Chociaż od katastrofy w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej minęło 36 lat, to podczas trwającej obecnie na Ukrainie wojny temat znowu stał się aktualny i wzbudza wiele emocji. W mediach pojawia się wiele informacji, mówiących o sytuacji właśnie w Strefie Wykluczenia. Żeby lepiej zrozumieć kontekst przebiegu tej napaści, przede wszystkim należałoby w pierwszej kolejności spojrzeć na mapę.
Wierzymy nagłówkom, a nie ekspertom
Rosyjskie wojska, które
stacjonowały na Białorusi, szybko przedostały się poprzez Poleski Rezerwat
Radiacyjno-Ekologiczny do ukraińskiej Zony. Stamtąd wiedzie krótka droga bezpośrednio
do Kijowa. Dodatkowo nie było tam sporej koncentracji wojsk ukraińskich. Strefy
pilnowały mało liczne oddziały ukraińskiej Gwardii Narodowej. Nikt też, ze
względu na magazyn wypalonego paliwa jądrowego czy Sarkofag, nie próbował
ataków z powietrza. Warto podkreślić, że chociaż sama elektrownia nie produkuje
prądu, to pozostała tam działająca infrastruktura w postaci dużego węzła
energetycznego
i to też jest element strategiczny.
Wraz z tymi doniesieniami pojawiało się również i zapewne będzie pojawiać wiele nieprawdziwych informacji. Nieżyjący już prof. Zbigniew Jaworowski, polski lekarz i radiolog powiedział kiedyś, w kontekście Czarnobyla, że „zachorowały głowy, a nie ciała”. To spowodowało, że przez lata „Czarnobyl” stał się synonimem strachu. Powstało wiele mitów na temat tego miejsca i na temat skutków samej awarii. Takie długoletnie działanie, połączone z tym, że wiele informacji na temat katastrofy ukrywano i tuszowano, to idealne podłoże do budowania narracji opartej na zastraszaniu. To również element wojny hybrydowej, a zarządzanie informacją wbrew pozorom ma tutaj kluczowe znaczenie.
Przykładem może być pojawiający się w przestrzeni publicznej wątek budowy „brudnej bomby”. Rosja dysponuje ogromnym arsenałem, i to nie tylko jądrowym. Budowa takiej bomby w Czarnobylu była by zupełnie nierealnym i niepotrzebnym przedsięwzięciem. Putin zaatakował Ukrainę z przeświadczeniem, że te ziemie będą anektowane. Zatem nie ma za bardzo interesu w tym, żeby takiej bomby użyć. Natomiast samo powielanie takiej informacji powoduje, że wracamy do punktu wyjścia, czyli do aspektu psychologicznego. Już samo pojęcie „brudna bomba” działa na wyobraźnię. Nie każdy zna się na sztuce wojennej i aspektach technicznych, czy budowie bomb. I to wykorzystuje się w procesie dezinformacyjnym. Ma zadziałać jakiś czynnik, który uruchomi lawinę strachu. Potem działa to już trochę jak kula śnieżna i uruchamiają się kolejne elementy mniej lub bardziej zaplanowanej informacyjnej strategii. Wykorzystując kontekst i zakodowane, stereotypowe pojmowanie „Czarnobyla” dochodzi do sytuacji, kiedy ludzie wierzą bardziej „clikckbaitowym” nagłówkom i swojemu naiwnemu relatywizmowi, czy też wpisom na forach niż na przykład Państwowej Agencji Atomistyki. Dzięki temu nakręca się spirala strachu i paniki.
Złudna wiara w płyn Lugola
Mechanizmy społeczno-psychologiczne powodują, że wierzymy złudnie, iż jesteśmy w posiadaniu wyjątkowej wiedzy i że dzięki temu uchronimy siebie i bliskich. Dlatego często nie przyjmujemy racjonalnych argumentów. A takich argumentów często dostarcza nam chociażby nauka. Niech przykładem będzie płyn Lugola, który miał chronić tarczycę przed wchłanianiem szkodliwego izotopu jodu 131. Ten z Czarnobyla nie jest aktywny od 36 lat, ponieważ okres półrozpadu to około 8 dni. Zatem nie będzie stanowił cudownego remedium na pojawienie się radioaktywnej chmury ze Strefy, którą również straszono. Wbrew pozorom to nie jest też suplement diety, tylko preparat medyczny, który nie jest obojętny dla naszej tarczycy. Nie można go stosować zapobiegawczo. A jednak ludzie ten preparat wykupują masowo i to nie po to, żeby mieć na przysłowiową „czarną godzinę”, ale często po to, żeby stosować profilaktycznie.
Tutaj można posłużyć się przykładem pewnego paradoksu. Facebookowy profil bardzo znanej i cenionej grupy, jaką są „Napromieniowani” w sposób rzetelny i naukowy tłumaczy sytuację z przyjmowaniem, a raczej braków wskazań do przyjmowania płynu Lugola. Pomimo tego, że profil powołuje się na naukowe źródła, jego przedstawiciele uważani są za autorytety, szczególnie jeśli chodzi o Czarnobylską Strefę Zamkniętą i posiłkują się wiedzą w sumie ogólnie dostępną z zakresu chemii i medycyny, to jednak znajdują się sceptycy, którzy podważają ich spory autorytet, a przez to fakty i naukowy konsensus. Tak działo się również w przypadku, kiedy odnotowano podwyższone wskazania, związane z ruchami rosyjskich wojsk, zaczęły się tworzyć spiskowe teorie. Chociaż nie były to wartości zagrażające bezpieczeństwu, czy też życiu i miały lokalne oddziaływanie to jednak zadziałał strach. Zresztą poziom promieniowania, przynajmniej w Polsce, możemy dzisiaj sprawdzić w domu, korzystając ze wskazań stacji pomiarowych. Te dane są dostępne przez Internet. Pytanie tylko, czy znowu ktoś nie powie, że rząd tymi danymi manipuluje?
Putin chce wzbudzić strach
Działania wojenne nie są
prowadzone tylko i wyłącznie jako fizyczne starcia wojsk. Wojna hybrydowa, to
też cyberataki na rządowe instytucje, ale i budowanie niepokoju, wzbudzanie
strachu i poczucia niepewności w społeczeństwie. Dezinformacja stała się
potężnym orędziem i narzędziem, zatem my sami musimy być takimi żołnierzami,
którzy zadadzą sobie trud i wysiłek chociażby w walce z fake newsami. Kluczowe
będzie tutaj dotarcie do źródła i jego weryfikacja. Jeszcze niedawno czytaliśmy
doniesienia medialne, deprecjonujące przygotowanie polskich służb, czy np.
świeżo utworzonych Wojsk Obrony Terytorialnej. Jak się okazało zdali oni na
granicy egzamin celująco. Czasami nawet nie podejrzewamy, że jakaś informacja
działa na nas podświadomie. Gdyby nasze służby nie pokazały,
że potrafią działać, dzisiaj mielibyśmy w związku z tym obawy. W głowie
zostałyby tytuły nagłówków.
A kolejne mówią chociażby znowu o zagrożeniu jądrową katastrofą. Tym razem
przez terrorystyczny wręcz zamach na największą elektrownię jądrową Europy.
Patrząc na dotychczasowe
posunięcia, z punktu widzenia wojny hybrydowej, to doskonały manewr.
W rzeczywistości – miejmy nadzieję – mało realny scenariusz. Przede wszystkim
Putin liczy na to, że zajmie na stałe ogarnięte inwazją tereny, więc niszczenie
tak strategicznej infrastruktury nie jest mu na rękę. Po drugie konsekwencje, i
to wielowymiarowe, byłyby o wiele
poważniejsz,e niż na przykład zdetonowany most. Inna rzecz to koszty odbudowy,
bo o ile nie liczy się on z ludźmi i ludzkim życiem, nawet własnych obywateli,
o tyle nakładane sankcje spowodują, że Rosja pieniędzy będzie mieć zdecydowanie
mniej. Coraz bardziej uwidacznia się próba zapanowania nad systemem
energetycznym Ukrainy. Wbrew pozorom energia elektryczna to mocny argument. Już
teraz na wschodzie wiele tysięcy osób nie ma dostępu do mediów. Takie działania to znowu aspekt społeczno-psychologiczny.
Z jednej strony niepewność i permanentny strach przed powtórką z Czarnobyla, z
drugiej nawet sama wizja funkcjonowania bez energii elektrycznej wydaje się
przerażająca. To na pewno będzie i niestety jest skuteczny element nacisku na
przymuszenie ludności cywilnej do opuszczania swoich domów. Wystarczy pomyśleć,
ile w dzisiejszych czasach wytrzymamy bez dostaw prądu ? Dzisiaj praktycznie
wszystkie podstawowe potrzeby załatwiamy używając energii.
Podsumowując, musimy pamiętać, że każdy z nas jest trybikiem tej wojny. Nawet jeśli nie nosimy karabinu, to możemy walczyć w przestrzeni elektronicznych mediów. Róbmy to z głową, a na pewno pomożemy Ukrainie.
Marcin Oleksiuk
Wyższa Szkoła Zarządzania i Administracji w Opolu. Nauczyciel akademicki z zakresu polityki regionalnej i polityki bezpieczeństwa. Kierownik Biura Projektów i Promocji. Pasjonat i autor publikacji na temat Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia.
Paulina Szastaj
Wyższa Szkoła Zarządzania i Administracji w Opolu. Psycholog, nauczyciel akademicki i podporucznik rezerwy Wojska Polskiego.