Atomowy sukces czy atomowa klęska?

Browse By

Prezes Instytutu Staszica Agnieszka Domańska pisze o błędach polityków w sprawie wprowadzania energetyki jądrowej w Polsce

Atomowy sukces czy atomowa klęska?

W dobie powszechnej europejskiej dekarbonizacji i derusyfikacji źródeł energii (Re-Power EU), skojarzonej z problemami związanymi z dostawami gazu ziemnego – o znanej proweniencji – istnieją tak naprawdę dwa sensowne i opłacalne rozwiązania. Są nimi biogaz i atom. Lub, jak kto woli, w innej kolejności – atom i biogaz. Każde na swój sposób i we właściwej sobie skali zapewniłoby Polsce nie tylko dywersyfikację, ale bezpieczeństwo, stabilność, a nade wszystko – niezależność i siłę energetyczną. Tymczasem w każdym z tych obszarów polityka prowadzona jest w sposób tak nieprofesjonalny, że nie prowadzi – mówiąc oględnie – do niczego.

Kwestia przewlekłości, braku wyraźniejszych efektów wieloletnich już de facto rozmów z rządzącymi w kwestii rozwoju przemysłu biogazowego w Polsce znana jest od dawna. Podobnie jak fakt, że przy prawie identycznym jak w Niemczech potencjale dla budowy sieci biogazowni rolniczych, w Polsce mamy ich około 320, a w kraju za naszą zachodnią granicą jest ich grubo ponad 11 tysięcy! Ten przypadek był już przez Instytut Staszica wielokrotnie przedstawiany i oczywiście nie napisaliśmy jeszcze w tej kwestii ostatniego zdania. Teraz natomiast aktualności nabiera kwestia zabezpieczenia zapotrzebowania Polaków i polskich przedsiębiorstw w energię na drodze rozwiązań jądrowych. Tutaj też decyzje podejmowane na najwyższym szczeblu wydają się na tyle ułomne, że zachodzi niebezpieczeństwo, iż w efekcie doprowadzą do całkowitego zablokowania budowy elektrowni atomowej w Polsce!

Okazuje się bowiem, że jeśli zapadnie w tej sprawie decyzja o budowie instalacji w obu lokalizacjach wyłącznie przez amerykańskie konsorcjum Westinghouse i Bechtel, z dużym prawdopodobieństwem zablokowana zostanie przez Komisję Europejską. Dlaczego? Gdyż podjęta zostałaby z pominięciem zasady konkurencyjnego postępowania – łamie więc absolutnie święte dla unijnych urzędników zasady wolnej konkurencji. I trudno się dziwić. Wszak wolny „jednolity” rynek (European Single Market) to w założeniach filar gospodarki Unii Europejskiej jako całości.

A miało być tak pięknie

Warto przypomnieć, że atom to – w przeciwieństwie do takich OZE, jak wiatr czy słońce – sterowalne źródło energii. Wiatr, słońce są mało przewidywalne, zwłaszcza w strefie klimatu umiarkowanego morskiego i przejściowego, w obszarze którego leży większość krajów Unii Europejskiej. Ze swej natury więc nijak nie mogą zapewnić stabilności dostaw energii. Atom przeciwnie – stabilność taką daje. Nie trzeba dodawać, że jest źródłem bezemisyjnym, czym wpisuje się w unijną Zieloną Transformację i jest najbardziej wydajnym ze wszystkich istniejących źródeł. Dowodzi tego fakt, że obiekty jądrowe łącznie w UE produkowały przez ostatnie lata średnio ok. 60% więcej energii niż wszystkie farmy wiatrowe i słoneczne razem wzięte (budowane na potęgę!). I to mimo faktu, że „atom” występuje tylko w 13 krajach członkowskich. Trzy czwarte energii z elektrowni jądrowych pochodziło z czterech krajów, tj. Francja, Niemcy, Szwecja i Hiszpania, z tego 52% generowały reaktory francuskie. W całkowitej produkcji energii elektrycznej w UE jądrowa stanowiła 26% (dane za 2019 r.), przy czym udział ten w poprzednich latach był jeszcze wyższy, gdyż Niemcy od kilku lat wygaszają swoje reaktory.

Polsce więc bezsprzecznie potrzebne jest to źródło energii. I całe szczęście, że politycy „odgrzali” w 2020 roku ten potężnie istotny dla Polski temat. Ledwo jednak tak się stało, a już pojawiła się – delikatnie mówiąc – mocno niejasna i budząca wiele podejrzeń sytuacja.

Budujemy!

Bo oto – o ile już nie tylko przez ostatnie 30 lat, tj. od czasu transformacji, czy przez 15 lat naszego członkostwa w UE, ale przez ostatnie siedem rządów Zjednoczonej Prawicy nic się realnie nie działo – to nagle „budujemy”! Jako się rzekło: 12 września 2022 r. konsorcjum amerykańskich firm Westinghouse i Bechtel przekazało minister klimatu i środowiska studium (Concept Execution Report) dotyczące budowy elektrowni jądrowych. Studium to zostało opracowane za pieniądze rządu USA i z jego wsparciem w zakresie finansowania inwestycji. Według licznych informacji medialnych Amerykanie „dali stronie polskiej 30 dni na decyzję” o wyborze tejże oferty. Trzeba więc powiedzieć, że decyzję tę strona polska ma podjąć „szybciutko”. Co ciekawe, w polsko-amerykańskiej umowie międzyrządowej z października 2020 r. nie istnieje zapis obligujący polski rząd do wyboru propozycji z USA w tak krótkim terminie od jej otrzymania. Mimo to z wielu niezależnych źródeł słychać obecnie, że odpowiednia decyzja ma zostać ogłoszona w przeciągu kilku najbliższych tygodni. Wielce zastanawiające…

Jest co najmniej kilka bardzo poważnych powodów, dla których tego rodzaju działanie może skończyć się dla Polski ciężkimi konsekwencjami łącznie z  zablokowaniem na dłuższy czas możliwości budowy elektrowni jądrowej w ogóle! 

Naruszenie wolnej konkurencji – to się nie uda

Najważniejszy i najbardziej podstawowy powód to właśnie brak wzięcia pod uwagę ewentualnych innych oferentów na budowę tak poważnej instalacji w naszym kraju. Amerykanie są obecnie największymi sojusznikami Polski w geopolitycznej grze. Natomiast wydaje się, że oprócz nich w kwestii energetyki atomowej (i nie tylko!) naturalnym partnerem dla Polski jest na przykład Francja. Po pierwsze – to oczywiście europejska potęga jądrowa z olbrzymim kilkudziesięcioletnim doświadczeniem na tym polu, z wiedzą inżynieryjną, techniczną, technologiczną jak budować, jak zabezpieczać, jak na bieżąco zarządzać, jak utylizować radioaktywne odpady itp. itd. Są też zwyczajnie bliżej Polski, co obniża koszty ewentualnego zatrudniania fachowców zarówno podczas implementacji, jak i użytkowania infrastruktury. Mielibyśmy też okazję po raz kolejny zagrać na nosie niechętnym nam Niemcom, budując na bazie atomu ekonomiczno-energetyczne porozumienie z drugą największą gospodarką EU tuż nad głowami Niemców. I mieć kolejny powód do Schadenfreude z powodu klęski niemieckiego planu podporządkowania sobie Europy za pomocą rosyjskiego gazu.

Naczelną kwestią natomiast pozostaje wspomniane złamanie zasad wolnej konkurencji. Wobec czego Komisja Europejska ma aż nadto argumentów, by zablokować polską decyzję o wyborze amerykańskich projektów elektrowni jądrowych. Wybór dostawcy atomowej technologii od początku prowadzony był w sposób całkowicie jednostronny. Tylko z USA zawarto międzyrządową umowę umożliwiającą złożenie formalnej oferty. Tylko amerykańskie firmy Westinghouse i Bechtel otrzymały dane pozwalające na przygotowanie szczegółowej propozycji. A kluczowy dokument na drodze przygotowań do budowy pierwszej elektrowni, tj. raport o oddziaływaniu na środowisko, przygotowany został jedynie z uwzględnieniem technologii amerykańskiej. Notabene w tym samym czasie Czesi zorganizowali przetarg na dostawcę technologii z udziałem trzech oferentów, a jego warunki wynegocjowali wcześniej z Komisją Europejską, by uniknąć tego typu blokad.

Na niezadowoleniu KE się nie skończy

Zgodnie z obowiązującymi w UE regułami, wybór przez kraj członkowski wykonawcy tego typu inwestycji (nie związanych z zakupem uzbrojenia) z pominięciem konkurencji musi być uzasadniony. Np. poprzez fakt, że tylko jeden dostawca dysponuje odpowiednią technologią, inwestycja jest kontynuacją wdrażania wybranej już uprzednio technologii, lub też że tylko jeden dostawca zainteresowany był współpracą. Żadna z wymienionych przesłanek nie będzie miała zastosowania w przypadku polskiej transakcji z Amerykanami. Komisja Europejska z łatwością więc – po zasięgnięciu opinii zlekceważonych przez rząd Mateusza Morawieckiego konkurentów – zablokuje taką decyzję.

Ciekawe w tej sprawie jest to, że polski rząd doskonale zdawał sobie sprawę z możliwej blokady na poziomie UE swojej decyzji o wyborze amerykańskiej oferty (i tak żadna inna z powodu działań tego samego rządu być wybrana de facto nie mogła). W tym kontekście należy rozumieć m.in. słowa premiera Morawieckiego, wypowiedziane 5 września o przyspieszeniu i rozszerzeniu (co najmniej 9GW mocy do 2040 r., zamiast planowanych dotychczas 6-9GW do 2043) realizacji Programu Polskiej Energetyki Jądrowej w oparciu o dwie technologie. Takie rozwiązanie – wybór dwóch różnych technologii do budowy dwóch elektrowni jądrowych pozwoliłoby na uniknięcie blokady polskiej decyzji na poziomie UE.

Mnożą się pytania i wątpliwości

Doprawdy nie wiadomo, dlaczego polski rząd się jeszcze na to nie zdecydował. Rozwiązanie połowiczne – decyzja dotycząca tylko pierwszej elektrowni (zamiast planowanych dwóch) niestety nie rozwiąże wysoce prawdopodobnych problemów z Brukselą. Nawet, jeśli partner do budowy drugiej elektrowni wskazany zostanie po przeprowadzeniu konkurencyjnego postępowania, to decyzja co do pierwszej pozostanie tak samo łatwa do skutecznego zablokowania. Skutkiem tego wszystkiego Amerykanie nie będą mogli zacząć budowy elektrowni w Polsce w terminie pozwalającym na uruchomienie pierwszego reaktora w 2033 r., zgodnie ze strategią uchwaloną przez polskie władze. To co miało być jednym ze sztandarowych sukcesów rządu Zjednoczonej Prawicy przed przyszłorocznymi wyborami, może stać się jego kolejną już porażką. As simply as that!

Zanosi się więc na to, że trwająca od kilkudziesięciu lat polska niemoc w budowie elektrowni jądrowych nie zostanie przez obecne władze PiS przerwana. Amerykanie zaś dostaną od naszego rządu „zatruty podarunek” – decyzję, która zostanie następnie anulowana do momentu przeprowadzenia, w bliżej nieokreślonej przyszłości (już w kolejnej kadencji Sejmu) nowej, spełniającej warunki wolnej konkurencji procedury przez przyszłe polskie władze. Absolutnie pewne jest jednak, iż ucierpi na tym wiarygodność państwa polskiego wobec amerykańskiego sojusznika. Zyskają na tym natomiast Niemcy, których stosunku do Polski nie ma co epitetować, bo każdy to jasno widzi. Niemcy, którzy dodatkowo od dawna blokują rozwój energetyki jądrowej w Europie, i dla których dostęp Polski do taniej energii byłby prawdziwą solą w oku.

Na końcu tej całej serii błędów, zamętu i kompromitacji pojawi się więc pytanie „po co, dlaczego to wszystko…?”.  

dr hab. Agnieszka Domańska, prof. Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, Prezes Instytutu Staszica

Foto: pixabay.com