Rozmowa z Cezarym Kaźmierczakiem, prezesem Związku Przedsiębiorców i Pracodawców
Minister finansów zapowiedział, że 80 procent obostrzeń w gospodarce ma zniknąć na przełomie pierwszego i drugiego kwartału. Jak według Pana, po tym bardzo już długim okresie lockdownu, może wyglądać polska gospodarka, a szczególnie te branże, które zostały objęte największymi restrykcjami?
Wydaje mi się, że jest to niezwykle ryzykowne posunięcie. Polska jest po najlepszej dekadzie w swojej historii. Nigdy tak szybko się nie bogaciliśmy i tak szybko nie zmniejszaliśmy dystansu w zamożności do Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych. Natomiast przyjęcie tego typu parametrów utrzymywania lockdownu grozi tym, że wszystko to zaprzepaścimy. W moim przekonaniu rząd popełnia dwa błędy. Pierwszy to zdecydowane przecenianie możliwości lockdownowych polskiej gospodarki. Rząd ocenia to na podstawie sytuacji Niemiec, co jest bardzo głęboko nieuprawnione, bo dwuletni lockdown dla gospodarki niemieckiej to jest spadek PKB per capita z 41 na 37 tys. euro. Jest to trochę bolesne, ale nie zabójcze. Natomiast u nas byłby to spadek z 13 na 7 tys. euro, a to byłby dramat. Drugi błąd polega na mylnym założeniu. Otóż patrząc na dane ekonomiczne widać, że nasza gospodarka ma się dobrze. A ma się dobrze, bo na razie lockdown dotyczy czterdziestu pięciu branż, które nie są ważące w PKB. Natomiast dalsze przedłużanie zamknięcia może spowodować, że ta zaraza rozleje się na inne gałęzie gospodarki, które już są znaczące. W moim przekonaniu czas dla rządu w tej sprawie mierzy się nie w miesiącach, a w tygodniach. To może być bardzo przykra niespodzianka dla wszystkich, bo jak to pójdzie, to pójdzie bardzo szybko.
Wspomniał Pan o tych czterdziestu pięciu branżach, które dotyka lockdown. Czy istnieje jakaś logika nakładania obostrzeń na poszczególne branże? Na przykład zamknięta jest cała branża fitness, która według badań odpowiada za bardzo mały procent zakażeń. Więc jak to jest z tą logiką obostrzeń w Polsce?
Logika rządu była następująca: nie zamykamy miejsc, w których ludzie się zarażali, ale likwidujemy powody, dla których ludzie wychodzą z domów. I ta filozofia teraz też obowiązuje. Fryzjerzy, którzy byli zamknięci wiosną, teraz są otwarci – nikt nie chodzi przecież do fryzjera dla rozrywki. Natomiast miejsca, gdzie się chodzi w celach społecznych, są wszystkie zamknięte.
Czy są takie branże, które Pana zdaniem ze względu na interes publiczny powinny być faktycznie zamknięte bądź podlegać obostrzeniom? A które zostały Pana zdaniem zamknięte zupełnie bez sensu?
To było dość dobrze opisane w planie „Sto dni solidarności”, który rząd z niewiadomych powodów, nagle, pod osłoną nocy porzucił. Na końcu dopiero miały być przywrócone bardzo ryzykowne imprezy masowe, gdzie rzeczywiście występuje dużo zakażeń. I tego się powinniśmy trzymać. Był to dobry program, który został, jak wspomniałem, porzucony.
Dlaczego Pana zdaniem nie było rozmów z przedsiębiorcami, organizacjami przedsiębiorców w sprawie jasnych zasad wprowadzania tych ograniczeń, żeby biznes nie był nimi tak bardzo zaskakiwany?
Owszem, one były i efektem tych rozmów oraz nacisków ze strony organizacji przedsiębiorców, w tym ZPP, był wspomniany plan „Sto dni solidarności”, który później na podstawie niewiadomych kryteriów został porzucony. Potem były już tylko konsultacje z frakcją „białych fartuchów” w rządzie.
W ostatnich dniach ZPP wystosował list do premiera Morawieckiego w związku z obecną sytuacją. Czego się domagacie?
Domagamy się powrotu do programu „Sto dni solidarności” i chcemy, żeby rząd zaczął wprowadzać restrykcje na podstawie jasnych, jawnych i powszechnie zrozumiałych kryteriów. Na przykład ilości zakażeń. Jeżeli to według niektórych polityków nie są wiarygodne dane, bo wielu ludzi się nie rejestruje, to niech te kryteria będą zmienione, np. na ilość wolnych respiratorów czy ilość wolnych łóżek covidowych.
Zakładając, że może jesienią będzie zaszczepiona duża część społeczeństwa, te ograniczenia będą znikać. Ile według Pana może zająć odbudowa naszej gospodarki po tej blokadzie?
Na szczęście jesteśmy jeszcze w tej sytuacji, że nie ma potrzeby niczego odbudowywać, bo nie ma katastrofy ani ruiny. Możemy więc mówić o powrocie na szybką ścieżkę rozwoju i to może się, jak myślę, dokonać bardzo szybko. Natomiast stoimy na krawędzi. Jeżeli z tej krawędzi się zsuniemy w dwudziesto-, dwudziestokilkuprocentowe bezrobocie – co moim zdaniem jest całkiem realne, jeżeli lockdown będzie się przeciągał – to na podstawie historycznych doświadczeń po dramatycznym podniesieniu kosztów pracy przez Leszka Balcerowicza bodaj w 1998 roku, można stwierdzić, że polska gospodarka potrzebowała dziesięciu lat, żeby się podnieść. Być może będzie podobnie.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Damian Kuraś
Foto: ZPP