Lekcje niemieckiego, czyli kolejna koza w chałupie

Browse By

O ile niektórzy przedsiębiorcy i menadżerowie idą do polityki, to ruch w drugą stronę – nie licząc państwowych spółek – jest raczej ograniczony. Nic dziwnego: i w prowadzeniu firmy, i w prowadzeniu polityki kluczowy powinien być rachunek zysków i strat. Z tym zaś u nas bywa fatalnie. Obawiam się, że o taką ocenę w ogóle nie pokuszono się przy otwarciu kolejnego frontu, mianowicie sporu z Niemcami o finansowanie lekcji języka niemieckiego dla mieszkającej w RP mniejszości. To posunięcie nie tylko nie pomoże w rozwiązaniu żadnego z problemów na linii Polska-Niemcy, ale znacznie osłabi pozycję negocjacyjną polskiej strony.

Zero korzyści, wiele strat

Przegłosowanie przez Sejm przepisów, zmniejszających liczbę godzin języka niemieckiego jako języka ojczystego z trzech do jednej tygodniowo, odbyło się w hurapatriotycznej otoczce. Tak, jakby zamieszkała na Opolszczyźnie diaspora niemiecka była stroną sporu i jakby tego rodzaju retorsja mogła w jakikolwiek sposób wpłynąć na nierozwiązane kwestie, od nadania Polakom zamieszkałym za Odrą statusu mniejszości po zwrot mienia mniejszości polskiej zagrabionego przez Niemcy w latach 40. ubiegłego wieku.

Weźcie Państwo kartkę i podzielcie ją na dwie kolumny. Po lewej spróbujcie wypisać szanse / pozytywy związane z takim krokiem, po prawej zaś zagrożenia. Nie wiem, jak Państwo, ale ja nie potrafię po lewej stronie wpisać ani jednego argumentu. Po prawej zaś – owszem, całkiem sporo. Począwszy od kolejnego argumentu dla środowisk dyskredytujących Polskę, że nasz kraj jest rzekomo opresyjnym reżimem po dostarczenie Niemcom argumentu, dlaczego konstruktywny dialog w sprawach ważnych dla Polaków nie jest możliwy.

Znając siłę Niemiec w Unii Europejskiej jest niemal pewne, że sprawa ograniczenia lekcji dla mniejszości niemieckiej trafi na poziom Komisji Europejskiej, a potem TSUE. I akurat w tej sprawie trudno będzie znaleźć argumenty, które przekonają do polskich racji inne unijne państwa. Otwieramy więc kolejny front, z którego, z czasem będziemy musieli uciec, ponosząc przy tym spore koszty.

Trzy trudne sprawy

Na relacjach polsko-niemieckich ciążą liczne kontrowersje. Nie pomaga w ich rozwiązaniu postawa niemieckiego mainstreamu, który dosłownie od chwili wygranych przez PiS w roku 2015 wyborów straszy dyktaturą, poucza, wzywa do retorsji. Ton niemieckiej prasy i wielu niemieckich polityków przypomina fryderycjańską propagandę względem polskiego, europejskiego dzikusa. Tym bardziej trudno zrozumieć, dlaczego tak ochoczo dostarczamy antypolskiej propagandzie mocnych argumentów.

Strona polska naciska na rozwiązanie trzech kwestii, a realna szansa na zadośćuczynienie polskim roszczeniom jest w każdej z tych kwestii inna. Pierwszy problem to finansowanie lekcji w języku ojczystym w obu krajach. Nie jest to takie proste, bowiem o ile w Polsce leży to w gestii administracji rządowej, to w Niemczech sprawa zahacza o kompetencje landów. Sprawa mogłaby znaleźć kompromisowe rozwiązanie, do czego potrzebna jest dobra wola obu stron – a nie tylko niemieckie wyjaśnienia, że rząd, owszem, rozumie, ale landy… .

Druga sprawa – to możliwość uzyskania przez zamieszkałych w Niemczech Polaków statusu mniejszości. Nie jest to takie proste ze względu na zasadę etniczności, czyli możliwość przyznania takiego statusu tylko rdzennym mieszkańców terenów wchodzących w skład niemieckiego państwa. Nietrudno zgadnąć, że odstępstwo od tej zasady spowodowałoby nadanie statusu mniejszości licznym grupom imigrantów, również tym, mówiąc eufemistycznie, mało entuzjastycznie nastawionych do wartości europejskiej cywilizacji. Zresztą, bądźmy szczerzy – czy w Polsce ktoś na poważnie rozważałby np. nadanie statusu mniejszości, wraz z odpowiednimi przywilejami, Wietnamczykom? I znowu – to bardziej sprawa ustaleń międzypaństwowych niż uchwalenia odpowiednich przepisów.

Trzecia sprawa, której brak rozstrzygnięcia jest tyleż skandalem, co niestety probierzem relacji polsko-niemieckich. Chodzi o zwrot mienia lub rekompensatę za upaństwowiony po napaści na Polskę majątek Polaków w Niemczech. Sprawa jest bez precedensu: państwo niemieckie skonfiskowało mienie polskiej mniejszości i do dzisiaj nie wywiązało się z obowiązku jego zwrotu. Tę sprawę można by akurat rozwiązać najszybciej i najprościej – cóż z tego, skoro Niemcy nie przejawiają chęci ku temu? Za czasów rządów PO-PSL złożono to na ołtarzu rzekomo partnerskich relacji z Berlinem (jak bardzo były partnerskie, świadczy kompletne zignorowanie polskich racji np. w zakresie Nord Stream 2), za czasów rządów obecnych sprawa ta stała się amunicją do ostrzeliwania Berlina. Mało zresztą skuteczną.

Trudno sobie wyobrazić, że na ograniczenie finansowania lekcji języka niemieckiego dla mniejszości zamieszkałej w Polsce, Niemcy odpowiedzą zaproszeniem do stołu negocjacyjnego, by pójść na rękę w którejkolwiek z wyżej zarysowanych spraw. Zyskają natomiast znakomity argument, by o tym nie rozmawiać, przynajmniej z obecnym rządem. To, co miało być szachem dla Niemiec, okaże się zapewne czynnikiem blokującym działania ze strony polskiej. Kiedyś trzeba będzie tę kozę wyprowadzić, ale smród pozostanie… .

Marcin Rosołowski

Rada Fundacji Instytut Staszica