Wbrew triumfalizmowi polskich polityków za wcześnie jest, by oceniać skutki niedawnego obrzucenia kalumniami Polski przez Putina i jego dygnitarzy. Wojna propagandowa przypomina systematyczne sączenie trucizny: z pierwszą lub drugą dawką organizm sobie sam poradzi, ale wielomiesięcznej kuracji nie przetrwa. To nie czysty pesymizm, a wyciąganie wniosków z naszej historii.
Trzy wieki propagandy
Od trzech stuleci, to jest od czasu, kiedy weszła do grona europejskich mocarstw, Rosja walczy nie tylko orężem, ale i słowem. Wojna jest ponoć przedłużeniem polityki, a propaganda obu ich nieodłącznym składnikiem. Nieokrzesany Piotr Wielki fascynował Europę, ale nie podbił europejskich serc. Niemka z pochodzenia, a z duszy Rosjanka Katarzyna II dokonała tego z wielkim sukcesem. „Nasza pani z Petersburga” skutecznie przebrała się w kostium oświeconej, liberalnej władczyni i skutecznie utrwaliła – na całe pokolenia – wizerunek Polaków jako półdzikich ludzi, niezdolnych do rządzenia państwem. Paradoksalnie, w ówczesnej rosyjskiej propagandzie Polacy mieli być tym, czym byli Rosjanie jeszcze sto lat przed wstąpieniem na tron Katarzyny. Nie tylko zresztą rosyjski zaborca skutecznie prowadził antypolską propagandę. Niemałe osiągnięcia na tym polu miały Prusy (Fryderyk Wielki przedstawiał nas jako zacofane plemię, przesiąknięte zabobonami i religijnym fanatyzmem) oraz Austria. Jednym z pokutujących do dzisiaj kłamstw austriackiej propagandy była wyssana z palca historyjka o rzekomym spaleniu podejrzanych o czary kobiet w Doruchowie w Wielkopolsce – w epoce Stanisława Augusta, z woli dziedzica wsi. Do dzisiaj w polskich książkach historycznych aspirujących do miana poważnych opracowań publikuje się te bzdury, nie bacząc na to, że w epoce Stanisława Augusta takie zdarzenie musiałoby odbić się szerokim echem w prasie, publicystyce i na Sejmach (a źródła współczesne milczą). Pomijając drobny fakt, że Polska nie była Rosją i dziedzic bez sądu nie mógł karać śmiercią.
Wiek dziewiętnasty to inny obraz Polaków w rosyjskiej propagandzie – ludzi dwulicowych, niewdzięcznych i nieszczerych. Ten obraz tworzono na potrzeby propagandy wewnętrznej i zewnętrznej. Polacy, którzy stracili państwo z własnej winy, zostali z łaski Aleksandra obdarzeni Królestwem Polskim. Nie docenili carskiej szczodrości i wzniecili powstanie. W ogóle, jeśli Polakom popuścić cugli, to kąsają rękę, która ich głaska – po tym, jak na początku lat sześćdziesiątych złagodzono rygor, natychmiast wywołali kolejne powstanie. Uwaga, Europejczycy: w swoje niemądre awantury chcą wciągnąć europejskie narody, burząc sielski spokój, jaki nastał po Kongresie Wiedeńskim.
Wiek dwudziesty i początki bolszewizmu to obraz „białej” Polski, w której dziedzic satrapa gnębi ludy Ukrainy i Białorusi. Zresztą i „biali” Rosjanie, o czym nie każdy chce pamiętać, przewidywali dla naszego kraju najwyżej formę autonomii, coś jak Królestwo Kongresowe – podkreślam, w najbardziej hojnych dla Polaków wizjach. Po 1945 roku miejsce antypolskiej propagandy zajęła narracja o „bratniej Polsce”, sprytnie skrywająca ograniczanie naszej niepodległości. Zresztą najlepiej mieć szeregi posłusznych Polaków, którzy na świecie będą głosili chwałę bloku państw socjalistycznych.
Jak zniechęcić do Polaków
To w bardzo wielkim skrócie obraz kierunków rosyjskich działań, które miały odebrać Polsce jakąkolwiek sympatię ówczesnego świata, który aż do początku zeszłego stulecia ograniczał się do Europy (kogo tutaj obchodziła opinia Japonii czy Brazylii?). Przekaz się zmieniał, ale pewne kierunki pozostały niezmienne. Po pierwsze – skutecznie zniechęcić świat do spraw polskich. Rosjanie nie chcieli, by zachodnia opinia publiczna studiowała kwestię powstań, wysłuchiwała rosyjskich argumentów, dawała się przekonać, że Rosja ma prawo moralne rządzić Polakami. Nic z tych rzeczy. Polskie awanturnictwo miało wywołać alergiczną reakcję na sam dźwięk słowa „Polska” – podobnie, jak mamy dość ludzi, którzy dzień w dzień zawracają nam głowę swoimi konfliktami. Może i mają rację, ale my chcemy spokoju. Dlaczego tutaj, nad Sekwaną, mamy mieszać się w polskie rozróby? A co nas, Francuzów, to obchodzi?
Po drugie – utrwalenie w podświadomości odbiorców negatywnych stereotypów na temat Polaków. Zacofani, fanatyczni w swoim katolicyzmie, gospodarczo na poziomie siedemnastego wieku, poza tym pijacy… Jeśli w sercu oświeconego mieszczanina tli się sympatia dla ruchów narodowych, to przecież ci paskudni Polacy to nie Włosi, nie Belgowie… Po co nam tacy w gronie europejskich państw?
Będziemy wreszcie mądrzy po szkodzie?
Szarża rosyjskich polityków podąża tymi niezmiennymi drogami. Polacy – mordercy Żydów i kolaboranci Hitlera mają być Polakami odrażającymi. Jeśli nawet Putin to zły dyktator, to ci straszni Polacy – szkoda gadać… Styczniowe forum poświęcone Holocaustowi, organizowane w Izraelu za pieniądze rosyjskiego oligarchy, ma wszelkie szanse być forum, na którym te tezy będą twórczo rozwinięte w pseudohistorycznej otoczce. A im bardziej Polacy będą się winy wypierać, im bardziej krzyczeć o rosyjskich kłamstwach, im bardziej prosić o wsparcie cały świat, tym bardziej ten świat będzie miał ich serdecznie dość. Proste i sprawdzone.
Pięknie, że światowe media i kilku polityków wyraziło oburzenie na słowa Putina. W 1831 roku współczucie dla Polaków i oburzenie na Rosję deklarowano jak Europa długa i szeroka. Słowa nic nie kosztują, toteż skończyło się, jak skończyło. Jeśli teraz naszą strategię obronną będziemy opierać na zagranicznych mediach i politykach, to nie wróżę sukcesu. Owszem, ten przekaz jest ważny, ale musi być uzupełnieniem polskiego przekazu – my powinniśmy dyrygować, podsuwać narrację, a nie polegać na przypadku. Cały czas takiej strategii nie widzę i grube miliony wydane przez Polską Fundację Narodową do tego celu nas nie przybliżyły. A szkoda, bo zamiast zasilania kont agencji PR związanych z Trumpem lepiej byłoby dotrzeć tam, gdzie docierają Rosjanie.
Wzruszamy się, oglądając uchodźców w telewizji, ale nie chcielibyśmy mieć obozowiska nędzarzy pod oknami domu. Podobnie i świat wzrusza się, widząc ofiary autorytarnych reżimów, ale nie chce się mieszać w te konflikty. Wystarczy popatrzeć na Donbas – czy skłoniło to Unię Europejską do zablokowania NordStream2? Nie mierzmy zatem sukcesów liczbą niezobowiązujących komentarzy medialnych, lecz skuteczną realizacją zaplanowanej strategii informacyjnej i antydefamacyjnej. Tylko najpierw trzeba ją mieć…
Arkadiusz Bińczyk
Historyk, ekspert od public relations