Ostatnie tygodnie nie były łaskawe dla partii Friedricha Merza. W Bundestagu odrzucono wniosek klubu parlamentarnego CDU/CSU o przyspieszenie dostaw broni ciężkiej Ukrainie, a przy okazji szefowa komisji obrony Bundestagu, Agnes Strack-Zimmermann przypomniała CDU, że to oni przez 16 lat byli u władzy i doprowadzili m.in. do zapaści Bundeswehry. Sytuacji nie poprawiła niefortunna wypowiedź lidera partii o „turystyce socjalnej” Ukraińskich uchodźców, z której musiał się gęsto tłumaczyć, a debata zainicjowana na żądanie CDU/CSU w miniony piątek w parlamencie, a mająca obnażyć nieporadność koalicyjnego rządu SPD/FDP i Zielonych, niechcący obnażyła również brak pomysłu chadeckiej opozycji wyciagnięcie Niemiec z potrójnego kryzysu: energetycznego, inflacyjnego i wizerunkowego. Nerwowe ruchy CDU można oczywiście zrzucić na karb politycznego napięcia przed wyborami do landtagu Dolnej Saksonii (już 9 października), ale wciąż pozostaje pytanie, gdzie podziała się pewność siebie i retoryczna przewaga Friedricha Merza. Ale nie tylko on i jego zaplecze polityczne przeżywa aktualnie mini-kryzys, również Zieloni odnotowali niebezpieczne drgania.
Jak wynika z najnowszych sondaży, społeczeństwo niemieckie zaczyny wykazywać symptomy znużenia rządami koalicji FDP/SPD i Zielonych, co jednak nie oznacza, że stęskniło się za powrotem chadeków. Wg. opublikowanego 30 września badania „Politbarometer” przeprowadzonego przez telewizję ZDF, 44 proc. ankietowanych nie jest zadowolone z rządu Olafa Scholza. Jeszcze w marcu zadowolenie z pracy rządu deklarowało trzy czwarte ankietowanych, obecnie jest to 49 proc. CDU/CSU wciąż prowadzi w sondażach popularności z wynikiem 27 proc. ( SPD – 18 proc., Zieloni – 22 proc. ), ale wszystkie te partie straciły w stosunku do ostatniego sondażu ZDF po punkcie procentowym. Na ostatnich zawirowaniach zarówno wewnątrz koalicji rządowej, jak i sporów między rządem a chadekami zyskali liberałowie (na FDP zagłosowałoby dziś 7 proc. ankietowanych, czyli zyskali jeden punkt procentowy) i Alternatywa dla Niemiec ( 14 proc. i również jeden punkt procentowy na plus). Sondaże ani drgną w przypadku partii Linke. Jak wytłumaczyć ostatnie wyniki sondażowe? Można założyć, że wielopoziomowy kryzys, który dotyka finansowo sporą część niemieckiego społeczeństwa, ze szczególnym uwzględnieniem najuboższych, emerytów, bezrobotnych, ale i studentów, odbija się na notowaniach zarówno członków trójpartyjnej koalicji, jak i na chadekach, którym chyba jednak nie do końca zapomniano 16 lat rządów Angeli Merkel.
Spożytkować niezadowolenie
Co się tyczy FDP i AfD, każda z tych partii – jedna w ramach rządu, a druga – z ław opozycji, zyskuje na niezadowoleniu społecznym, które nie dość, że potrafi zdiagnozować, to jeszcze zagospodarować na swój pożytek. AfD znów uderza w rząd, ale i chadeków, oskarżając ich o to, że swoim działaniem doprowadzili do kryzysu energetycznego w Niemczech, przy czym zarzut bynajmniej nie tyczy się uzależnienia się Niemiec od Rosji w trakcie rządów Wielkiej Koalicji, ale sprowadza do krytyki polityki prowadzonej wobec Federacji Rosyjskiej i Ukrainy po 24 lutym b.r. Nawet podczas debaty nad wnioskiem klubu parlamentarnego Linke, gdzie postulowano jak najszybsze podjęcie przez rząd federalny decyzji o przyjęcie uciekających przed poborem z Rosji mężczyzn na prawach wiz humanitarnych (29.09), AfD zdołało za jednym zamachem nazwać wniosek Linke „głupim” a rząd Olafa Scholza oskarżyć o „próbę osłabienia armii Federacji Rosyjskiej”. Ta narracja zaczyna jednak znów zdobywać poparcie elektoratu konserwatywnego, który do tej pory plasował się w sferze chadeków, niewykluczone, że właśnie dlatego Friedrich Merz pozwolił sobie na niewybredny komentarz pod adresem ukraińskich uchodźców. Coraz bardziej znużone skutkami wojny na Ukrainie społeczeństwo niemieckie, upatrujące w tej wojnie zagrożenie dla własnego dobrobytu i poczucia stabilności finansowej, z jednej strony współczuje ukraińskim ofiarom, ale z drugiej zaczyna kalkulować, ile dopłaci do wzrostu cen energii. Niemcom daje się również we znaki inflacja, coraz częściej media donoszą o żyjących na skraju ubóstwa emerytach i studentach obracających każde euro w uczelnianej stołówce. Jak wynika z ostatnich danych Federalnego Urzędu Statystycznego, co czwarty emeryt w Niemczech ma miesięcznie do dyspozycji kwotę poniżej tysiąca euro, problem dotyczy ok. 4,9 mln osób. Stąd też uwzględnienie jednorazowego dodatku dla emerytów w wysokości 300 euro [dodatek ustanowiono głównie z myślą o zrekompensowaniu tej grupie społecznej podwyżek cen energii] trzecim pakiecie pomocowym rządu federalnego. Pieniądze mają zostać wypłacone do 1 grudnia. O sto euro mniej niż emeryci otrzymają studenci uznani za jedną z najbardziej narażoną na ubóstwo grup. Trzeci pakiet pomocowy opiewa na 65 mld euro i zgodnie z zamysłem rządu koalicyjnego ma wspomóc społeczeństwo dotknięte m.in. podwyżkami cen energii. W dalszym ciągu pewną niewiadomą pozostaje podział kosztów pakietu, który ma być finansowany również z kasy landów. W ubiegłym tygodniu premierzy landów dyskutowali o tym podczas wspólnej konferencji, która odbyła się bez udziału Olafa Scholza. Format ma być kontynuowany po powrocie Scholza do pełni sił (koronawirus).
Habeck na czwartym miejscu
Tak więc z jednej strony rządowe starania w walce z kryzysem, jak na razie przynoszą spadek poparcia, z drugiej strony – w prognozach wyborczych dla Dolnej Saksonii socjaldemokraci prowadzą, a w krok za nimi idą chadecy. Zapowiada się więc zażarta walka a dla liderów zarówno SPD jak i CDU kolejny test nastrojów społecznych. Już wiadomo, że AfD nie zasypia gruszek w popiele i na 8 października zwołuje w Berlinie demonstrację, na którą ma nadzieję przyciągnąć tysiące Niemców. Moment przesilenia między zatwierdzeniem trzeciego pakietu pomocowego, a faktycznym uruchomieniu środków dla najbardziej potrzebujących tworzy zarówno dla partii koalicji, jak i dostających rykoszetem za 16 lat rządów chadeków, niebezpieczną lukę. I AfD ma pomysł jak ją obrócić na swoją korzyść. W przypadku Zielonych największym zaskoczeniem był spadek poparcia dla Roberta Habecka, ministra gospodarki, który z pierwszego miejsca spadł na czwarte plasując się za ministrem rolnictwa Cemem Özdemirem, szefową dyplomacji, Annaleną Baerbock i kanclerzem Olafem Scholzem. Habeck najbardziej stracił jako twarz firmująca kontrowersyjną opłatę gazową (niem. Gasumlage), która miała być naliczana gospodarstwom domowym i firmom do każdej zużytej kilowatogodziny ( proponowano 2,4 eurocenta za każdą kilowatogodzinę). Pomysł zaczął upadać po tym jak państwo znacjonalizowało największego importera gazu ziemnego, giganta Uniper. Ponieważ opłata gazowa miała zrekompensować dostawcom straty wywołane podwyżkami cen energii. Z chwilą ogłoszenia decyzji o nacjonalizacji potencjalnego największego beneficjenta tego pomysłu, podniosły się głosy o niewłaściwości wprowadzenia opłaty, również w łonie koalicji. Habeck upierał się by mimo znacjonalizowania Uniperu, opłatę wprowadzić, miała ona wejść w życie 1 października. Dziś już wiadomo, że z pomysłu zrezygnowano, a zamiast Gasumlage rząd wprowadzi limit cen gazu. Stanie się to w ramach parasola ochronnego dla gospodarki, którego koszt oszacowano na 200 mld euro. Pieniądze będą pochodzić z kredytów i posłużą m.in. do finansowania rozwoju energetyki bazującej na źródłach odnawialnych i zwiększenia importu gazu skroplonego za pomocą pływających terminali LNG. Takie terminale są budowane w Wilhelmshaven, Brunsbüttel, Stade i Lubminie. Dodatkowy powstaje również w Lubminie, ale jest finansowany przez prywatną spółkę Regas Deutschland. Pierwszy gaz LNG ma dotrzeć do pływających terminali na Bałtyku już w grudniu. Twarzą tego projektu również jest Robert Habeck, który nie zaskarbił sobie tym życzliwości najbardziej radykalnych zwolenników Zielonych. Stąd i jego spadki w rankingach popularności.
Olga Doleśniak-Harczuk
Ekspertka Instytutu Staszica
Foto: pixabay.com