Ludzie na całym świecie są wściekli z powodu skutków pandemii, ale swoje niezadowolenie wyładowują na tych, którzy jako jedyni mogą ich obronić przed jeszcze gorszym rozwojem sytuacji.
Zmęczenie, niezadowolenie i wściekłość z powodu pandemii są oczywiste i zrozumiałe. Tak samo zrozumiałe jest, że muszą mieć jakieś rozładowanie. Pretensje na całym świecie kierowane są pod adresem rządów. Albo z powodu nieskutecznej walki z pandemią, albo z powodu nadmiernych ograniczeń. Skądinąd są to dwie wzajemnie wykluczające się pretensje. No ale tak jest skonstruowana ludzka psychika, więc nie ma sensu obrażać się na oczywistość.
To, że pretensje kierowane są wobec rządów to też oczywistość. Bo wobec kogo miały by być artykułowane? Tu zresztą razem z pretensją idzie sprawczość, bo niezadowolenie obywatele mogą rząd zmienić. A uczucie sprawczości zachęca do działania, w tym przypadku rozładowania własnej wściekłości.
To wszystko jest naturalne i w dużej mierze potrzebne, bo złe i niesprawne rządy muszą być zastępowane przez lepsze. Wiąże się z tym jednak pewien nieprzyjemny paradoks demokracji. Obywatele w tym ustroju mają prawo do zmiany władzy. Ale tylko politycznej, tej którą widzą, obserwują i która przez to ich irytuje, budzi niechęć i bardzo często pogardę. Ale obok władzy czysto politycznej, wyłanianej w wyborach, transparentnej istnieją dzisiaj ośrodki decyzyjne silniejsze niż rządy parlamentarne. Są one przy tym niewidoczne, więc znajdują się praktycznie poza krytyką. A pandemia znakomicie powiększyła ich siłę i znaczenie.
Mowa oczywiście o wielkich korporacjach. Wiadomo, że w czasie pandemii gigantyczne zyski uzyskują potentaci z branży IT, już nazwani Big-Tech. Nic nie wskazuje, aby ludzie ograniczyli korzystanie z Internetu, więc wiadomo, że zyski Big-Tech będą dalej rosły, rosły i rosły. Jak pączki w maśle mają się koncerny farmaceutyczne, czego znakiem jest to jak pogrywają się z rządami krajów europejskich w sprawie szczepionek przeciwcovidowych. A kurczą się lub całkiem bankrutują branże bardziej tradycyjne, usługowe, czyli te, które były podstawą dobrobytu warstw społeczeństwa składających się na klasy średnie. Jest pewne, że deklasujące się miliony obywateli zwrócą gdzieś swój gniew.
W naturalny sposób wściekli ludzie będą obalali rządy. I powoływali nowe. Te też zazwyczaj nie będą bardziej skuteczne od poprzedników. Sceny polityczne w większości krajów Zachodu są rozdrobnione, często spolaryzowane i nie ma żadnych znaków, że mogą się konsolidować. Zatem każdy następny rząd będzie składał się z mniej lub bardziej pstrokatych koalicji. Czyli będzie wewnętrznie niespójny, skłócony i coraz słabszy. A władze niewidzialne i niewybieralne, czyli wielkie korporacje, ale też establishmentowe grupy nacisku, coraz silniejsze. Koło się zamyka. A właściwie zaciska na gardle każdego szarego obywatela.
Trudno znaleźć dobrą puentę dla opisu tej sytuacji. Istotą demokracji jest mechanizm krytyki i wymiany niespełniających oczekiwań rządów. Ale stało się też tak, że ten mechanizm służy dziś bardziej oligarchii niż samej demokracji.
Piotr Gursztyn
Dziennikarz, historyk, fundator Instytutu Staszica