Marek Palczewski: Fake news a wolność słowa

Browse By

Fake newsy jako wiadomości fałszywe korzystają z wolności słowa. Gdyby nie istniała sfera publiczna przyjmująca za podstawę prawo do swobodnej wypowiedzi, fałszywe newsy nie miałyby racji bytu. W jakim stopniu zatem istnienie fake newsów opiera się na prawie do wolności słowa (i mediów), a w jakim im zagraża? Czy powinniśmy tolerować fake newsy w imię wolności wypowiedzi? Odpowiedzi na te pytania wymagają uściślenia podstawowych, wyżej wymienionych pojęć i wyrażeń językowych oraz zarysowania kontekstu medialnego, w jakim one się pojawiają.

Definicje fake newsa są nieostre, niemniej można wskazać kilka ich cech, które występują w większości charakterystyk. Zatem, za fake newsy uznaje się wiadomości służące intencjonalnemu, rozmyślnemu wprowadzenie odbiorcy w błąd w celu uzyskania korzyści wizerunkowych, majątkowych, psychologicznych, propagandowych, politycznych, itd. Zauważmy, że mowa jest tu nie o przypadkowości zdarzenia (czyli nie chodzi o stworzenie „newsa” po prostu nieprawdziwego), lecz o zamiarze, chłodno skalkulowanym, po to, by za pomocą wprowadzenia takiego nieprawdziwego „newsa” do obiegu, osiągnąć wielorakie korzyści. Jego status ontologiczny jest enigmą, czymś nieuchwytnym, albowiem nie ma on swojego desygnatu w rzeczywistości, stanowiąc puste pojęcie, „realnie” istniejące jedynie w wyobraźni ich twórców – obiekt poznania wyłącznie dla osób, które uwierzyły w jego prawdziwość. Dar uwodzenia fake newsa polega na przekonaniu do siebie osób już przekonanych – posiadaczy takich matryc, schematów i skryptów poznawczych, na mocy których odczytywane fake newsy odpowiadają na ich psychospołeczne potrzeby i oczekiwania. W takiej sytuacji osoby „wierzące” w fake newsy nie przeprowadzają „zewnętrznej” weryfikacji wiadomości, lecz tylko badają czy są one zgodne z ich wewnętrznym systemem wierzeń i wartości. Za „prawdziwe” przyjmowane są te „wydarzenia” i „fakty”, które nie powodują dysonansu poznawczego, niezależnie od ich ontologicznego statusu. Czym innym jest zatem proces tworzenia fałszywych wiadomości przez ich autorów, a czymś zgoła odmiennym jest ich kognitywne rozpoznanie przez odbiorców fake newsów. O ile autorzy są świadomi ich ontologicznego statusu i epistemologicznych wartości (a raczej ich braku), o tyle odbiorcy, aby odczytać fake newsy zgodnie z intencjami nadawców, muszą być nieświadomi tego, czym w istocie owe „wiadomości” są.

W opisanym schemacie mamy do czynienia z intencjonalnym nadużyciem wolności słowa, która powinna służyć budowaniu społeczeństwa opartego na prawdzie, budowaniu wspólnoty komunikacyjnej, w której obowiązują reguły konwersacyjne Grice’a (prostota wypowiedzi, adekwatność, prawdziwość, itd.). Założeniem twórców nowożytnej filozofii wolności słowa (np. Johna Miltona, Immanuela Kanta czy Johna Stuarta Milla) było przeświadczenie, że wolność wypowiedzi/wolność słowa ma być fundamentem czy też drogą prowadzącą do prawdy, a nie fałszu. Mill mówił wprawdzie o tolerancji dla różnych opinii, ale tej uwagi nie odnosił do samych faktów, które dla pozytywisty były najważniejsze. Prawda jest dla Milla celem, a wolność słowa środkiem do celu. Z kolei Kantowski imperatyw kategoryczny deklaratywnie wyklucza takie postępowanie, które sprzeniewierzałoby się idei prawdy. Prawda, piękno i dobro stanowiły również triadę głównych idei filozofii platońskiej, do których realizacji powinien dążyć człowiek w całym swoim życiu.

Fake news korzysta z wolności słowa, zamieniając je w karykaturę. Jakiż bowiem miałby mieć sens powszechny dostęp do informacji (tej chluby Internetu) nieprawdziwej? Zauważmy, że biblijna opowieść mówi o drzewie „wiadomości dobrego i złego”, a nie „wiadomości prawdziwej i fałszywej”. Współcześnie, w mediach dominują zdecydowanie wiadomości „złe”, czyli tragedie, katastrofy, skandale, ludzkie dramaty, itp. (nie trzeba specjalnych badań, żeby tego dowieść, wystarczy czysty ogląd rzeczywistości medialnej). Charakterystyczne jest to, że najbardziej nośne fake newsy ostatnich lat wymierzone były w polityków (np. w Donalda Trumpa czy Hillary Clinton) oraz w nieakceptowane grupy etniczne lub społeczne (np. w Żydów, imigrantów), a zatem miały charakter negatywny, z tej prawdopodobnie przyczyny, że  – od setek już lat – negatywne newsy po prostu lepiej się sprzedają. Powszechna w społeczeństwach demokratycznych wolność słowa umożliwia dystrybucję fałszywych (i przede wszystkim negatywnych) wiadomości, gdyż w zasadzie nie istnieją ani prawne, ani moralne przeszkody w ich rozpowszechnianiu. Wydaje się więc, że dziennikarze, politycy, moraliści i ustawodawcy powinni odpowiedzieć dziś na pytanie, czy i jakie stworzyć prawne, ustawowe bariery ograniczające wolność słowa w wydaniu „fejk-newsowym”. Od tej odpowiedzi być może zależy przyszłość ludzkich społeczeństw. Czy będą one skazane na istnienie dysproporcji w dostępie do rzetelnej informacji, zarezerwowanej wyłącznie dla bardziej wnikliwych, bogatszych (z dostępem do wielu źródeł informacji) i lepiej wykształconych odbiorców, czy też dzięki przyjętym procedurom i metodom zapewnią one krytyczne podejście i obdarzą narzędziami weryfikacji, a tym samym umożliwią dostęp do informacji prawdziwej wszystkim członkom społeczeństwa?

Dr Marek Palczewski,  medioznawca, Uniwersytet SWPS w Warszawie, prezes Instytutu Staszica