Wyrok WSA, uchylający decyzję komisji weryfikacyjnej dotyczącą słynnej kamienicy przy ul. Dahlberga 5 Warszawie, wywołał słuszne oburzenie. Znamienne, że nawet politycy i samorządowcy opozycji nabrali wody w usta i nie bronili tego orzeczenia. Sąd ni mniej, ni więcej, tylko zwrócił nieruchomość w ręce rodziny Marka M., oskarżonego w aferze reprywatyzacyjnej. Przy okazji podważył ideę komisji w ogóle, stając w jasny sposób po stronie tych, którzy wchodzą w posiadanie nieruchomości w sposób łamiący prawo. Szkoda jednak, że warszawska komisja – która wykonała w wielu przypadkach kawał dobrej roboty – również ma na swoim koncie decyzje, które nie powinny były zapaść. Sądy je zapewne uchylą (tym razem zasadnie), ale przeciwnicy komisji otrzymają argumenty do negowania jej wiarygodności.
Sędziowie pod specjalną ochroną
Kamienica przy Dahlberga to jeden z głośnych symboli patologii związanej z „reprywatyzacją” w stolicy. „Reprywatyzacją”, gdyż przestępcze działania nie mają nic wspólnego ze zwrotem mienia dawnym właścicielom bądź ich spadkobiercom. Muszę to podkreślić, bowiem jest to szalenie istotne dla sprawy, o której dalej.
O bandyckich metodach zastraszania lokatorów budynku na Woli napisała pierwsza „Gazeta Wyborcza”. Był to jeden z wcześniejszych tekstów o problemie mafijnego układu na styku przestępcy – urzędnicy – sądy w Warszawie. Fakt, że sąd staje po stronie tego układu, ba, w ustnym uzasadnieniu wyroku wystawia laurkę osobom oskarżonym o czerpanie korzyści z przestępstwa, jest symbolem patologii niszczących nasz wymiar sprawiedliwości. Za kratki trafili czyściciele kamienic ze wspomnianym Markiem M. na czele, trafili urzędnicy, jednak żaden z sędziów, którzy bez mrugnięcia okiem ustanawiali kuratorów z Karaibów dla 140-letnich, rzekomo żyjących właścicieli kamienic, nie poniósł konsekwencji. A przecież jest oczywiste, że bez ich machlojek ten układ by nie zadziałał. Sądy, które mają stać na straży sprawiedliwości, stały się wspólnikami bandytów.
Komisja weryfikacyjna, powołana ustawą, której nie zakwestionował Trybunał Konstytucyjny, miała pomóc w odwróceniu skutków wieloletnich działań mafijnego układu. Problem w tym, że jej członkowie do jednego worka wrzucają oczywiste przekręty ze sprawami czystymi, dobrze udokumentowanymi, w dodatku takimi, w których żaden z lokatorów nie tylko nie ucierpiał, ale w zamian za mieszkanie komunalne zyskał lokal na własność. Celem działań komisji ma być naprawienie patologii dokonywanych pod szyldem reprywatyzacji, a nie zanegowanie reprywatyzacji jako takiej. Prawo legalnych właścicieli i legalnych spadkobierców do zwrotu mienia nie może być kwestionowane.
Komisja ignoruje dokumenty
Skąd tyle cierpkich uwag? Z powodu sprawy kamienicy przy ulicy Puławskiej 107B. To budynek ukończony tuż przed wybuchem II wojny światowej. Decyzjami prezydenta m.st. Warszawy z 26 lutego i 22 kwietnia 2010 r. ustanowiono prawo użytkowania wieczystego do gruntu położonego przy ul. Puławskiej 107B na rzecz spadkobierczyń przedwojennego właściciela gruntu i kamienicy, Jerzego Stanisława Łubieńskiego. W imieniu spadkobierczyń nie działał kurator, a ich prawo do nabycia spadku nie budzi żadnych wątpliwości. W 2013 r. spadkobierczynie – Rula Lenska, Elizabeth Anna Łubieńska oraz Maria Gabriella Łubieńska-Steele sprzedały nieruchomość krewnym, Michałowi Sobańskiemu i Elisabeth Marii Sobańskiej.
Komisja weryfikacyjna orzeczeniem z dnia 3 września 2019 r. uchyliła te decyzje, powołując się na fakt, że w dokumentach nie ma oryginału wniosku o przyznanie prawa własności czasowej w stosunku do przedmiotowej nieruchomości. Tymczasem nie ma żadnych wątpliwości, że taki wniosek został złożony w 1949 r. Po pierwsze, wpis odnoszący się do złożenia takiego wniosku figuruje w rejestrze wniosków dekretowych, przechowywanym w Mazowieckim Urzędzie Wojewódzkim; co więcej, wydając w 2010 r. decyzje zwrotowe, prezydent ustalił, że odnotowany w rejestrze wniosek faktycznie został złożony. Po drugie, ponieważ jednym listem poleconym nadano 16 lutego 1949 r. dwanaście wniosków, adnotacja o nadaniu m.in. wniosku dotyczącego Puławskiej 107B znajduje się na wniosku dekretowym dotyczącym innej nieruchomości.
Trzeba zaznaczyć, że urzędowe dokumenty potwierdzają, że jeszcze w 1963 r. kamienicą zarządzała administracja działająca w imieniu dawnego właściciela (co potwierdzili sami lokatorzy). Dopiero w 1964 r. nieruchomość przejął Zarząd Budynków Komunalnych Warszawa-Mokotów. Oznacza to, że została spełniona wymagana przy decyzjach zwrotowych przesłanka posiadania przez właściciela lub jego następców prawnych. Sam budynek uległ w czasie wojny jedynie uszkodzeniom, nie został zburzony – wybudowany w 1939 r., odbudowany 1945-46, był zamieszkany w 1946 r.
Ten sam stan faktyczny – dwie różne interpretacje
Od momentu wydania decyzji zwrotowych w 2010 r. żaden z lokatorów kamienicy nie zgłaszał naruszeń swoich praw w stosunku do lokali znajdujących się w budynku. Lokatorzy otrzymali od nabywcy nieruchomości lokale zamienne; w swoich zeznaniach podkreślali, że właściciel dołożył wszelkich starań, aby zamiana przebiegła w sposób jak najmniej uciążliwy dla lokatorów.
Te wszystkie fakty znajdują się w ustaleniach Komisji Weryfikacyjnej – a mimo to Komisja unieważniła decyzje zwrotowe, powołując się na brak jednego dokumentu w miejskich archiwach. Taka decyzja jest nie do obrony – jak wspomniano wyżej, istnienie wniosku o przyznanie własności czasowej nie budzi wątpliwości w świetle innych dowodów. Mało tego, w sprawie dotyczącej innej nieruchomości (Mariensztat 9), Komisja, powołując się na orzecznictwo sądowe, stwierdziła expressis verbis: „brak w aktach sprawy wniosku dekretowego nie świadczy o tym, że przedmiotowy wniosek nie został złożony, gdyż zgodnie z art. 80 k.p.a. organ administracji publicznej, a więc i organ nadzoru, ocenia na podstawie całokształtu materiału dowodowego, czy dana okoliczność została udowodniona”. W tejże sprawie orzekł również NSA, stwierdzając, iż „na etpie postępowania nieważnościowego nie miała znaczenia kwestia odszukania i pozyskania oryginału wniosku dekretowego (…), w sytuacji, gdy brak tego dokumentu weryfikowany był dowodami pośrednimi w zwykłym postępowaniu rozpoznawczym, a ze względu na znaczny upływ czasu możliwe było oparcie ustaleń faktycznych na wszelkich dostępnych i możliwych do przeprowadzenia dowodach, w tym także na danych wynikających z rejestru wpływu wniosków dekretowych”. Warto również odwołać się do Kodeksu postępowania administracyjnego, który w art. 8 § 2 stwierdza: „Organy administracji publicznej bez uzasadnionej przyczyny nie odstępują od utrwalonej praktyki rozstrzygania spraw w takim samym stanie faktycznym i prawnym”. Orzeczenie dotyczące Puławskiej 107B stanowi rażące naruszenie tego przepisu. Z kolei art. 81a § 1 reguluje: „Jeżeli przedmiotem postępowania administracyjnego jest nałożenie na stronę obowiązku bądź ograniczenie lub odebranie stronie uprawnienia, a w tym zakresie pozostają niedające się usunąć wątpliwości co do stanu faktycznego, wątpliwości te są rozstrzygane na korzyść strony”.
Jak wspomniałem, droga do uchylenia orzeczenia komisji jest otwarta i nie sądzę, by sądy jej decyzję podtrzymały. Nie sądzę również, by środowiska zainteresowane tym, by komisja w ogóle przestała działać, tej sprawy nie wykorzystały. Traktowanie każdej lub niemal każdej decyzji zwrotowej jako potencjalnego przestępstwa jest szkodliwe. A przecież ustawa powołała ten organ nie po to, aby realizował lewackie idee spod kapelusza Jana Śpiewaka, lecz by strzegł prawa i naprawiał krzywdy. Nie, by skomplikowaną sytuację stołecznych nieruchomości komplikował jeszcze bardziej.
Marcin Rosołowski
Rada Fundacji Instytut Staszica
Wiceprezes Fundacji im. XBW Ignacego Krasickiego