W kwestii reparacji od Niemiec Polska zapędziła się tak daleko, że wyjście z twarzą z tej pułapki nie będzie możliwe. A szkoda, bowiem – o ile szanse na uzyskanie astronomicznych kwot były i są zerowe – to sama kampania ws. odszkodowań mogła posłużyć jako jedno z dyplomatycznych narzędzi. Niestety, wygląda na to, że ani nie będzie odszkodowań, ani żadnych innych korzyści, zaś polski rząd zostanie na placu boju sam.
Wszystko – ale nie pieniądze
Nawet dziecko zdaje sobie sprawę z tego, że w polityce grają interesy, a nie moralne racje. Czy Polska ma prawo do reparacji za olbrzymie straty, których doznała od Niemiec? Oczywiście, ma. Prawo moralne. Słuszność jest po jej stronie. Teorie, że Ziemie Odzyskane stanowią reparacje, nie mają najmniejszego uzasadnienia, ani prawnego, ani historycznego. Po pierwsze, nie Niemcy decydowały o ich przyznaniu Polsce, tak jak nie Polska decydowała o losie wschodnich ziem II Rzeczypospolitej. Jeśli Pomorze i Śląsk to quasi-reparacje, to tereny za linią Curzona trzeba by traktować analogicznie, bowiem te zmiany terytorialne są ze sobą ściśle połączone. A za co Polska miała przekazywać reparacje Związkowi Sowieckiemu, który ją najechał i mordował jej obywateli ramię w ramię z niemieckim sojusznikiem? Po drugie zaś – nie ma żadnych prawnych podstaw do uznania, że w Poczdamie zdecydowano o reparacjach dla Polski.
Dzisiaj kwestia prawomocnego lub nie zrzeczenia się przez Polskę reparacji w czasach PRL jest drugorzędna – i trochę dziwi fakt, że ten wątek tak mocno przebijał się w dyskusji. Pierwszorzędny jest bowiem fakt, że reparacje mogły stanowić ważny argument w przemyślanej strategii dyplomatycznej, związanej z ułożeniem modelu współpracy polsko-niemieckiej. Niemcy do perfekcji opanowali sztukę publicznego kajania się, a co sprawniejsi partnerzy potrafili w oparciu o „niemiecką hańbę” ugrać coś wymiernego dla siebie. Ale nie pieniądze.
Polska miała taką szansę i dlatego dobrze, że temat reparacji pojawił się na agendzie relacji polsko-niemieckich. Jednakże pojawił się nie jako narzędzie do realnego załatwienia trudnych kwestii, których przecież nie brakuje w stosunkach RP-RFN, ale jako narzędzie do załatwiania spraw z zakresu polityki wewnętrznej. Czym innym bowiem tłumaczyć aż siedmioletni okres, który upłynął od zapowiedzi do podjęcia konkretnych działań?
Niestety, zamiast grać kwestią reparacji na niwie dyplomatycznej, od razu podjęto zmasowaną ofensywę. Z góry skazaną na klęskę. Można przypuszczać, że w Berlinie zacierają ręce. Wysyłanie bowiem manifestów i not do pięćdziesięciu krajów i instytucji ma taki sens, jak wykupienie ogłoszeń. W ten sposób nie zbuduje się żadnej koalicji sojuszników ws. odszkodowań – a tylko zmontowanie takiej koalicji dawałoby jakieś szanse na częściowy chociaż sukces. Truizmem będzie przypominanie, że sojuszników nie pozyskuje się bojowymi okrzykami, tylko – znowuż – dyplomacją.
Berlin się cieszy
Niemcy mogą ustąpić w wielu sprawach, ale akurat w tej jednej – reparacji, odszkodowań czy jak to nazwać – nie ustąpią ani na milimetr. I nieważne, czy Polska zażądałaby bilionów euro, czy symbolicznej kwoty; po prostu zgoda na polskie żądania uruchomiłaby lawinę podobnych wniosków od wielu państw europejskich. Dlatego prośbą ani groźbą, sami czy z kilkoma sojusznikami – tej sprawy nie załatwimy.
Obecna taktyka Polski musi budzić zadowolenie w Berlinie. Taki tryb poruszenia kwestii reparacji – bardziej medialny, mniej dyplomatyczny – jest Niemcom na rękę. Polska bowiem podjęła szarżę, którą przegra. Ta szarża rozbije się o mur milczenia i obojętności. Tym samym nie będzie już drugiej szansy i możliwości używania sprawy odszkodowań jako narzędzia w rozgrywkach z niemieckim rządem. Jest i inny, niebezpieczny aspekt: im ostrzejsza będzie skierowana do Niemiec narracja, tym większe pole do popisu będą miały na Zachodzie te środowiska, które chcą ułożenia modus vivendi z putinowską Rosją. Awanturnicza, antyniemiecka Polska będzie na pewno ważnym elementem narracji tych środowisk, które gdzie jak gdzie, ale w Niemczech są wciąż silne. To też polscy politycy powinni mieć na względzie.
Wbrew argumentom części opozycji, podniesienie kwestii reparacji mogłoby przyczynić się do rozsądnego ułożenia relacji polsko-niemieckich. Niestety, dzisiaj już widać, że ta szansa została bezpowrotnie stracona.
Marcin Rosołowski
Rada Fundacji Instytut Staszica