Rację mają pesymiści. Dekoniunktura nadejdzie. Wzrost wyhamuje, a może i będzie czasowa recesja. Będzie brakowało rąk do pracy, a galopująca inflacja zdecydowanie przegoni wzrost zarobków. Albo będzie bezrobocie i deflacja. Albo będzie bezrobocie i inflacja, bo wbrew temu – co mądre głowy z panem Samuelsonem – przez pół wieku twierdziły, od lat 70. wiadomo, że to możliwe.
Skąd to wiem? Szczerze mówiąc nie znam się za bardzo ani na cyklach, ani na wielkich procesach makroekonomicznych, ale pobieżnie śledząc rzeczywistość zauważyłem pewną powtarzalność.
Gdy chłop sieje i zbiera to zauważa reguły, których nauczył go ojciec, a dziś chłopskie dzieci uczą się ich na uczelniach rolniczych (poza tymi leniwszymi, które poszły na marketing i zarządzanie, przeniosły do miasta, gdzie spłacają kredyty). Po nawet kilku latach dobrych musi nadejść gorsze, może nawet kilka lat gorszych. Dotyczy to i zmiennego klimatu umiarkowanego, w którym żyjemy, i włoskich lub kalifornijskich winnic, i plantacji kauczukowca na Równiku. Nie ma na to sposobu. Po prostu tak jest.
Nawet dość pobieżny ogląd dziejów świata wskazuje, że podobnie jest z gospodarką. Kiedyś cud Morawieckiego musi się skończyć lub przynajmniej ograniczyć. Rację mają w tym opozycyjni profesorzy, ekonomiści z Leszkiem Wielkim wysuniętym na czoło. Tyle, że oni do tak przyzwoitego wzrostu opartego na tak szerokiej dystrybucji majątku nawet nie byli w stanie się zbliżyć. Ale na kryzysach i bezrobociu się znają. Bez dwóch zdań.
Kiedyś ten wielki krach, który zacznie się ponoć w Chinach albo – jak inni gadają – w Niemczech rzeczywiście pewnie nastąpi. Znajomy przyleciał z Toronto i był zaszokowany ilością luksusowych samochodów na warszawskich ulicach. Kiedyś wreszcie kilka osób będzie musiało się przesiąść do mniejszych. Zawsze w dziejach tak było.
Kwestia nie polega na tym by uniknąć burzy, a by się na nią przygotować. W Polsce w 2018 roku na cztery złotówki, które wydano na rynku nieruchomości trzy wypłacono w „monecie”, a tylko jedna pochodziła z kredytu (w 2015 było pół na pół). Nawet zakładając, że spora część tych zakupów to inwestorzy, a nie szarzy obywatele, to i tak wygląda na to, że społeczeństwo będzie dużo bardziej uzbrojone. Dług publiczny rośnie na internetowych zegarkach, ale maleje w stosunku do całości gospodarki. Państwo zrobiło rekordowe na skalę światową zakupy złota na „dołku”, wygląda więc na to, że jakiś tam zabezpieczający kontrakt terminowy na bessę mamy. Pozostaje więc cieszyć się słońcem trzymając w zanadrzu parasol i pamiętając, że jak człowiek raz na jakiś czas zmoknie to nawet mu służy.
Wiktor Świetlik
Dyrektor Programu III Polskiego Radia
Fundator Instytutu Staszica