tego polega wyjątkowość niemieckiej akcji wobec mieszkańców Żywiecczyzny? Niemcy, podobnie jak ich sowiecki sojusznik, realizowali politykę masowych przesiedleń ludności podbitych terytoriów.
Tak, oba mocarstwa dopuszczały się tych praktyk, a w okresie, gdy łączył je sojusz – niejako w porozumieniu. Otóż specyfika Akcji Żywiec czy też Aktion Saybusch polega na tym, że była ona nie tylko elementem akcji „Heim ins Reich”, w ramach której ściągano na kolonizowane przez nazistów tereny Volksdeutschów z terenu ZSRR i innych państw Europy Środkowo-Wschodniej. Żywiecczyzna miała być centrum turystyczno-wypoczynkowym dla Niemców, a polskich mieszkańców mieli zastąpić idealni (w myśl idei narodowosocjalistycznej) niemieccy gospodarze. Kłaniają się idee przywódcy niemieckich chłopów, Richarda Waltera Darré, ministra wyżywienia i rolnictwa Rzeszy. Patronował im Heinrich Himmler, który ludobójstwo łączył z ekologicznymi fascynacjami – planując masowe eksterminacje całych narodów martwił się jednocześnie o przetrwanie rzadkich odmian gadów i owadów. Wschodnie rubieże Wielkoniemieckiej Rzeszy planował obsadzić artamanami – rolnikami-żołnierzami. Oczywiście, rzeczywistość była jedynie karykaturą tych rojeń.
Nie udało się wcielić w życie idei artamanów?
Do gospodarstw, z których wygnano Polaków, sprowadzano etnicznych Niemców z Galicji (przyłączonej w 1939 roku do Sowietów), Wołynia i Bukowiny. Wielu z nich słabo władało językiem niemieckim, wielu nie miało najmniejszej ochoty rzucać wszystkiego i wędrować na obce ziemie. Niemiecka administracja uspokajała przesiedleńców, że Polaków wywłaszczono za odszkodowaniami, co oczywiście nie było prawdą.
I Volksdeutsche w to wierzyli?
Początkowo tak. Później się zorientowali jaka była prawda, ale dali się uwieść propagandzie, która wmawiała im, że są rasą panów. Mieszkańcy Żywiecczyzny wspominają pojedynczych „dobrych” Niemców, ale większość przybyłych szybko pozbywała się skrupułów. Polacy, których nie wysiedlono, a także ci, których przesiedlono wewnętrznie (tzn. zabrano im ładniejsze domy i lokowano w gorszych) musieli często usługiwać niemieckim gospodarzom. Pani Antonia Jeleśniańska, jedna z moich rozmówczyń, jako dziewczynka musiała za darmo pilnować dzieci bauerów, którym przydzielono dom jej rodziców, gdzie się urodziła. Nie dostawała za to nawet jedzenia, a dzieci w jej obecności nazywały ją „polską świnią”. Niemcy ze Wschodu nie życzyli sobie nawet, aby zapisywać śluby, narodziny i zgony w tej samej kościelnej księdze, w której zapisywano wydarzenia z życia Polaków. Wnosili także o zmianę polskich nazw miejscowości. Na jednym zdjęciu w moim filmie pokazujemy uśmiechniętego młodego człowieka pozującego przy tablicy z napisem „Nuer Fuer Deutschen”. System nazistowski demoralizował i dehumanizował swoich obywateli.
Jaki los niemiecka władza przeznaczyła dla wysiedlanych Polaków?
Mieli trafić do Generalnego Gubernatorstwa, rzecz jasna nie jako gospodarze, lecz jako pracownicy tamtejszych gospodarzy. Część z nich trafiło potem również do dystryktu lwowskiego, począwszy od 1941 roku, gdzie z kolei spotkali się niewiele później z koszmarem ukraińskiego terroru. Innych wysiedlano na roboty do Niemiec, a niektórzy trafili do tzw. Polenlagrów – sieci 26 obozów pracy ulokowanych na Górnym Śląsku i Zagłębiu Dąbrowskim. Starsi i, wedle nazistowskich kryteriów, bezwartościowi, byli wysyłani do obozów koncentracyjnych.
Dlaczego do niedawna mało wiedziano o tej tragedii?
Krzywda żywieckich górali gdzieś utonęła w morzu tragedii jakie stały polskim udziałem podczas II wojny światowej. Akcja Saybusch była znana w regionie od dawna, ale ponad dekadę temu obszerną pracę poświęcił tamtym wydarzeniom dr Mirosław Sikora z IPN. W 2010 roku wydano skrót jego pracy bogato ilustrowany zdjęciami. Ów album poruszył media i opinię publiczną. Dramat mieszkańców Żywiecczyzny wydobył się z niepamięci.
W moim filmie wykorzystałem relacje osób, które przeżyły niemieckie wypędzenia, między innymi braci Suchoniów, dzisiaj zamożnych biznesmenów. Szczególne podziękowania chciałbym złożyć panu Marianowi Jeleśniańskiemu z Rajczy, dyrektorowi miejscowej szkoły, który pomagał mi docierać do świadków tragicznych wydarzeń. Gdyby nie jego pomoc, film w takim kształcie nie byłby możliwy.
Temat ważny i mało znany, ale na końcu zawsze jest prozaiczna kwestia: pieniądze. Skąd udało się pozyskać środki na „Akcję Żywiec”?
Przede wszystkim dzięki wsparciu TVP Historia i pomocy realizacyjnej Ośrodka Regionalnego w Katowicach.
Pracuje Pan nad nową produkcją?
Tak, ale na razie jednak nie chciałbym zdradzać szczegółów. Wszystko wyjaśni się już 1 września…
Dziękuję za rozmowę