Agnieszka Domańska: Koronawirus – pandemia dla gospodarki, zbawienie dla środowiska?

Browse By

Prezes Instytutu Staszica Agnieszka Domańska o spodziewanych ekonomicznych konsekwencjach wybuchu pandemii COVID-19.

O ile dla ludzi tzw. nowoodkryty (novelty) wirus SARS-Cov-2 wywołujący chorobę COVID-19 wydaje się być „średnio”-śmiertelny, to dla gospodarki będzie niestety raczej zabójczy prawdziwie. Ten szok może jednak przyczynić się także do znaczącej przebudowy, a nawet zmiany paradygmatu w naukach ekonomicznych. Z pewnością też może podobać się apologetom transformacji turbokapitalizmu i – mimo swej destrukcyjnej natury – przyczynić w jakimś stopniu do realizacji wybranych celów zrównoważonego rozwoju, zwłaszcza jeśli chodzi o cele ekologiczne (w tym milenijne, ONZ-owskie czy unijne). Nie wiemy, kiedy i jak to się wszystko skończy, na razie możemy tylko przedstawiać bardzo przybliżone szacunki, bo na konkretne wyniki liczbowych analiz przyjdzie czas właśnie, gdy ostatecznie pożegnamy koronawirusa. Z dużym prawdopodobieństwem możemy jednak już dziś stwierdzić – ta pandemia (jak określił w ubiegłym tygodniu szef WHO) to trudne do oszacowania, ogromne straty dla światowej gospodarki, ale też trudne do przecenienia korzyści dla środowiska naturalnego.

Gospodarka to doskonały (o ile nie niedoregulowany lub też nadmiernie przeregulowany) system naczyń połączonych lub, jak kto woli, mechanizm wzajemnie zazębiających się kół. Dziś koła te zazębiają się na poziomie międzynarodowym i globalnym. Tak w skrócie i w dużym uproszczeniu – „wszystko powiązane jest ze wszystkim”. W sercu tego mechanizmu jest  – jak zresztą wszystko na tym świecie – Człowiek. A ściślej biorąc – jego potrzeba. W tym przypadku ograniczona możnością. Ciekawe, że ta okoliczność i wynikające z niej skutki idą w sukurs zwolennikom koncepcji zerowego-wzrostu gospodarczego (zero-growth economy). Wypisywana jest ona nie tylko na transparentach alter- i antyglobalistów i zaznacza się w publicznym dyskursie i w mediach, ale od dawna coraz mocniej przebija się do świata nauki i pośrednio wybrzmiewa w przemówieniach i dyskusjach rządzących tym światem (patrz tematy poruszane na ostatnim Międzynarodowym Forum Ekonomicznym w Davos).

Globalizacja, rozwój, kapitalizm – różne oblicza

Bo nierówności, bo dramatyczne zaśmiecenie przyrody, bo zanieczyszczenie, bo emisje szkodliwych substancji wynikające tylko i wyłącznie z działalności gospodarczej człowieka, i z jego chęci osiągnięcia zysku nie licząc się czasem ze społecznymi kosztami. A także konieczność ograniczenia nieopanowanej zachłannej konsumpcji, impulsywnego nieracjonalnego kupowania rzeczy, które tak naprawdę nie są nam potrzebne (bo takie same albo podobne już mamy) tak charakterystycznych dla milionów jednostek i gospodarstw domowych w krajach wysokorozwiniętych. Kupowanie i wyrzucanie – zaśmiecanie. Jednak cywilizacja to wzrost gospodarczy, a wzrost gospodarczy to postęp, to akumulacja kapitału, to podział pracy na poziomie krajowym i międzynarodowym (międzynarodowe łańcuchy dostaw) przynoszący nie tylko dochody, ale satysfakcję z wykonywanej pracy, samorealizację i wolność ludziom na całym świecie. To wreszcie postęp techniczny, wynalazczość i innowacje uprzyjemniające, ułatwiające i przedłużające życie ludziom na Ziemi. To też przechodzenie właśnie na wyższe poziomy konsumpcji – świadomej społecznie i ekologicznie, związanej z troską o losy Planety i drugiego człowieka (CSR, Socially Responsible Investment, Fair Trade – to tylko niektóre wybrane przykłady). Mam nadzieję, że koronawirusa nie będziemy wkrótce rozpatrywać i analizować w kategoriach eschatologicznych. Z pewnością jednak w tym zdarzeniu – mającym znamiona czegoś „ostatecznego”, bo też ponure nastroje podsycane są przez medialne doniesienia i drastyczne kroki podjęte przez rządy wielu krajów świata ograniczające ruch ludzki, a zwłaszcza przez nieprzewidywalność i strach przed przyszłością – spotykają się, a raczej mają okazję „spojrzeć sobie w oczy” owe dwie strony globalizacji. Jaki będzie wynik tej konfrontacji zobaczymy, gdy wirus zostanie opanowany. Zaiste jednak żyjemy w ciekawych czasach.     

Transmisja choroby

Wirus uderzył od razu i bezpośrednio – nawet bez współudziału swojego „nadsystemu”, którym są międzynarodowe rynki finansowe i istniejące pomiędzy nimi silne globalne sprzężenia zwrotne, w sferę realną gospodarki. Jej osią, wałem nakręcającym, wprawiającym w ruch cały mechanizm współpracy, współdziałania i współtworzenia w globalnej rzeczywistości jest, jako się rzekło – zmultiplikowana ludzka potrzeba, której imię to – popyt. Słowa „kryzys” w tej chwili  oficjalnie jeszcze się nie używa, ale ekonomiczna intuicja podpowiada mi, że wkrótce mówić będziemy o „kryzysie koronawirusa”, kryzysie COVID-19 lub czymś w tym stylu. Naprawdę bardzo chciałabym się mylić. Tak więc na własne oczy widzimy, jak wirus chorobowy-medyczny-organiczny-ludzki staje się wirusem ekonomicznym i – jak przystało oczywiście na wirusa – zaraża i rozprzestrzenia się, atakując punkty kluczowe lub najbardziej wrażliwe. Poprzedni światowy kryzys nazywany subprime 2007-2009 global crisis miał swoje źródło, podobnie jak i wcześniejsze mocno destrukcyjne, choć mające zasięg przede wszystkim regionalny, kryzysy (meksykański kryzys tequila w połowie lat. 90. XX w., który zaraził inne kraje Ameryki Łacińskiej, w Tajlandii i innych krajach Azji Wschodniej od 1997 r., w Japonii w 1990 r. i inne), w świecie finansów (kryzysy walutowe, niewypłacalności itd.). Teraz źródłem jest coś, co od zawsze jako makroekonomista sfery realnej określam jako krwioobieg – system transportowy. Zresztą nie mam zamiaru spierać się, czy krwioobiegiem jest pieniądz i jego ruch ponad granicami, a może limfatycznym jest właśnie przepływ ludzi, towarów i usług, międzynarodowa wymiana handlowa przez granice, czy też jest odwrotnie. Ani jedno ani drugie nie są w stanie działać bez siebie wzajemnie i kiedy jedno się popsuje – organizm gospodarki zaczyna poważnie chorować. Zresztą nad wszystkim i tak jest przepływ informacji. COVID-19 zaatakował to, co kluczowe jest zwłaszcza dla gospodarki umiędzynarodowionej, zintegrowanej, słowem – globalnej, słowem – dzisiejszej. Są to przepływy: zrodzone z potrzeby przemieszczania i wynikający z tego transport. To obrót sytuacji, a raczej „brak obrotu” na dziś. Ale z przepływami, turystyką, przewożeniem i transportem powiązanych i sprzężonych jest tak wiele innych ogniw – jak choćby gastronomia, branża reklamowa, nie mówiąc o produkcji paliw, energetyce itd. itd. Tak więc na niewystąpienie ogólnogospodarczego efektu domina myślę nie ma co liczyć.

Turystyka – pierwszy przewrócony klocek domino?

Zacznijmy od Chin. Zresztą nomen omen czarna dżuma, która zmniejszyła populację Europy w połowie XIV w. o przynajmniej jedną trzecią (!) pochodziła właśnie z Chin, a na kontynencie pojawiła się najpierw we Włoszech (przywleczona przez genueńskich żeglarzy), a później rozlała się dalej. Ale to tylko ciekawostka. Nie chodzi w żadnym razie o czarnowidztwo. W styczniu i lutym 2020 chińskie eksport i import spadły odpowiednio o 17,2% i 4% rok do roku.

Według Ruler Hermes, cytowanego przez polskie portale, koronawirus będzie kosztować chińską gospodarkę ok -3% p.p. wzrostu PKB w I kw., w tym -1,8 p.p. wskutek spadku konsumpcji prywatnej. Sama prowincja Hubei, gdzie podjęto drastyczne kroki w celu przeciwdziałania rozprzestrzenianiu się wirusa odpowiada za ok. 4,5% krajowego PKB całego kraju. „Fabryka świata” to oczywiście początek, a produkcja oraz usługi spadną – w różnym stopniu – wszędzie.

Jeśli chodzi o Europę, to bezprecedensowy kryzys wisi oczywiście nad  Włochami – będącymi przecież w ścisłej czołówce najczęściej odwiedzanych krajów świata (w 2019 roku odwiedziło je łącznie prawie 65 mln turystów). Chodzi więc o przepływy osób. Niezwykła atrakcyjność tego kraju powoduje, że w dużym stopniu opiera on swoją gospodarkę właśnie na eksporcie usług, a więc obsłudze napływającego ruchu turystycznego, z którego rocznie uzyskuje do 38 mld euro. Według  prognozy Instytutu Badawczego Demoskopika z Rzymu z powodu koronawirusa dochody całej branży turystycznej mają się zmniejszyć o 4,5 mld euro. Same firmy turystyczne we Włoszech wnoszą 13% do PKB. Zamknięte granice, ośrodki narciarskie i wszystkie miejsca, gdzie ludzie mogliby spotkać się, by „gromadnie” spędzić czas oznaczają, że tysiące ludzi z całego świata nie zapełnią hoteli w górskich kurortach zwłaszcza w popularnych ośrodkach narciarskich i w Wenecji. Według ekspertów najbardziej ucierpi sektor usług wszelakich w regionach Wenecja Euganejska, Toskania, Lombardia i Lacjum. Tam wydatki turystów będą mniejsze prawdopodobnie o 3,2 mld euro. Obsługa ruchu turystycznego to przecież nie tylko linie lotnicze, firmy przewozowe, autokarowe, hotele, restauracje czy muzea. To tak naprawdę cała rzesza podwykonawców, dostawców współpracowników, osób zatrudnionych jako chociażby piloci wycieczek zagranicznych, lokalni przewodnicy, pracownicy ośrodków kultury, aktorzy i inni pracownicy teatrów, animatorzy, a dalej – drobni sklepikarze, sprzedawcy pamiątek, wynajmujący prywatne kwatery – będące ich własnością pokoje i apartamenty, czy wreszcie – artyści uliczni! Mniejsze „zębate kółeczka”, które z turystyki czerpią dochody do pokrycia wydatków na życie. Tysiące ludzi może więc stracić pracę i źródła dochodów. Załagodzenie skutków należy do polityki gospodarczej państwa i międzynarodowych ugrupowań integracyjnych (w tym przypadku oczywiście – Unii Europejskiej).

Od „solidarności” wewnątrzkrajowej do wewnątrzkontynentalnej

Od Włoch się zaczęło. Kolejne kraje świata zamykają granice, likwidują połączenia międzynarodowe lotnicze, kolejowe, radykalnie ograniczają transport zbiorowy z zagranicą. Ograniczają – przepływ. Najpierw odbywa się to w relacjach między-krajowych, ale zaczyna nabierać wymiaru wręcz między-kontynentalnego. Europa zamyka się przed Chinami, Stany Zjednoczone – przed Europą, kraje Ameryki Południowej: Argentyna, Boliwia, Paragwaj, Peru i Wenezuela również wstrzymują loty ze Starego Kontynentu. „Zabawne” jest przy tym, jak „jeden mały wirus” jest w stanie choć na pewien czas wstrząsnąć mechanizmami globalizacji, czy też zweryfikować idee międzynarodowej integracji między ludźmi. Problem potencjalnego kryzysu, który swoje źródło ma w ograniczeniu przepływów ludzi i towarów między granicami bardzo dobrze widać więc z perspektywy pojedynczego kraju i wymiernych, realnych spadków jego dochodów z jednej – powiązanej z dziesiątkami innych – branży. Widzenie go w jeszcze bardziej globalnym ujęciu możliwe jest dzięki porównaniu z tym, co wydarzyło się ponad 10 lat temu i „rozlało” na cały prawie świat, a z czego długookresowych recesyjnych konsekwencji wiele krajów „nie wygrzebało się” w sumie do dziś. Inna perspektywa to –wspomniana na początku artykułu kwestia ewentualnych pozytywnych skutków kryzysu – tak jak mogliby to widzieć zwolennicy „zero-growth”, a co za tym idzie „zero-emissions growth” economy. O tym mowa będzie w kolejnym artykule.

Agnieszka Domańska, prezes Instytutu Staszica

Foto: pixabay.com