Nie ma chyba bardziej nadużywanego w ostatnich latach pojęcia, niż wolność. Poprawka – nie w ostatnich latach, a w ostatnich dwóch stuleciach. Inflacja wzniosłych pojęć to zresztą nieodłączna cecha demokracji. Dlatego trzeba poważnie zastanowić się, co zrobić, by zachować w społeczeństwie świadomość ich istotnego znaczenia.
Wolność, patriotyzm, niezawisłość, prawa człowieka, godność… Lista, gdyby się pokusić o jej sporządzenie, byłaby naprawdę długa. Niech polski dyskurs publiczny w ostatnich czterech latach posłuży za przykład, jak bez mrugnięcia okiem można używać tych pojęć, określających fundamenty demokracji, jako politycznej maczugi. Przez to wszystko większość z nas traci ochotę nad zastanawianiem się nad właściwym znaczeniem tych pojęć, i co gorsza, nie widzi sensu w takiej refleksji.
W Wielkim Tygodniu na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego odbyła się – organizowana m.in. przez Fundację „Teraz Polska” – debata poświęcona wolności. Udział w niej wzięły wielkie postaci polskiej nauki, m.in. prof. Krystyna Skarżyńska i prof. dr hab. Andrzej Rychard. Dał się odczuć powiew optymizmu: o wolności można i trzeba rozmawiać, i to w sposób wolny od niezdrowej politycznej ekscytacji.
Zmiany wokół nas przebiegają w tempie nieznanym dotąd ludzkiej historii. A im szybszy obrót spraw, tym częściej trzeba na nowo definiować wolność, zarówno pozytywną, jak i negatywną. Bowiem definiowanie wolności ma sens praktyczny tylko wówczas, gdy dokonuje się w określonym kontekście: tu i teraz. Oczywiście, na poziomie dyskursu akademickiego łatwo powiedzieć na przykład, że granice wolności jednostki kończą się tam, gdzie zaczyna się sfera wolności innej jednostki. Ale cóż z tak sformułowanej reguły w praktyce wynika? Czy jest ona uniwersalnym algorytmem, który posłuży do szybkiego i sprawnego rozwiązania każdego problemu? Oczywiście, że nie. Bo granice sfery wolności jednostki muszą zostać określone. W kontekście kulturowym, społecznym, rynkowym.
To permanentne definiowanie wolności, przypominające wysiłki Syzyfa, ma fundamentalne znaczenie również dla gospodarki i przedsiębiorczości. Wolność gospodarcza nie jest elementem, który można osadzić w dowolnym kontekście społecznym i ustrojowym. Wszelkie dyskutowanie o wolnorynkowych dyktaturach z ubiegłego wieku razi swoją powierzchownością. Wszak wolność gospodarcza nie polega tylko na tym, że państwo nie ma monopolu na prowadzenie działalności w tej sferze. To tak, jakby twierdzić, iż sam fakt organizowania wyborów świadczy o istnieniu demokracji. Wolność gospodarcza to element wolności jednostki. Jeśli dotykają mnie narzucone przez państwo ograniczenia w tym zakresie, ograniczona jest moja wolność w ogóle. Inna kwestia, czy te ograniczenia są uzasadnione.
Nie dajmy się zatem brać na tanie sztuczki i zgadzać się na oddzielanie sfery wolności gospodarczej od wolności jako takiej. Bo jest ona wszak realizacją naszych, obywatelskich praw. A nie zawsze o tym pamiętamy. Gdyby ktoś wydał prawo, iż nie wolno nam bez zezwolenia urzędu opuszczać obszaru gminy, w której jesteśmy zameldowani, uznalibyśmy to za tyranię. I słusznie. Ale kiedy ustawodawca krępuje firmy ograniczeniami działalności lub faworyzuje podmioty należące do Skarbu Państwa bądź samorządów, patrzymy na to inaczej. Tak, jakby szarpanie się z państwem o powiększenie możliwości swobodnego działania przedsiębiorców było czymś naturalnym, trwale wpisanym w demokratyczne reguły. Otóż nie, tak nie jest.
Nie zrażajmy się zatem sztuczkami polityków i ich prostackimi zagrywkami. Myślmy o wolności, poszukujmy jej sensu i tropmy próby jej ograniczania. Także tam – a w zasadzie przede wszystkim tam – gdzie na pozór tego nie widać.
Krzysztof Przybył
Prezes Fundacji „Teraz Polska”