W dniach 17–19 września odbyły się w Rosji wybory parlamentarne. Wyłoniono 450 deputowanych do Dumy Państwowej (niższej izby parlamentu). Według oficjalnie ogłoszonych, niewiarygodnych rezultatów partia władzy Jedna Rosja miała rzekomo uzyskać 49,8% w głosowaniu proporcjonalnym na listę partyjną i zdobyła 198 z 225 okręgów jednomandatowych przy frekwencji na poziomie 51,7%. Wynik ten jest wyraźnie lepszy niż wynikało z sondaży przedwyborczych, w których JR uzyskiwała około 40% (z uwagi na autorytarne realia dane te należy traktować z ostrożnością). Jeszcze bardziej odstaje on jednak od konkluzji niezależnych analityków, którzy zbadali anomalie w rozkładzie oficjalnie policzonych głosów. Ustalono, że frekwencja najpewniej nie przekroczyła 40%, a partia władzy zdobyła niewiele ponad 30% poparcia. Może to oznaczać, że połowa głosów rzekomo na nią oddanych została dosypana.
Dostrajanie machiny fałszerstw
Rysowanie pożądanych wyników – a z przyczyn polityczno-wizerunkowych konieczna była co najmniej konstytucyjna większość dwóch trzecich mandatów – ułatwiały nowe mechanizmy fałszerstw wyborczych. W przeciwieństwie do tradycyjnych metod „poprawiania” rezultatów (jak dosypywanie kart do urn czy przepisywanie protokołów), gdzie fałszerzy można złapać za rękę, zastosowane w tym roku triki mocno ograniczały bądź wręcz uniemożliwiały niezależną obserwację.
Po raz pierwszy wybory parlamentarne trwały trzy dni, a w siedmiu regionach Rosji można było głosować online, również w stolicy, gdzie – według niezależnych socjologów – poparcie dla partii władzy nie przekracza kilkunastu procent. Pracownicy budżetówki byli na wszelkie sposoby „zachęcani” lub wprost przymuszani do odwiedzania lokali wyborczych 17 września, w dzień roboczy, tak by pracodawcy mogli skontrolować, czy wywiązali się oni z „obywatelskiego obowiązku”. Co dokładnie działo się z tymi głosami przez dwie kolejne doby, nikt już się nie dowie. Formalnie zadbano o to, by karty były przechowywane w specjalnych, zabezpieczonych kopertach, pod nadzorem kamer. Faktycznie, dzięki czujności niezależnych obserwatorów (tych, którym akurat umożliwiono pracę) ujawnione zostały liczne naruszenia: otwierane i ponownie zaklejane koperty, wyłączone kamery, tajemnicza nocna aktywność członków komisji w lokalach wyborczych…
Głosowanie internetowe w warunkach rosyjskich to również wygodny sposób majstrowania przy elekcji. Procedura ta jest krytykowana przez niezależnych ekspertów z uwagi na brak możliwości weryfikacji jej przejrzystości i uczciwości (w tym ochrony danych osobowych). Dotychczasowe (eksperymentalne) doświadczenia z wyborami online ujawniały liczne nieprawidłowości. Rosjanie byli jednak na wszelkie sposoby skłaniani do głosowania przez internet; w samej Moskwie miało się uzbierać prawie dwa miliony głosujących w ten sposób. Już po kilku godzinach głosowania okazało się, że liczba oddanych głosów pięciokrotnie przekracza liczbę wydanych wirtualnych kart wyborczych.
Trzecim sposobem manipulacji było głosowanie poza lokalami wyborczymi (w tym w domach). Możliwość taką wprowadzono w 2020 r., formalnie w związku z pandemią. W takich przypadkach niezależna obserwacja jest praktycznie niemożliwa, a przenośne urny wracają do komisji wypchane kartami wyborczymi. W niektórych regionach przybrało to skalę masową.
Kolejny trik to paraliżowanie pracy niezależnych obserwatorów w komisjach wyborczych. Niekiedy posuwano się wręcz do zatrzymywania niewygodnych osób przez policję lub pobić. Znacznie ograniczono też możliwość swobodnego śledzenia w internecie transmisji wideo z lokali wyborczych – wcześniej był to jeden z nielicznych efektywnych mechanizmów ujawniania machinacji władz.
Walki z opozycją ciąg dalszy
Wybory zostały jednak sfałszowane na długo przed samym głosowaniem, w wyniku starannego eliminowania opozycji demokratycznej z grona kandydatów. Przede wszystkim zatroszczono się o to, by nie mógł wystartować nikt z aktywnych stronników uwięzionego Aleksieja Nawalnego. Struktury Nawalnego zostały wiosną 2021 r. zdelegalizowane jako „ekstremistyczne”, a jego najbliżsi współpracownicy musieli wyemigrować. Zwolennicy opozycjonisty byli pozbawiani biernego prawa wyborczego na mocy niekonstytucyjnej ustawy z mocą wsteczną (jako „osoby biorące udział w działalności organizacji ekstremistycznej”). Opozycja była odsuwana od elekcji również na mocy innych przepisów – albo w ogóle bez podstawy prawnej. Kreatywność władz w zasadzie nie miała granic. Dla przykładu, byłą szefową sztabu Nawalnego w Murmańsku, Wiolettę Grudinę, przymusowo i bezpodstawnie zamknięto na szpitalnym oddziale kowidowym, byle tylko uniemożliwić jej rejestrację jako kandydatki. W rezultacie powyższych działań jedynie niewielka grupa stosunkowo silnych, realnych oponentów Kremla została dopuszczona do wyborów, lecz na wszelkie sposoby utrudniano im agitację.
Po drugie, Kreml nasilił ofensywę przeciwko niezależnym mediom i internetowi. Jej celem było odcięcie społeczeństwa od obiektywnych informacji dotyczących wyborów, a w pierwszej kolejności – zablokowanie agitacji na rzecz projektu tzw. inteligentnego głosowania. To projekt aktywistów Nawalnego, kontynuujących walkę polityczną pomimo delegalizacji struktur i uwięzienia lidera. Zachęcali oni Rosjan do wsparcia najsilniejszych konkurentów Kremla (zazwyczaj przedstawicieli koncesjonowanej opozycji), tak by zepsuć staranie zaplanowany scenariusz władz, wprowadzić do systemu autorytarnego element nieprzewidywalności i fermentu, a tym samym przekonać współobywateli, że reżim nie jest ani wieczny, ani wszechwładny. Oficjalnie kandydaci wspierani przez „inteligentne głosowanie” zdobyli w okręgach jednomandatowych jedynie kilkanaście mandatów na 225 możliwych, ukradziono im zwycięstwo zwłaszcza w Moskwie. Kiedy dzień po wyborach, ze znacznym opóźnieniem, ogłoszono wreszcie wyniki internetowego głosowania w stolicy, okazało się, że w moskiewskich okręgach jednomandatowych nie wygrał nikt z rywali Kremla wspieranych przez nawalnistów – mimo że w większości z nich wygrywali oni w głosowaniu tradycyjnym.
W trakcie wyborów władzom udało się też wymusić na Google’u i Apple’u usunięcie aplikacji „Nawalny!”, informującej o „inteligentnym głosowaniu”, z katalogów aplikacji dostępnych dla rosyjskich użytkowników. Miejscowym pracownikom obu korporacji zagrożono sprawami karnymi za „rozpowszechnianie nielegalnych treści” i „ingerowanie w przebieg rosyjskich wyborów”. Informacje dotyczące „inteligentnego głosowania” zaczęły być też blokowane przez YouTube, a nawet Telegram, którego twórca, Paweł Durow, przez kilka lat sam prowadził kampanię przeciwko kremlowskiej cenzurze.
Dalej będzie gorzej
Wysoki oficjalny wynik jest formalnym sukcesem Jednej Rosji, ale został osiągnięty z trudem, w wyniku bezprecedensowej czystki na scenie politycznej, a także licznych manipulacji i fałszerstw w czasie elekcji. Władze doszły do ściany, jeśli chodzi o potencjał mobilizacji lojalnego elektoratu. W obliczu słabnącego poparcia społecznego dla kursu Kremla w kolejnych latach należy spodziewać się wzrostu represji, w miarę jak elita rządząca będzie przygotowywała do wyborów prezydenckich (powinny odbyć się w 2024 r.) i – w dalszej perspektywie – do sukcesji władzy po Władimirze Putinie. Przed nami kolejne fale emigracji politycznej z Rosji, wzrost liczby więźniów politycznych, powolne odcinanie rosyjskiego internetu od globalnej sieci, a także totalitarne w duchu ustawy, których celem będzie kontrolowanie wszystkiego i wszystkich. Oficjalną reakcją Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej na rosyjskie nie-wybory były dotychczas jedynie „wyrazy głębokiego zaniepokojenia”. Kreml najpewniej potraktuje tę łagodną reakcję jako zielone światło dla zaostrzania kursu autorytarnego.
dr Maria Domańska
Analityczka Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Zajmuje się badaniem polityki wewnętrznej Rosji.
Foto: pixabay.co