Rozmowa z Bogdanem Szymanikiem, dyrektorem Wydawnictwa BOSZ
Polska od lat bije mało chlubne rekordy, jeśli chodzi o czytelnictwo. Wielu Polaków obywa się bez książek, co siłą rzeczy wpływa także na rynek księgarski i wydawniczy. Czy są powody do optymizmu, czy raczej wydawcy muszą się przygotować, że sytuacja nie ulegnie zmianie na lepsze?
Z prawdziwą przykrością potwierdzam ten niezwykle smutny fakt, mający zresztą bardzo poważne skutki społeczne. Najważniejszą konsekwencją jest niski poziom wiedzy ogólnej i nader mizerna wiedza o historii i świecie współczesnym nieoczytanego Polaka. Wielkich powodów do optymizmu nie znajduję, dystans, jaki nas dzieli w tym względzie od krajów najlepiej rozwiniętych, jest tak ogromny, że trzeba kilku pokoleń, aby osiągnąć w Polsce taki poziom czytelnictwa, jaki jest we Francji, Niemczech czy – ku zdziwieniu wielu – w Czechach. Mowa nie o kilku czy kilkunastu procentach różnicy, lecz kilkuset!
Powód do małego optymizmu widzę jednak w tym, że nieco więcej zaczyna czytać najmłodsze pokolenie. W sprzedaży książek dla dzieci odnotowujemy postęp. To pewna szansa na lekki wzrost w przyszłości. Zwykle czytający za młodu pozostają przy tym zwyczaju.
Wydawcy w większości dostosowali się do tego, że mamy do czynienia z wielokrotnie mniejszym rynkiem niż na przykład rynek piwa, którego obrót wynosi 17 mld zł wobec 2,5 mld zł rynku książki, i starają się racjonalizować ilość wydawanych książek oraz ich nakłady. Nie notujemy w ostatnich latach bankructw znanych wydawnictw, co oznacza, że doświadczeni wydawcy znają i rozumieją ten ubogi rynek.
Czy kryzys związany z pandemią odbił się na rynku książki? Teoretycznie to, że ludzie więcej czasu spędzali w domu, powinno ich skłonić chociażby do zamawiania książek przez Internet…
Według wstępnych danych pandemia spowodowała lekki wzrost czytelnictwa – mówimy mniej więcej o 3–5 procentach w zależności od segmentu rynku książki. Miejmy nadzieję, że dla części społeczeństwa „przymusowe” czytanie stanie się nawykiem i zacznie się powolne polepszenie sytuacji. Muszę jednak zaznaczyć, że są to bardzo wstępne dane, a pewność będzie można mieć dopiero po zamknięciu roku i zrobieniu rocznych analiz przez Bibliotekę Narodową.
Mimo problemów wielu księgarń i niskiego wskaźnika czytelnictwa powstaje coraz więcej księgarń z tanią książką. Niektórzy wydawcy kierują do nich swoje nakłady już po roku. Jak to wpływa na rynek wydawniczy i księgarski? Są osoby, które wolą poczekać, aż dana pozycja trafi na takie wyprzedaże i zapłacić nawet trzy razy mniej. Swego czasu dyskutowany był pomysł ustawowej regulacji zakazującej przeceniania książek przed upływem określonego czasu.
Jest jednak poważna nadprodukcja książek. Stąd sukcesy wielu placówek taniej książki. Niestety sporą winę za ten stan rzeczy ponosi państwo, ponieważ bardzo wiele instytucji w Polsce wydaje mnóstwo książek, często nikomu niepotrzebnych i zalegających w magazynach. Część zaś po prostu zmniejsza rynek, utrudniając życie wydawnictwom. Byłoby szalenie interesujące zrobić inwentaryzację stanów magazynowych w polskich muzeach, ministerstwach, wszystkich urzędach, poczynając od Ministerstwa Rolnictwa, na Kancelarii Prezydenta kończąc. Wiele z tych instytucji ma swoje działy wydawnicze. To są setki milionów, jeśli nie miliardy wydanych środków z naszych podatków. Wtedy okazuje się, że na przykład Senat opublikował książkę, która kosztowała absurdalnie drogo, a której wydanie u profesjonalnego wydawcy byłoby kilka razy tańsze. To szerszy problem, wart omówienia, powstaje bowiem pytanie, czy państwo powinno być producentem – skoro „produkuje” książki, dlaczego nie miałoby produkować bucików? Jedno jest pewne, że jest to najdroższy sposób wydawania publicznych pieniędzy na książki.
Sprawa ustawy o książce to temat na długą i rzeczową rozmowę. Jestem wielkim zwolennikiem takiej ustawy, na wzór słynnej francuskiej ustawy Langa, której wprowadzenie zaowocowało wyraźnym wzrostem czytelnictwa, zwiększeniem w tamtym czasie liczby księgarń, a także spadkiem cen książek. Jednym z większych problemów rynku jest ciągłe zmniejszanie się liczby księgarń, co oznacza z jednej strony utrudnienia w dostępie do książki, a z drugiej – niemal monopolizację jednego z podmiotów rynku książki. To zawsze skutkuje zwiększonymi kosztami wydawców, co też doprowadza do wzrostu cen wszystkich publikacji. Zdecydowana większość krajów „starej” Unii ma ustawę o książce, która tak naprawdę służy i czytelnictwu, i czytelnikom. W tych właśnie krajach czytelnictwo jest zdecydowanie wyższe niż w Polsce, a szerokość oferty, również ambitnych dzieł , nieporównywalna. Miewam ambiwalentne uczucia, kiedy zaczynamy poszukiwania „trzeciej drogi” w wielu kwestiach prawnych i gospodarczych, podczas gdy najprostszym jest uczenie się od lepszych, korzystanie z tych rozwiązań, które się sprawdziły i przyniosły sukces.
Wydawnictwo BOSZ specjalizuje się w albumach poświęconych polskim artystom i polskiej historii. Kto jest, jeśli można tak powiedzieć, typowym nabywcą takich wydawnictw? Kolekcjonerzy czy ci, którzy kupują album na prezent? Teoretycznie każde albo niemal każde dzieło sztuki można obejrzeć w Internecie…
Ta część mojej wypowiedzi będzie bardziej optymistyczna. Otóż mimo bardzo niskiego poziomu czytelnictwa w Polsce śmiem uważać, i mam na to dowody, że powoli rośnie grupa odbiorców książek najlepszej jakości. Oczywiście, wywodzą się oni z kręgu osób czytających, ale miło widzieć, jak rosną potrzeby na produkty najwyższej klasy. Myślę, że to rodzaj „pozytywnego snobizmu” – dzisiaj wypada mieć w salonie ładne albumy. Z dużą radością odnotowujemy powiększające się grono czytelników kompletujących serię albumów malarstwa czy serię najwybitniejszych polskich plakacistów. Mamy zatem poważną grupę „kolekcjonerów” i to oni stanowią większość. Widzimy także zaskakująco wielkie rzesze fanów poszczególnych artystów. Absolutnym fenomenem jest Beksiński. Od dwudziestu paru lat wydajemy albumy z jego sztuką i stale znajdują one nabywców, również wśród młodego pokolenia. Wiemy też, iż nasze albumy, w tym kilkutomowe komplety, są niewątpliwie także kupowane na prezent. To poniekąd normalne, że chcemy mieć ładniejsze samochody, domy, meble i potrzeba jakości i piękna stała się absolutnie naturalna dla ludzi z aspiracjami.
Bardzo ważną grupą nabywającą nasze książki są firmy mające kontakty międzynarodowe. Coraz częściej zamiast wódki „Chopin” wręczają w prezencie swoim partnerom z innego kraju album „Chopin”. Ta część odbiorców biznesowych jest dla nas wyjątkowo satysfakcjonująca, wiemy bowiem, że wydane przez nas wielojęzyczne albumy będą w świecie promować Polskę i polską kulturę, co traktujemy jako naszą misję. Zwracają się do nas również firmy kupujące książki jako prezent dla swoich pracowników, a czasami niemal podręcznik, jak na przykład „Etykieta w biznesie” czy „Savoir-vivre”.
Miło nam też widzieć rosnący eksport naszych albumów, szczególnie na niezwykle ważny rynek – do USA. Tutaj zresztą liczymy na kolejne wzrosty sprzedaży po wydaniu albumów z obrazami Tamary Łempickiej. Mając wyłączność na prace Zdzisława Beksińskiego, Zofii Stryjeńskiej czy Tamary Łempickiej, bardzo pilnujemy jakości naszych dzieł i odnotowujemy z satysfakcją dobre efekty konsekwentnej budowy naszej oferty.
Reasumując, nie widzę zagrożenia dla naszych albumów ze strony Internetu. Zdjęcia na ekranie komputera to nie to samo, co ukończona książka, opatrzona zawsze fachowym komentarzem.
Czy w Polsce potrzeba wspieranych przez państwo akcji promujących kulturę książki, rozumianą szerzej niż czytelnictwo?
Nie mam żadnych wątpliwości, że państwo ma obowiązek dbania o polską KULTURĘ, w tym o książkę. Promowanie czytelnictwa nawet w prostych gestach może dać wielkie efekty. Moje doświadczenia z uczestnictwa w wielu zagranicznych targach książki potwierdzają taką refleksję. Tam, gdzie jest najwyższy poziom czytelnictwa, na targach obecni są nie tylko ministrowie kultury (na naszych zdarza się to niebywale rzadko), lecz także premierzy i prezydenci. Taka obecność to informacja dla społeczeństwa, iż książka, a szerzej kultura, to rzecz nader ważna. To jest „darmowe” promowanie kultury i marzyłbym, abyśmy się zbliżyli do Francuzów, Niemców czy Włochów w traktowaniu jej jako dobra narodowego. Warto, aby premier czy prezydent nie tylko uczestniczyli w wydarzeniach gospodarczych, ale byli również obecni wszędzie tam, gdzie ma miejsce coś ważnego dla naszej kultury.
W moim przekonaniu obowiązkiem państwa jest podnoszenie wiedzy społeczeństwa, między innymi dbając o rozwój czytelnictwa. W tym przypadku znowu szukałbym rozwiązań sprawdzonych w wielu krajach. Rada Polskiej Izby Książki zabiega o kilka kwestii, niezbędnych do wprowadzenia, dających szansę poprawienia niepokojącego stanu rzeczy. Pierwsze to oczywiście „ustawa o książce”, drugie to powrót do zerowej stawki VAT. Kolejne to ulga podatkowa za kupione książki, co tak dobrze sprawdza się w licznych krajach. Wiele też skutecznych działań podejmują rządy różnych państw, aby ratować księgarnie. Dla przykładu w Kanadzie jest ustawowy obowiązek zakupu książek przez instytucje państwowe w lokalnych czy regionalnych księgarniach.
Najważniejszym jednak i do tego pozbawionym kosztów działaniem jest tworzenie „klimatu” dla kultury, w tym dla książki. To jest podstawowy obowiązek rządzących. To także najlepszy sposób promowania naszego kraju, ponieważ właśnie w kulturze Polska ma największe osiągnięcia. Większość naszych noblistów to ludzie pióra, w związku z czym należy to wykorzystać. Literatura to jedna z najważniejszych polskich marek. Trzeba o tym pamiętać.
Rozmawiał Paweł Grabczak