Znanym problemem, który dotykał zarówno światów demokratycznych, jak i totalitarnych było to, że paranoja na punkcie szpiegów wyrządzała większe szkody, niż sami szpiedzy.
Kilka tygodni temu prowadziłem kilkudniową konferencję poświęconą wyłudzeniom i oszustwom w internecie. Wcześniej sporo przeczytałem, jeszcze więcej się nasłuchałem w trakcie od specjalistów z bardzo różnych branż. Zobaczyłem jak wysublimowani złodzieje potrafią się perfekcyjnie podszyć pod państwową spółkę czy bankową korporację. Naprawdę, ich metody pięć lat temu i dzisiaj to niebo a ziemia, a raczej ziemia i piekło. Oczywiście najbardziej newralgicznym punktem większości oszustw jest nasza przeładowana aplikacjami komórka, wykonująca nieustanne, niezrozumiałe operacje i śledząca nawet samą siebie. A kilka dni temu dostałem sms, że idzie do mnie przesyłka kurierska. Odruchowo kliknąłem link. Zaraz, ale ja żadnej przesyłki nie zamawiałem…
Zaczęło się. Czy to dobrze, że kliknąłem? Czy teraz oprogramowanie szpiegowskie właśnie penetruje moje konto bankowe, mejla? Czy uruchomiłem nieodwracalne procesy, które zamienią mnie w typowy podmiot nauki zwanej wiktymologią? I to chwilę po tym jak tyle o tym przeczytałem! Co za wstyd.
Sytuacja rozwijała się niepomyślnie. Kurier nadesłał sms, że zostawił przesyłkę na ochronie. Problem w tym, że w budynku, w którym mieszkam, nie ma ochrony. Przesyłki nie było w żadnej z moich licznych prac, znikąd sygnału. Smsy z pytaniami do rzekomego kuriera pozostawały bez odpowiedzi. Czy nimi jeszcze bardziej się nie pogrążyłem? Może elektroniczny Fantomas właśnie je potraktuje jako akceptację lichych oszczędności z konta? Zaraz się okaże, że choinkę trzeba będzie w nocy wykopywać z parku samemu popełniając przestępstwo, bo na kupną nie będzie.
Ostatecznie okazało się, że znajomy napisał książkę, dołożył flaszkę, a że dawno się nie widzieliśmy, przysłał ją do miejsca, gdzie pracowałem z dziesięć lat temu. Niby happy-end, ale nie do końca. Co to za świat, w którym człowiek boi się smsa od kuriera? Jak mogłem samemu wprowadzić się w taką paranoję? Z drugiej strony może zachowałem właściwą czujność? Nie chce mi się już nad tym zastanawiać, ale cieszę się, że była to jednak reakcja u mnie rzadka, bo rację miał szekspirowski Cezar mówiąc, że „tchórz kona wiele razy”.
Kiedy ładnych już parę lat temu zakładaliśmy z Piotrkiem Gursztynem Instytut Staszica, przyświecał nam pomysł, by przywrócić normalne relacje między ludźmi. Nie wszystkimi ludźmi, bo ci którzy zajmowali się poprawą całej ludzkości, w najlepszym wypadku kończyli w psychiatrykach, w gorszych jako masowi zbrodniarze. My poszliśmy w wersję minimum. Postanowiliśmy stworzyć miejsce, instytucję, gdzie spotykają się ludzie o różnych poglądach, którzy wzajemnie sobie mogą ufać, a zarazem robić użytek ze swojej profesjonalnej wiedzy. Dziś tych osób jest całkiem sporo, w tym wielu z odbiorców niniejszego newsletterowego dwutygodnika. W imieniu grona założycieli, Zarządu Instytutu, jego ekspertów, dziękujemy Was serdecznie. Mamy nadzieję, że podbudowani Świętami Bożego Narodzenia wejdziecie Państwo z pełnią sił w Nowy Rok i nie zepsuje go ani żaden złodziej, ani ci, którzy mówili o konieczności odbudowy „kapitału społecznego” nieustannie go dewastując. Życzymy wam tego kapitału jak najwięcej, a i na koncie niech go nie brakuje i niech będzie silniejszy od inflacji czy bessy. Powodzenia, siły i optymizmu. A także wiary, nadziei i miłości w Anno Domini 2022.
Wiktor Świetlik
Dziennikarz, publicysta, fundator Instytutu Staszica