Kryzys, stan zagrożenia są najpoważniejszymi sprawdzianami dla każdej władzy. Także tej samorządowej. Epidemia COVID-19 jest najpoważniejszym od dekad wyzwaniem z jakim się mierzyliśmy. Paraliżuje nie tylko służbę zdrowia, ale i państwo jako takie. Wyraźnie widać, ze instytucje rządowe, od Kancelarii Prezesa Rady Ministrów po poszczególne ministerstwa, pisząc kolokwialnie, nie są w stanie udźwignąć tego ciężaru.
PR nie może decydować o decyzjach władzy
Dlatego też tak wiele zależy dziś od samorządów. To włodarze małych ojczyzn stanowią obecnie pierwszą linię walki z pandemią. Doskonale widać to chociażby na przykładzie decyzji związanych z obchodami 1 listopada. Premier chaotycznie zamyka cmentarze z kilkugodzinnym(!) wyprzedzeniem, nie licząc się z ekonomicznymi i społecznymi konsekwencjami. Następnie, pod naciskiem opinii publicznej, a przede wszystkim samorządów, wydaje polecenie „interwencyjnego skupu” kwiatów i zniczy. Cała ta operacja kosztować będzie polskiego podatnika ponad 180 mln zł. Można mieć tu jedynie proste skojarzenia z okresem panowania realnego socjalizmu w Polsce. A wystarczyło wykazać trochę zdrowego rozsądku…
Pandemia jest sprawdzianem właśnie zdrowego rozsądku. Czy można uniknąć jej konsekwencji? Nie. Ale można je ograniczyć tam, gdzie jest to możliwe. Public relations nie powinno decydować o postępowaniu żadnej władzy w tak trudnych czasach.
Kryzysowa sytuacja wymaga kryzysowych rozwiązań. Odpowiednich przygotowań, cierpliwości, ale nade wszystko nie popadania w panikę. Panika bowiem rodzi chaos, a ten jest najgorszym z możliwych doradcą w takiej sytuacji.
Klęska idei centralizacji państwa
Dziś to samorządy wyręczają państwo na polu walki z pandemią. Od funkcjonowania służby zdrowia przez edukację po bieżącą pomoc seniorom. Na tym tle widać, że koncepcja skrajnej centralizacji państwa jest funkcjonalna jedynie do tego momentu, do jakiego sprawny jest jego aparat. A ten w Polsce poddał się niezwykle szybko. Erozja władzy centralnej w zderzeniu z zarazą jest tak oczywista, ze nie wymaga chyba komentarza.
Komentarza zaś wymagają wnioski z tego płynące. Samorząd musi przejść systemową ewolucję. Ewolucję obejmującą zarówno finanse, jak i pragmatykę codziennego działania. Oto przykład. Konieczna jest cyfrowa, internetowa rewolucja w zarzadzaniu samorządem lokalnym. Przeniesienie interakcji urzędniczych do sieci jest jednym z najważniejszych wyznawań stojących przed nami. To zaś wymaga ogromnych nakładów. Nakładów nie tylko na sprzęt czy oprogramowanie, ale również na szkolenia pracowników, szkolenia mieszkańców i marketing całego przedsięwzięcia. Owa rewolucja pozwoliłaby przygotować samorządowe struktury do zabezpieczenia potrzeb wspólnoty w dobie zagrożenia. Tu nie wystarczy jednak dobra wola. Tu potrzeba wizji u rządzących, którzy dzierżą legislacyjny klucz do przyszłości tego postulatu. Z niecierpliwością zatem czekam na to, by władza przestała zajmować się szerzeniem sporu na tle aborcji i innych kwestii światopoglądowych, a zajęła się rozwiązywaniem realnych problemów Polski. Tu właśnie jak na dłoni widać, ze centralna władza nie zdaje egzaminu. W polityce utrzymywania się przy władzy za wszelką cenę nie ma miejsca na pragmatykę, rozsądek i dobro wspólne. Postulaty dotyczące zmiany pracy samorządów, rewolucji technologicznej są zbywane jako niepotrzebne, gdyż są w tym sporze nieważne.
Dla samorządowców jednak liczy się obywatel. Nie będziemy mogli dobrze wypełniać naszej misji, jeśli pandemia będzie paraliżowała co trzy miesiące system interpersonalnych kontaktów z mieszkańcami. Samorząd nie może zejść do podziemia. Nas nie można zastąpić. To jest dość trywialna prawda, ale trudno z tym stwierdzeniem polemizować.
Potrzebujemy nowej wizji, nowych narzędzi i chęci współpracy. Potrzebujemy środków finansowych dopasowanych do rysujących się wyzwań. I odrobiny dobrej woli… Z resztą poradzimy sobie sami.
Grzegorz Kuca
Burmistrz dzielnicy Białołęka m. st. Warszawy