Ten tekst miał mieć tytuł „do przyjaciół foliarzy”, ale owi przyjaciele na określenie foliarz się obrażają i przysyłają gniewne sms-y. Przecież nie chodzili w czapeczkach z aluminium i nie podpalają masztów telekomunikacyjnych.
Oni tylko mają równoczesne „wątpliwości”, zarówno do noszenia maseczek, do niedawnego zamknięcia gospodarki, a także do szczepień i paszportów covidowych. Nie dostrzegają sprzeczności w tym, że mają ową równoczesną poważną wątpliwość do wszystkich tych spraw równocześnie, w dodatku zadawanie im o to pytań jest albo przejawem kompletnego zindoktrynowania pytającego albo jego tajnej pracy dla agend rządowych lub międzynarodowych.
Dlatego owi „przyjaciele niefoliarze” nie dostrzegają pewnej zależności. Przekonują by się nie szczepić, zaczekać, na razie odmówić, a przy okazji narzekają, ile wlezie na współczesny apartheid. Ma on polegać na tym, że na przykład w domu starców lub szpitalu pozwoli się na widzenia z rezydentami/pacjentami tylko osobom zaszczepionym. Pozornie wchodzi tu w grę postawienie na zdecydowanie niższe prawdopodobieństwo transmisji wirusa, ale tylko pozornie. Tak naprawdę to budowa nowego, dawnego RPA i zepchnięcie nieszczepionych do roli tamtejszych czarnych.
A jak to się ma do kolejnej, ponoć niestety nadchodzącej fali i perspektywy lockdownu? Nie trzeba być przedsiębiorcą by mieć dość lockdownów. I być może nie trzeba mieć niemądrej matki by mieć nadzieję, że kolejnego nie będzie. Tyle, że jest to prawdopodobnie uzależnione od tego, ile osób się zaszczepi. Ale zawsze lepiej poczekać na ten lockdown, by zarobić na publicystycznym narzekaniu albo zbijać kapitał polityczny na organizowaniu demonstracji niezadowolonych. To akurat mroczna strona rynku. Jest nisza, znajdą się i chętni.
Wiktor Świetlik
Dziennikarz, publicysta, fundator Instytutu Staszica