Liberalny pęd ku zagładzie: na marginesie książki Alaina de Benoist

Browse By

Wiele, wiele lat za późno – tak można podsumować opublikowanie w Polsce pierwszej książki znakomitego myśliciela francuskiej Nouvelle Droite, Alaina de Benoist. Jego fundamentalny traktat „Przeciw liberalizmowi” znakomicie wpisuje się w dyskusję na temat przyszłości Unii Europejskiej i Polski.

Do tej pory z myślą de Benoista polski czytelnik mógł się zapoznać dzięki krakowskim „Arcanom”. Teraz do księgarń trafiła pierwsza jego książka w polskim tłumaczeniu. Książka z rodzaju must read.

De Benoist umie świetnie syntetyzować trudne kwestie, a taką jest bez wątpienia kształt doktryny, która nosi etykietę liberalizmu. Nic złośliwego w tym stwierdzeniu: po prostu etykieta pozostaje bez zmian, a treść zmienia się z biegiem historii. Wspólne pozostają również pewne wyznaczniki liberalizmu. Przede wszystkim zaś negacja faktu, że jednostka istnieje i działa w różnych wymiarach, również wspólnotowym. Dla liberalizmu w czystej postaci każda wspólnota jest przeszkodą do rozwinięcia skrzydeł przez jednostkę. I jeszcze drugi z tych desygnatów – kabaretowa wprost wiara w to, że procesy rynkowe i gospodarcze mogą z powodzeniem zastąpić wszelkie inne mechanizmy, a kult pieniądza i sukcesu jakiekolwiek inne wartości.

Autor słusznie zauważa, że pieniądz owszem, jest potrzebny, jest ważnym czynnikiem naszej cywilizacji. Tak samo, jak papier toaletowy. A przecież nikt nie proponuje kultu papieru toaletowego czy uznawania tego potrzebnego produktu za klucz do wyjaśniania stosunków społecznych i prawidłowości historii.

Dzisiejszy liberalizm – w odsłonie tak zwanej liberalnej demokracji, jakby demokracja potrzebowała jakichkolwiek przymiotników – jest tylko karykaturą idei liberalnych sprzed dwóch wieków. W zasadzie jego dewizą mogłoby być hasło reklamowe: „Bądź sobą, wybierz pepsi!”. To synteza współczesnego liberalizmu w jednym zdaniu. Jednostka wszystkim, tak samo, jak jej prawa, rozwój, upodobania, ale tylko, gdy dokonuje jedynie słusznego wyboru. Nie jest więc paradoksem, a raczej naturalną konsekwencją tak ujętej doktryny fakt, że w demoliberalnej Europie swój triumf święci powrót instytucji, które kojarzą się z systemami niedemokratycznymi: cenzury, ograniczania wolności zgromadzeń, szerokiego wykluczania osób o nieortodoksyjnych poglądach w różnych obszarach, skończywszy na blokadzie korzystania z narzędzi finansowych. Postęp, w porównaniu z wiekiem dwudziestym, dokonał się i w tym obszarze: kiedyś represje i wykluczenia znajdowały podstawy w aktach prawnych, teraz zaś w większości w twórczej interpretacji urzędników i coraz bardziej upolitycznionych sędziów. I do nas ten wspaniały liberalny porządek dociera, czego przykładem jest orzeczenie rozpolitykowanej sędzi z Poznania, która w swoim orzeczeniu dokonała apologii chamskiego zakłócania Mszy Świętej. Trudne zadanie – coś, jakby usprawiedliwiać hitlerowskie napaści na synagogi. Ale, jak widać, da się.

De Benoist nie dostrzega – a przynajmniej nie dostrzega w wystarczający sposób – wyraźnego kierunku, w którym zmierza liberalizm, mianowicie likwidacji tradycyjnego państwa. Oczywiście, nie chodzi o to, że państwo jako organizm, instytucja, za kilka dekad przestanie istnieć, a zastąpi je jakaś utopijna wspólnota. Jest jednak realną groźbą, że państwo stanie się instytucją fasadową, czymś daleko mniej, niż „stróż nocny” z wizji pierwszych liberałów. Będzie tylko powolnym wykonawcą ustaleń międzynarodowych gremiów, za którymi to ustaleniami stoją wielkie korporacje i niewyobrażalnie wielkie pieniądze.

W  świecie, w którym decyduje pieniądz, nie ma miejsca nie tylko dla wspólnot, które spaja coś więcej, niż kapitał. Nie ma także miejsca dla indywidualizmu jednostek. I o tym liberałowie nie pamiętają.

Marcin Rosołowski

Rada Fundacji Instytut Staszica

Foto: Facebook