Krótka książka o utopii

Browse By

Wyśmiewamy się z „libków”, którzy uważają, że wolny rynek oznacza, iż globalny koncern jest takim samym przedsiębiorcą, jak szewc z małego miasteczka, bo przecież szewc, jeśli będzie chciał i będzie miał biznesowy talent, może zbudować taki koncern. Też śmiech, ale politowania, budzi Leszek Balcerowicz, który mówienie o „umowach śmieciowych” gromi jako mowę nienawiści. Ale pamiętajmy, że po drugiej stronie lustra czają się równie oderwani od rzeczywistości bojownicy z kapitalizmem. I jedni, i drudzy dobrze diagnozują część problemów, tyle tylko, że tę diagnozę traktują jako uzasadnienie z góry przyjętych tez, a nie jako punkt wyjścia do wniosków. Mała książeczka Szwajcara Jeana Zieglera dobrze to ilustruje.

W zasadzie sam jej tytuł wystarczy za streszczenie: „Kapitalizm tłumaczony mojej wnuczce (w nadziei, że zobaczy jego koniec)”. Autor to socjalistyczny polityk szwajcarski, dyplomata, ekspert ONZ. Nie ma co się wyzłośliwiać, że wady kapitalizmu – a raczej tak zwanego kapitalizmu – najlepiej widać z arcybogatej Szwajcarii. Trudno, by diagnozował je obywatel państwa, gdzie jego wad po prostu nie można uświadczyć, jak niegdyś w Polsce Ludowej. Tak zwanego kapitalizmu, bo traktowanie jako jeden i ten sam system tego, co działo się sto czy sto dwadzieścia lat temu i obecnej gospodarki rynkowej ma taki sam sens, jak uważanie za tożsame, dajmy na to, lewicy w postaci PPS z 1918 roku i partii Wiosna. Oczywiście, można dowolnie żonglować nazwami, etykietami, ale to tylko kuglarskie sztuczki.

Jean Ziegler chciałby w pojęciu kapitalizmu zmieścić wszystko, od jakobinizmu bo społeczną gospodarkę rynkową. W jego przekonaniu początkiem wszelkiego zła jest własność prywatna. Robespierre’a i towarzyszy piętnuje za to, że konserwowali własność prywatną, chroniąc bogaczy. Prawdziwymi rewolucjonistami w jego oczach są jedynie ultrasi w rodzaju księdza Roux czy Babeufa. Potem, rzecz jasna, było tylko gorzej. Z problemem Związku Sowieckiego radzi sobie jednym akapitem, wspominając tylko krótko, że prawdziwego komunizmu tam nie zbudowano. I tyle wystarczy dla skwitowania niezliczonych milionów ofiar tego, jak wynika z jego słów, nieudanego eksperymentu. Więcej dowiemy się o niewolnictwie i wyzysku chłopów. Są i pozytywni bohaterowie w owej gawędzie dla wnuczki, mianowicie pełen dobrych chęci, prawdziwie lewicowy kanclerz Gerhard Schröder, dzisiaj znany z wielkiej admiracji znanego denazyfikatora z Kremla. Z historią pan Ziegler w ogóle kiepsko sobie radzi, obalenie Muru Berlińskiego sytuuje np. w lutym 1989 r.

Nie dowiemy się niestety, jak radykalny pan Ziegler wyobraża sobie raj na Ziemi, który nastałby po obaleniu kapitalizmu. Nie dostrzega zasadniczego braku logiki w swoim wywodzie. Skoro własność prywatna przez wieki była rozbudowywana i umacniana, a kolejne klasy społeczne zwiększały swój stan posiadania (po feudałach mieszczaństwo), to dzieje się tak dlatego, że instynkt posiadania jest jednym z głównych instynktów ludzkości. Przywoływani w „Kapitalizmie” żyjący w nędzy mieszkańcy Gwatemali chcieliby, jak się domyślam, mieć własne gospodarstwa, własną ziemię, a nie żyć w bliżej niesprecyzowanej komunie. Jean Ziegler to ignoruje. Tak, jak ignoruje fakt, że próby zmiany tej naturalnej ludzkiej skłonności kosztowały życie dziesiątki milionów osób na całym świecie.

Mocno lewicowy Jean Ziegler popełnia grzech, za który jego ideologiczni towarzysze przy każdej okazji gromią nie-lewicowców. Otóż opowiastkę o kapitalizmie, która jest właściwie opowiastką o złym wpływie własności prywatnej, ogranicza do Europy i Ameryki. Można by pomyśleć, że w Afryce, Azji, w Ameryce prekolumbijskiej ludzie żyli we wzorowych kołchozach, w harmonii i dostatku. Rozumiem, że na stu z okładem stronach tego antykapitalistycznego katechizmu w pytaniach i odpowiedziach trudno zawrzeć dzieje globalnej gospodarki, ale tak wzruszająco naiwne podejście może przekona małą wnuczkę, jednak już nie starszych czytelników.

A z drugiej strony Jean Ziegler wskazuje na problemy, które nie są lewackim wymysłem. Nie jest nim fakt, że globalne koncerny dysponują siłą większą od licznych państw, że we własnym interesie konserwują niesprawiedliwe systemy w krajach, z których czerpią korzyści. Nie jest marksistowskim wymysłem, że nadal są państwa, gdzie mały odsetek latyfundystów posiada ponad 90%, a autochtoni prawa mają tylko na papierze. Wierzę autorowi, gdy opisuje to, co widział podczas misji z ramienia ONZ. Jednakowoż panaceum na realne choroby nie mogą być fantasmagoryczne eksperymenty. „Libek” mówi, że indiański nędzarz z Gwatemali powinien nauczyć się czytać i pisać, założyć własny biznes, a z czasem może stanie się jednym z latyfundystów. Marksista-proudhonista sądzi, że wystarczy zabrać wszystkim wszystko, skoszarować ludność w falansterach, a problemy się skończą. I jedni, i drudzy poruszają się w oderwaniu od faktów.

Co do demokracji, należy zgodzić się z Churchillem. To samo można by stwierdzić o porządku, który umownie nazywany jest kapitalizmem. Historia w obu przypadkach uczy, że na dłuższą metę inne rozwiązania są znacznie gorsze, a za eksperymenty życiem, zdrowiem i majątkiem płacą najczęściej nie eksperymentatorzy, tylko ci, którzy mieli zostać uszczęśliwieni. Od burżuazji w czasie jakobińskiego terroru po rosyjskojęzyczną ludność wschodniej Ukrainy, jeszcze niedawno tak entuzjastycznie nastawioną do swego sąsiada. Utopiści z lewa i z prawa winni mieć to w pamięci.

Jean Ziegler: Kapitalizm tłumaczony mojej wnuczce (w nadziei, że zobaczy jego koniec). Warszawa, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, 2022.

(mr)