Rozmowa z dr Agnieszką Skórską-Jarmusz, dziennikarką, redaktor naczelną portalu Ekorewitalizacja.pl i wiceprezes Stowarzyszenia „Marszałkowska”
W Warszawie i jej sąsiedztwie jak grzyby po deszczu wyrastają nowe inwestycje. Tymczasem odłogiem leżą tereny poprzemysłowe i powojskowe. Czy nie warto przywrócić je ludziom i przyrodzie?
Nie tylko warto. One wręcz muszą zostać przywrócone miastu i społeczeństwu. Co już się w wielu miejscach dzieje. Trzeba podkreślić, że o wiele trudniej jest zagospodarować tereny poprzemysłowe – gdzie ciągle są zdewastowane, na wpół zrujnowane żelbetowe hale i gleba zatruta na kilka metrów w głąb – niż tereny powojskowe, dawne poligony, które nie były tak intensywnie użytkowane. Dzisiaj aż proszą się o sensowne wykorzystanie. Pamiętajmy, że w Warszawie ciągle brakuje mieszkań, które przecież można budować w zgodzie ze środowiskiem, a nawet więcej: budować je tak, by przy okazji to środowisko wspierać i rozwijać ku zadowoleniu mieszkańców.
Skąd pomysł na inicjatywę Ekorewitalizacja? Kto się w nią zaangażował?
Kto się zaangażował? Ależ cały cywilizowany świat, do którego my również pretendujemy. Budowanie w dzisiejszych czasach, w obliczu zagrożeń dla ziemi (ocieplenie klimatu, susze, brak wody, topnienie lodowców etc.) musi być, jak to się kolokwialnie określa, proekologiczne. Nie możemy sobie pozwolić np. na budownictwo ogrzewane węglem. Musimy na szeroką skalę stosować nowoczesne sposoby pozyskiwania energii, oszczędzania wody, a także ciepła (co w naszym klimacie jest istotne). Patrząc jednak na rodzime budownictwo i zagospodarowanie terenów miejskich i podmiejskich ciągle widać brak zrozumienia dla ekologii. I przedkładanie doraźnych, ekonomicznych głównie korzyści nad te długofalowe. Dotyczy to również terenów już zabudowanych, zasiedlonych, intensywnie wykorzystywanych. Dlatego postanowiliśmy wyjść z inicjatywą uświadamiania i propagowania drogi trudniejszej, ale dla przyszłych pokoleń znacznie bardziej opłacalnej. Wyszukujemy i pokazujemy takie ciekawe i godne naśladowania przykłady.
Czy wierzą Państwo, że samorządowcy podejmą wyzwanie? Bardzo często zamiast współpracy na linii samorząd-inwestorzy mamy mniej lub bardziej gorące konflikty…
Tak. Wierzymy, że uda się przekonać samorządowych włodarzy do współpracy z tymi, którym leży na sercu dobro nie tylko własne, ale i szeroko rozumianej społeczności. I ta wiara nie jest zaczerpnięta z przysłowiowego sufitu, bo tak już się stało „za miedzą”, u naszych zachodnich sąsiadów, których pomysły potrafią zachwycać. Co prawda w naszym kraju ciągle jeszcze pokutuje odwieczne „moja chata z kraja”, a co dalej, to już mnie nie interesuje. I stąd ciągle obecne w Warszawie i otaczających ją gminach przeświadczenie mieszkańców, że skoro wyprowadzałem psa przed dwadzieścia lat na dzikie pole pod lasem, to jest to prawo przypisane mi na zawsze. A tak przecież nie jest. Wierzymy jednak, że interes ogólny przezwycięży to jednostkowe sobiepaństwo. I uda się z sensem i z korzyścią dla szeroko rozumianej przyrody – flory i fauny – wprowadzić mądre zamierzenia inwestycyjne, także te budowlane. W Europie, Australii, na kontynencie amerykańskim, ale też i azjatyckim inwestycje na przykład budowlano-mieszkaniowe odnawiają zniszczone środowisko.
Czy w samej Warszawie są tereny warte rewitalizacji?
Jest ich mnóstwo! Zarówno poprzemysłowe jak i powojskowe. W ostatnich latach mamy coraz więcej przykładów pozytywnych realizacji. Najbardziej spektakularnymi są zrekultywowane – także ekologicznie – tereny byłych fortów pozostających do niedawna w gestii wojska. Przykłady? Słynny, przez całe lata zdziczały Fort „Cze” na ul. Idzikowskiego, czy Fort nr 8 na Ursynowie.
Stowarzyszenie „Marszałkowska” postuluje rewitalizację tej jednej z kluczowych stołecznych arterii. Na czym miałaby ona polegać?
Dawniej o Marszałkowskiej mówiono „salon Warszawy”. Była to główna, najbardziej reprezentacyjna ulica stolicy. Dzisiaj to taka quasi-autostrada przecinająca miasto z południa na północ. Brudna, zaniedbana, opanowana przez bezdomnych. Każdy zaułek jest składnicą gromadzonych przez nich śmieci. Mnóstwo straszących pustką lokali, których nikt nie chce wynająć, bo i po co. Odtworzone kilkanaście lat temu trawniki dzisiaj zmieniły się w klepiska przysypane śmieciami. Przeważająca część varsavianistów odwołuje się z wielkim sentymentem do przedwojennej Marszałkowskiej, jednocześnie lekceważąc jej powojenny walor urbanistyczny. Naszym zamierzeniem jest podjęcie działań, które zrobią z tej ulicy oazę zadbanej zieleni, wspieranie inicjatyw wspólnot mieszkaniowych w działaniach proekologicznych (np. zakładanie pasiek na dachach). Na Marszałkowskiej i w jej okolicach ciągle jeszcze straszą puste ściany boczne kamienic. Marzy nam się, by zamiast komercyjnych reklam pojawiły się na nich wiszące ogrody, jakie podziwialiśmy w wielu miastach europejskich. Wszystkie proekologiczne działania wymagają ścisłej współpracy samorządów, mieszkańców, społeczników i inwestorów – w tym także developerów. Zaczynamy licząc na to, że jak to przy takich inicjatywach bywa, powstanie efekt „kuli śnieżnej”.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Radosław Konieczny