Złożone przez Prawo i Sprawiedliwość wnioski o ponowne przeliczenie głosów, oddanych w wyborach do Senatu RP w niektórych okręgach, wywołały ogromne wzburzenie u niektórych polityków i dziennikarzy. Padły oskarżenia tyleż nieuzasadnione, co groteskowe. Kilka godzin później analogiczne wnioski złożyli przedstawiciele tych samych ugrupowań, które ruch PiS krytykowały, co wrażenie groteski jeszcze pogłębiło. Tymczasem wszelkie wnioski o dokładne zbadanie prawidłowości procesu wyborczego nie tylko nie są działaniami nakierowanymi na zakwestionowanie demokratycznego werdyktu obywateli, a wręcz przeciwnie – mają usunąć wszelkie wątpliwości, które pojawiają się w związku z procedurami wyborczymi. Nie można odpowiadać na nie retoryką terroru.
Prawem poszczególnych obywateli, jak i instytucji jest kierowanie do sądów wniosków, w sprawie których zgodnie z przepisami mogą one rozstrzygać. Czynienie zarzutu z tego powodu, że ktoś ze swoich prawnych możliwości korzysta, wskazuje na niezrozumienie istoty swobód i wolności demokratycznych.
Należy podkreślić, że zgłaszane przez Komitety Wyborcze protesty zawierają uzasadnienie. Przykładowo, w okręgu koszalińskim Stanisław Gawłowski, startujący jako senator niezależny, lecz z poparciem KO, wygrał z kandydatem PiS zaledwie 320 głosami. Tak mała większość oczywiście nie jest żadnym powodem do podejrzeń, że zaszły jakieś nieprawidłowości, lecz wysoka liczba głosów zakwalifikowanych jako nieważne (3344) może być uznana za powód, dla którego strona przegrana chce ponownego przeliczenia głosów.
W Polsce zdarzały się przypadki, kiedy to sądy nakazywały ponowne przeliczanie głosów, a wskutek stwierdzenia nieprawidłowości nawet nakazywały powtórzenie wyborów w poszczególnych okręgach. W styczniu br. sąd nakazał ponowne przeliczenie głosów w wyborach do Rady Powiatu w Ostrzeszowie. W 2011 r. taki werdykt zapadł w sprawie wyborów na burmistrza Dęblina i Białej Rawskiej. Można też sięgnąć po przykłady z świata: w kwietniu 2018 r. węgierskie ugrupowania opozycyjne zwróciły się do Narodowego Biura Wyborczego o ponowne przeliczenie głosów, uzasadniając to podejrzeniem masowych fałszerstw wyborczych. Z kolei w USA w 2016 r. kandydatka Zielonych na prezydenta kraju, Jill Stein, złożyła wniosek o ponowne przeliczenie głosów oddanych w wyborach prezydenckich w Pensylwanii. Wycofała się z niego po tym, jak sąd zażądał dużej kaucji (zgodnie z prawem, w Stanach Zjednoczonych ponowne liczenie odbywa się na koszt wnioskodawcy).
I w Polsce, i we wspomnianych krajach wnioski o ponowne przeliczenie głosów nie tylko nie zagroziły demokracji, a wręcz przeciwnie – dowiodły jej przejrzystości. W ocenie ekspertów Instytutu Staszica skrajnie nieodpowiedzialna jest retoryka zastraszania, grożąca inspirowaniem masowych demonstracji i wybuchem społecznych niepokojów, by skłonić określone ugrupowanie do wycofania się z zamiaru złożenia protestu. Sugerowanie, że skorzystanie z jednego z fundamentalnych rozwiązań chroniących demokrację przed nadużyciami jest próbą swoistego zamachu stanu, to cynizm. Wszystkie partie i komitety wyborcze, w imię poszanowania dla demokracji, powinny zaprzestać komentowania faktu, że ich konkurencji chcą wyjaśnienia wątpliwości przez Sąd Najwyższy.
Atak na osoby i instytucje, które bronią prawa do składania protestu, można ocenić jako pośrednią próbę wywarcia nacisku na sąd, który te protesty będzie rozpatrywał i sądy, które ewentualnie będą miały pieczę nad liczeniem głosów w poszczególnych okręgach. Podważają one również społeczne zaufanie do mechanizmów kontrolnych, które powodują, że demokracja może sobie sprawnie radzić z zagrożeniami.
Nie wiemy, jak sytuacja z protestami i wnioskami o ponowne przeliczenie głosów będzie ewoluować. Musi być wnikliwie monitorowana także pod kątem dostosowania polskiego systemu prawnego do takich sytuacji. Być może niezbędne okaże się wprowadzenie zmian w prawie, by proces weryfikacji odbywał się w pełni sprawnie i transparentnie.