Fakt, na modernizację wydajemy sporo. Dzięki niej pojawiają się w naszym wojsku pewne „wyspy nowoczesności”, uzyskujemy też potrzebne zdolności obronne. Mam jednak wrażenie, że odbywa się to na zasadach „akcyjności”, dokonuje się bowiem spektakularnych zakupów mogących poruszyć społeczną wyobraźnię, ale niekoniecznie zmierzających do radykalnego zwiększenia poziomu naszego bezpieczeństwa.
Jednym z takich zakupów jest pozyskanie 32 myśliwców wielozadaniowych F-35A, chwilowo nie wiadomo za jaką cenę. Amerykanie zaproponowali 6,5 miliarda USD (ok. 25 mld złotych), jednak Ministerstwo Obrony Narodowej twierdzi, że zdoła wynegocjować cenę niższą. Niezależnie od tego jest to zakup dość kosztowny, w dodatku prowadzony poza procedurami przetargowymi. Jest się jednak czym pochwalić, bowiem dla zwykłego obywatela dociera sygnał: kupujemy samolot „najnowszy” i „amerykański”, a dodatkowo „piątej generacji”. To ostatnie powtarzają wciąż także ci, którzy w ogóle nie mają pojęcia, jakie są cechy wyróżniające poszczególnych generacji samolotów bojowych. Tymczasem wspomniany zakup nie koniecznie musi być dla nas korzystny. Po pierwsze – podstawowym problemem polskiej obronności jest wymóg utrzymania powietrznej przewagi nad potencjalnym agresorem. W pierwszej kolejności musimy obronić polskie terytorium przed nieprzyjacielskimi uderzeniami lotniczymi (i rakietowymi), bo w przeciwnym razie sojusznicy nie wyślą nam żadnego wzmocnienia, bojąc się narażać własne wojska i lotnictwo na nieustanne, przez nikogo nie powstrzymywane ataki samolotów wroga. Dlatego potrzebujemy przede wszystkim myśliwca obrony powietrznej, a takim jest na przykład europejski Eurofighter. Nawet zakup kolejnych F-16 byłby lepszy dla nas, bowiem możliwości jakie oferuje F-35 i tak nie wykorzystamy, bo pozostała część sił zbrojnych nie jest przygotowana na włączenie w jednolite pole informacyjne. Inne komponenty naszych wojsk nie są w stanie ani wysyłać informacji taktycznych do F-35, ani odbierać takie informacje od myśliwca. Trzeba też mieć na uwadze, że F-35 jest wyspecjalizowany w atakowaniu celów naziemnych, a nie w walkach w powietrzu.
Dużo większe znaczenie dla poprawienia naszej obronności ma program Wisła, w ramach którego kupujemy przeciwlotnicze zestawy rakietowe Patriot, zdolne do walki także z rakietami balistycznymi wroga. To akurat była dobra decyzja i należy iść konsekwentnie w tym kierunku. Mówię tu o zakupie kolejnego dywizjonu Patriotów, ale także o realizacji programu Narew – pozyskaniu i wdrożeniu przeciwlotniczych zestawów rakietowych małego zasięgu, dla zastąpienia pozostałych w służbie S-125SC Newa, pochodzenia radzieckiego. Ważną zaletą programu Wisła jest też włączenie w program polskiego przemysłu zbrojeniowego, który uzyskuje tym samym nowe technologie i nowe możliwości, nie mówiąc już o konkretnych zyskach. Część pieniędzy zostaje więc w Polsce i wróci tym samym do budżetu. Czego niestety nie można powiedzieć o planowanym zakupie F-35, gdzie dla obniżenia kosztów programu MON chce zrezygnować z offsetu, ani też o zakupie artyleryjskich wyrzutniach rakietowych Homar, przy którym kopiono gotowy produkt bez najmniejszej jego „polonizacji”, choćby w postaci polskich podwozi.
Nie dość że polski przemysł zbrojeniowy jest tym samym pomijany w pracach modernizacyjnych naszych Sił Zbrojnych, to jeszcze czeka go trudna rewolucja. MON konsekwentnie mówi o powołaniu Agencji Uzbrojenia, instytucji wydzielonej z wojska, stworzonej na bazie wojskowego Inspektoratu Uzbrojenia i cywilnej Polskiej Grupy Zbrojeniowej (PGZ). Jeżeli to zostanie zrealizowane w takim kształcie, to moim zdaniem będzie to dość kuriozalne rozwiązanie. Już obecnie istnienie państwowego przemysłu zbrojeniowego powodował, że państwo kupowało sprzęt wojskowy od samego siebie. Teraz zostanie to skupione w jednej instytucji, która będzie sama w ramach jednej organizacji zamawiać sprzęt wojskowy i go wytwarzać. Wcale nie gwarantuje to zaopatrzenia naszego wojska w sprzęt odpowiedniej jakości, za rozsądną cenę. Obawiam się też, że jakakolwiek konkurencja ze strony zagranicy, a co gorsza – krajowego, ale prywatnego przemysłu zbrojeniowego, zostanie skutecznie wyeliminowana.
Wiele jeszcze zostało do zrobienia w programach modernizacyjnych. Na przykład w obszarze śmigłowców bojowych i wielozadaniowych, które zapewniają wojsku ważne możliwości ogniowe i w zakresie mobilności na polu walki. Także w obszarze aparatów bezpilotowych, których zakupy są wciąż odkładane, a które zapewniają istotną przewagę informacyjną nad przeciwnikiem, mogą też być użyte do obezwładniania obrony przeciwlotniczej przeciwnika, czyniąc to skuteczniej, niż „niewidzialne” F-35. O Marynarce Wojennej nawet nie ma co wspominać. Próba ponownego załatania dziury zakupem dwóch starych okrętów podwodnych jest dobitnym przykładem na spychanie problemu sił morskich na bardzo daleki plan.
Michał Fiszer
Collegium Civitas