Pracodawcy i pracobiorcy są jednością. Potrzebują siebie nawzajem jak powietrza i wody. Publiczne pochwały antagonizmu między nimi są przejawem szkodliwej głupoty. Niezależnie od tego, z której strony pochodzą.
Henry Ford miał okropne poglądy – obsesyjnie nienawidził Żydów i uwielbiał Adolfa Hitlera. Z drugiej strony jest jednym z ojców tego, co najlepiej oddaje oryginalne określenie „welfare capitalism”. Sam pochodząc z dołów społecznych szybko zrozumiał, że „chciwość jest formą krótkowidztwa i największą przeszkodą w zdobywaniu pieniędzy” (jak sam to powiedział). Zwiększając wydajność pracy i wymagając od swoich pracowników jednocześnie uznał, że musi im dobrze płacić. Choćby po to, aby mieli za co kupować jego samochody. Pod tym względem był geniuszem.
To wszystko działo się już ponad sto lat temu, ale nie dla wszystkich jest to wiedza oczywista. Ostatnie wybory w Polsce wywołały pandemonium społecznych egoizmów. Rzekomo przegrała ta Polska, która ciężko pracuje i utrzymuje tę Polskę, która rzekomo jest bezproduktywna. W tym obrazie przedsiębiorcy – czyli pracodawcy – są solą ziemi, a cała reszta się nie liczy. Z drugiej strony często jest rysowany obraz przedsiębiorców jako oszustów kantujących nie tylko państwo, ale przede wszystkim swoich pracowników.
Głupota tych obu obrazów i pretensji jest porażająca, ale tak często spotykana, że przywykliśmy do niej i uważamy to za całkiem uprawnione opinie. Choć są nie tylko głupie, ale i nieprawdziwe. No bo niech ktoś z jednej lub z drugiej strony spróbuje wyciągnąć realne konsekwencje ze swoich pretensji. Czy da się być przedsiębiorcą bez pracowników? A czy da się być pracownikiem bez pracodawcy? Poza wąziuteńką grupą wolnych zawodów jest to całkowicie niemożliwe.
Głupota i fałsz wynikają także z tego, że życie jest bardziej skomplikowane niż hasła hałaśliwych, ale głupich rezonerów. Prawie każdy przedsiębiorca bywał czyimś pracownikiem (Henry Ford również). Wielu pracobiorców miało epizod prowadzenia działalności gospodarczej – choćby jednoosobowej. Jakże często wewnątrz rodzin jeden z małżonków prowadzi firmę, a drugi pracuje u kogoś innego. Na to wszystko nakładają się różnice społeczne: menadżerowie najwyższego szczebla, którzy nigdy nie pracowali na swoim, najczęściej utożsamiają się mentalnie i pod względem interesów z właścicielami firm, a nie z szeregowymi pracownikami. Z drugiej strony właścicielowi warzywniaka – było nie było przedsiębiorcy z krwi i kości – bliżej do tych, których kiedyś nazywano klasą robotniczą niż do świata wielkiego biznesu.
Ponadto częścią tej nieproduktywnej rzekomo Polski są rolnicy – czyli przedstawiciele jednej z najważniejszych i najbardziej nowoczesnych branż polskiej gospodarki. A to oni powinni stać na piedestale chwały biznesu. Bo oni muszą zmagać się nie tylko ze zmiennymi koniunkturami, ale też z czymś, co nie dotyczy większości innych biznesów – czyli przyrodą i biologią. Nie mogą zbankrutować ani zawiesić działalności. Owszem – ktoś przypomni – mają kilka przywilejów w postaci dopłat i zryczałtowanego podatku rolnego. Ale widać wyraźnie, że owe przywileje nie są na tyle nęcące, by tysiące biznesmenów z miast rzucało swoje dotychczasowe przedsięwzięcia i brało się za hodowlę krów lub uprawę zbóż. Nawet, ci którzy zazdroszczą rolnikom dopłat i podatku rolnego wiedzą, że to wyjątkowo ciężki kawałek chleba. Nawet w przypadku największych dochodów.
Można rzec, że głoszone ostatnio klasowe zawiści są triumfem komunizmu spoza jego grobu. Smutny paradoks polega także na tym, że ich głosiciele jednocześnie deklarują się jako zajadli antykomuniści. Dobrze, że tak deklarują, szkoda, że to tylko słowa. W zantagonizowanym społeczeństwie trudno jest budować dobrobyt. Skąpstwo pracodawców ogranicza chłonność rynku. Skądinąd świadczona praca też jest towarem, tak samo jak np. usługa. Musi mieć więc swoją cenę. Z drugiej strony nieuzasadniona roszczeniowość i niesolidność pracobiorców rujnuje jakość gospodarki. Szczególnie w jej międzynarodowym kontekście. Słowo „solidarność” jest nadużywane i już wyświechtane, ale w istocie bez niej trudno osiągnąć jakikolwiek wspólny sukces.
Piotr Gursztyn
Historyk, dziennikarz, fundator Instytutu Staszica
Foto: pixabay.com