To, co może zauroczyć czytelnika z Zachodu, nie musi rzucić na kolana odbiorców z Europy Środkowo-Wschodniej. Szczególnie, gdy chodzi o książki traktujące o komunizmie. I to bynajmniej nie o książki rozgrzeszające ludobójczy system. Po prostu to, co dla Amerykanina czy nawet Francuza brzmi egzotycznie, dla nas jest dobrze znaną, choć koszmarną historią. Książka Yuriego Slezkina jest tego dobrym przykładem.
„Dom władzy”, wydany porządnie, do tego w ciekawej oprawie graficznej, bez wątpienia wciąga. To interesująca opowieść o półwieczu z dziejów bolszewizmu, snuta przez pryzmat losów lokatorów słynnego domu dla prominentów nad rzeką Moskwą. Opowieść oparta przede wszystkim na wydanych (i w mniejszej mierze na niewydanych) wspomnieniach. Ponad tysiąc stron dramatycznej opowieści. Bez prób relatywizowania, rozgrzeszania totalitaryzmu.
Więc skąd te zastrzeżenia? Cóż, stalinizm nie jest dla egzotyczną historią, niczym wojna secesyjna lub powstania jakobickie. Nie trzeba nam wyjaśniać, czym był komunizm, jak niewolił, jak rewolucja pożerała własne dzieci. A książka Slezkina pisana jest – widać to bardzo wyraźnie – dla czytelnika amerykańskiego. Nie ignoranta, ale dla osoby, której wiedza o totalitarnym reżimie jest bardzo powierzchowna. Widać to nawet po natrętnym i mało odkrywczym porównywaniu bolszewizmu z systemami religijnymi. Nie jest bowiem odkryciem, że i polityczne systemy totalitarne, i systemy religijne dążą do uregulowania zarówno życia publicznego, jak i prywatnego życia jednostki. I aby odnieść na tych polach sukces, muszą stosować określone narzędzia – od zunifikowanych rytuałów po spójną doktrynę. Slezkine wyraźnie się tym odkryciem ekscytuje, szukając źródła tych podobieństw w prawosławnych i judaistycznych tradycjach rodzinnych twórców sowieckiego komunizmu.
To, że „Dom władzy” jest napisany ciekawie i czyta się go z zainteresowaniem (podkreślę raz jeszcze) nie zmienia faktu, że dla polskiego odbiorcy, który orientuje się nieco w kwestii komunizmu, jest bardzo powierzchowny. W pewnych partiach staje się w zasadzie kompilacją cytatów ze wspomnień i relacji – także wydanych po polsku. Ten, kto szuka tam autorskich analiz, odkryć, nowego spojrzenia – będzie zawiedziony.
Żeby zrównoważyć jeszcze bardziej tę krytykę dodam, że tłumaczenie jest naprawdę dobre. Niestety, mam wrażenie, że wydawcy zaczynają coraz częściej szukanie oszczędności od angażu tłumacza. A przecież osoba, która z powodzeniem przełoży poradnik „Jak osiągnąć osobisty sukces” nie jest automatycznie odpowiednim tłumaczem publikacji historycznej, nawet popularnej. Jeśli nie ma podstawowej wiedzy o temacie, polegnie. Zatem – dla wydawcy „Domu władzy” duży plus.
Yuri Slezkine: Dom władzy: opowieść o rosyjskiej rewolucji. Warszawa, Państwowy Instytut Wydawniczy, 2019.
(mr)