Co dalej ze zrównoważonym rozwojem?

Browse By

Temat zrównoważonego rozwoju, choć dotyczy każdego obywatela, nie jest tematem rozgrzewającym media, polityków i opinię publiczną. Zwłaszcza w czasie kampanii wyborczej. Jeśli się pojawia to zazwyczaj w postaci niepokojących sygnałów. 

W dzienniku „Rzeczpospolita” z dnia 23 lutego 2020 redaktor Michał Kolanko opublikował artykuł pt. „Po wyborach prezydenckich restart PiS”. Tekst dotyczy planów na przyszłość partii rządzącej. Wśród wielu zapowiedzi jedna dotyczy możliwych zmian w zakresie rozwoju regionalnego, czyli zagadnienia kluczowego z punktu widzenia idei propagowanych przez Instytut Staszica: 

„Pierwszą sprawą, której powrotu można się spodziewać, są kwestie podziału administracyjnego kraju. I np. utworzenie nowych województw, w tym mazowieckiego, z którego wydzielona byłaby stolica. Na zapleczu PiS krąży też cały czas pomysł likwidacji powiatów” – napisał red. Kolanko. 

Patrząc na to z punktu widzenia idei zrównoważanego rozwoju pierwsza zapowiedź budzi szereg pytań. Druga zaś jest powodem do największego niepokoju. Postulat przerysowania mapy wojewódzkiej kraju jest sprawą do dyskusji i w tym sensie ambiwalentnym. Z jednej strony kilka województw (np. licząc po 5 mln mieszkańców) ma rozmiary większe niż szereg państw UE. W optyce liberalnej miał to być i nadal jest to wstęp do „landyzacji” Polski, czyli modelu całkowicie obcego unitarnemu charakterowi społeczeństwa polskiego.

Na dodatek postulat „landyzacji”  grozi licznymi konfliktami z racji tego, że granice obecnych województw nie mają charakteru historycznego. Obecna sytuacja prowadzi do faworyzowania przez marszałków ośrodków centralnych danego województwa (lub miasta rodzinnego, jak np. w przypadku woj. Mazowieckiego). Na dodatek skrajna słabość ekonomiczna mediów regionalnych sprawiła, że władza marszałków województw i zarządów znajduje się poza jakąkolwiek kontrolą społeczną. Polska tradycja ustrojowa podpowiada to, że województwa powinny być mniejsze. Województwa I Rzeczypospolitej (na terenie obecnej Polski) były małe – wystarczy zajrzeć do dowolnego atlasu historycznego (lub nawet tylko na Wikipedię), by przekonać się, że przez stulecia funkcjonowały maleństwa takie jak województwo rawskie, płockie czy brzeskokujawskie. I zdaje się, że dobrze funkcjonowały, bo historycy epoki zauważają, że nawet w dobie największego upadku Rzeczpospolitej szlacheckiej organy wojewódzkie działały całkiem przyzwoicie. Podobnie w okresie międzywojennym wytyczono granice województw w ten sposób, że były jednostkami administracyjnymi liczącymi średnio 2 mln mieszkańców. 

Może jednak być też tak, że plan przerysowania mapy wojewódzkiej przyniesie szkody. Warto tu zwrócić uwagę na postulat utworzenia kosztem części obszaru woj. śląskiego nowego z siedzibą w Częstochowie. Jest faktem, że do obecnego woj. śląskiego w sposób arbitralny dołączono tereny nie mające związków ze Śląskiem. Być może trzeba to zmienić. Ale odłączenie „nieśląskich” terenów od woj. Śląskiego jest nieprzypadkowym postulatem separatystów śląskich z ugrupowań takich jak RAŚ. Tak więc może zdarzyć się, że odłączenie od obecnego województwa ziemi częstochowskiej czy żywieckiej byłoby wielkim prezentem dla antypolskich separatystów. 

O niebo ważniejszy jest pomysł likwidacji powiatów. Prawo i Sprawiedliwość była zwolennikiem tego postulatu wiele lat temu głosząc hasło przywrócenia rangi 49 „gierkowskim” stolicom województw. Szczęśliwie później PiS odszedł od tego hasła. Stało się to poniekąd w sposób naturalny. Partia Jarosława Kaczyńskiego została reprezentantem Polski powiatowej. Mieszkańcy prowincji uwierzyli PiS, że zostaną obronieni przed zagrożeniami płynącymi ze strony zwolenników polityki elitarnego liberalizmu, którego celem było wzmocnienie kilku największych metropolii i de facto regres pozostałych obszarów. Przypomnijmy tu promowany przez rząd Donalda Tuska plan „polaryzacyjno-dyfuzyjnego modelu rozwoju kraju”. Plan został storpedowany także przez koalicyjne PSL. Ludowcy woleli jednak tym się nie chwalić, bo wiedzieli, że naruszyli poważne interesy establishmentu, więc i wyborcy nie mogli zakładać tego, że partia Janusza Piechocińskiego i Władysława Kosiniaka-Kamysza będzie niezawodnym obrońcą praw prowincji. Tak więc jedynym posiadającym realną siłę obrońcą zasady zrównoważonego rozwoju kraju pozostało PiS. 

Jeśli PiS zacznie głosić postulat likwidacji powiatów popełni i głupotę i zbrodnię. Będzie to głupota polityczna, bowiem PiS zacznie walczyć z własnymi wyborcami i zaprzeczy własnemu dorobkowi oraz hasłom politycznym. Jaki bowiem był sens obrony małych sądów, krytyka “zwijania Polski powiatowej” i program przywracania posterunków policji w małych miastach? Po co – wbrew jazgotowi liberalnego establishmentu – otwarta została stacja we Włoszczowie? Po co prezydent Duda postawił sobie za cel obecność we wszystkich miastach powiatowych? Likwidacja powiatów będzie oznaczała stopniowe zamykanie powiatowych szpitali, liceów, techników, sądów i prokuratur rejonowych, urzędów skarbowych, delegatur różnych instytucji. Powiat i lokalne elity polityczne są rozliczane przez miejscowe społeczności za to, że czegoś nie obroniły. Muszą więc bronić swoich instytucji. Gdy zabraknie szczebla powiatowego lokalne społeczności będą zbyt słabe, aby walczyć o swoje na poziomie województw. Zaś poziom gmin jest zbyt biedny, aby utrzymać szpital lub szkoły średnie. Warto tu przypomnieć mało znany fakt, że w czasie, gdy formalnie nie było powiatów to i tak działały urzędy rejonowe, a już po 1989 gminy łączyły się w Związki Gmin dla wypełnienia pewnych zadań. Po co więc znów sięgać lewą ręką do prawego ucha, gdy prawa jest całkiem zdrowa? 

To było o głupocie. A teraz o zbrodni. Małe ośrodki wyludniają się. Trudno odwrócić ten trend. Trudno jest nawet go wyhamować. Ale przyspieszanie tego byłoby wielką krzywdą wyrządzoną narodowi polskiemu. Jaki zysk mogą mieć Polacy z tego, że wyludni się wielka część narodowego terytorium? To ideał ultraliberałów z kręgu FOR Leszka Balcerowicza, aby wspólnotę narodową zamienić w “mobilną siłę roboczą”. To jednak ideał z punktu widzenia zarządów wielkich korporacji, a nie interesu narodowego. Tu bowiem ideałem jest wspólnota rodzinno-sąsiedzka. To ona gwarantuje największy komfort życia. Nie tylko pod względem psychicznym, ale także ekonomicznym. Nie jest bowiem zdrowym modelem ten, gdzie dominują korporacje, a przytłaczająca większość obywateli jest najemną siłą roboczą. Ideałem jest model, gdzie prawie wszyscy obywatele są też właścicielami. A to jest możliwe, gdy towarzyszy temu zakorzenienie oraz gdy silne są więzi rodzinne i sąsiedzkie. Gdy także władze publiczne kierują się zasadą zrównoważonego rozwoju. Trudno bowiem prowadzić rodzinną firmę w wyludnionym byłym mieście powiatowym.

Piotr Gursztyn, historyk, dziennikarz, fundator Instytutu Staszica

Foto: wikipedia.org