Jaki jest stosunek Donalda Trumpa do Niemiec? Chyba najbardziej adekwatna odpowiedź brzmiałaby: ambiwalentny. Raz Donald Trump chwali kanclerz Angelę Merkel i podkreśla, że w jego żyłach płynie „przecież i niemiecka krew”, by za chwilę uderzyć w negatywne tony. Na różne sposoby. W ostatnich miesiącach prezydent USA groził częściowym wycofaniem wojsk amerykańskich stacjonujących w Niemczech i przeniesieniem ich do Polski, zwyczajowo zganił Berlin za lawirowanie w kwestii wydatków na obronę w ramach NATO i zarzucał naszym zachodnim sąsaidom bogacenie się kosztem Stanów Zjednoczonych. Niemcy odwdzięczyły się sondażami świadczącymi o coraz mniejszym zaufaniu społeczeństwa niemieckiego do amerykańskiej administracji i niewybrednymi żartami z Trumpa i ambasadora USA w Niemczech, Richarda Grenella. Przeciąganie liny trwa w najlepsze i podczas, gdy Niemcom coraz trudniej o chemię w stosunkach z Waszyngtonem, w niemieckich mediach pisze się o „amerykańsko – polskim flircie”.
Na dzień przed szczytem G7 we francuskim Biarritz (24-26.08.2019) portal Deutsche Welle informował: „Prezydent Trump ignoruje Niemcy. Polska wpływowym graczem w USA. W piątek amerykański prezydent udaje się do Europy na szczyt G7 we Francji. Odwiedzi także Polskę. Niemcy omija szerokim łukiem“. W artykule narzekano na brak chemii między Donaldem Trumpem a Angelą Merkel i na chłód wyczuwalny podczas ich spotkań oraz na to, że Trump nigdy nie odwiedził Angeli Merkel w Berlinie, a jego jedyna oficjalna wizyta w Niemczech, w roli amerykańskiego prezydenta, miała miejsce w ramach szczytu G20 w Hamburgu (tak, tego szczytu podczas, którego na skutek zamieszek, pierwsza dama USA, Melania Trump została uwięziona w jednym z hamburskich hoteli). Portal jednocześnie zauważa rosnącą rolę Polski, jako partnera Stanów Zjednoczonych. – Polska ma większy wpływ niż Niemcy. Wręcz określiłbym Polskę jako drugiego, po Brytyjczykach, najważniejszego sojusznika USA. Czy i jak szybko Niemcy będą mogły odzyskać w Stanach Zjednoczonych wpływy, zależy od wyniku następnych wyborów prezydenckich – komentował dla DW, Jacob Kierkegaard, politolog z waszyngtońskiego think tanku Peterson Institute for International Economics. Teza z artykułu potwierdziła się wraz z wizytą wiceprezydenta USA, Mike’a Pence’a , który w zastępstwie Donalda Trumpa wziął udział w obchodach 80-tej rocznicy wybuchu II wojny światowej w Warszawie. Pence nie szczędził słów uznania Polsce, Niemcy zaś skrytykował za zaangażowanie w budowę gazociągu Nord Stream II i zbyt niskie wydatki na obronę, co nie umknęło uwadze mediów nad Szprewą.
Trump: Niedługo przyjadę do Berlina
Wbrew niemieckim obawom, w Biarritz Donald Trump wyjątkowo odstąpił od pouczania Angeli Merkel co do konieczności podniesienia przez Niemcy wydatków na obronę. Tym razem obyło się bez publicznych połajanek przed kamerami, co w Berlinie przyjęto z ulgą. Zamiast ataku była rozmowa w spokojnej atmosferze, a sam prezydent USA nawet podkreślił, że w jego żyłach płynie również niemiecka krew i że niebawem zamierza odwiedzić Berlin.
Jak informował „Washington Post”, a za nim „Handelsblatt”, istotną rolę w łagodzeniu napięcia na linii Berlin -Waszyngton odegrał Jens Stoltenberg, sekretarz generalny NATO . Stoltenberg miał zaproponować, by Niemcy i inne państwa europejskie odciążyły Stany Zjednoczone zwiększając środki finansowe przeznaczone na budżet administracyjny Sojuszu.Ta propozycja spotkała się z pozytywnym odbiorem zarówno w Berlinie, jak i Waszyngtonie. Zgodnie z propozycją Stoltenberga, z początkiem 2021 roku, amerykańskie wydatki na cele administracyjne spadłyby z 22,1 do 15,9 procent. Przy jednoczesnym podwyższeniu tych niemieckich z 14,8 do 15.9 proc. Obecnie wydatki ponoszone przez niemieckie MSZ na rzecz administracji natowskiej wynoszą 33 miliony euro rocznie. Jak zauważa Handelsblatt, nieznaczne podwyższenie środków z niemieckiego budżetu na ten cel ma raczej wymiar symboliczny, ale mógłby stanowić pierwszy krok w kierunku nareparowania trudnych relacji rządu federalnego i Donalda Trumpa.
Kupowanie chwili spokoju
Pojawiła się ponadto sugestia, że ten mały krok opłaciłby się również prezydentowi USA , który w kampanii wyborczej mógłby go przedstawić jako skuteczność presji wywieranej na Berlin. Rząd federalny natomiast, przystając na takie rozwiązanie, podkreśliłby swoje zaangażowanie w NATO i przynajmniej na jakiś czas mógłby liczyć na łagodniejsze traktowanie przez prezydenta USA. Jak na razie nie jest jeszcze pewne, czy plan zostanie zaakceptowany przez wszystkie państwa Sojuszu. Jak wskazują źródła w Berlinie, pewne wątpliwości miała wyrazić w tym względzie m.in. Francja.
Od początku swojego urzędowania w Białym Domu, prezydent Donald Trump gani Niemcy za zbyt niskie wydatki na obronę i postuluje, by Berlin podniósł je do poziomu 2 proc PKB, wypełniając tym samym zobowiązania z 2014 roku. Niemcy bronią się przed podniesieniem wydatków na cele obronne twierdząc, że i tak są one dość wysokie. W istocie Niemcy od 2014 roku podniosły wydatki na obronę z 1,15 do 1,36 proc swojego PKB, co odpowiada podwyższeniu z 32,4 miliarda do 43,2 miliarda euro w 2019 roku. W roku 2020 planuje się dalsze podwyższenie tej puli do 44,9 mld. euro. Jednak już w latach następnych plany budżetowe rządu federalnego ( przedstawione w czerwcu 2019 r) przewidują spadek wydatków na obronę począwszy od 2021 roku do 2023 do poziomu 44 mld. euro, co oznaczałoby nawet spadek do 1,24 PKB. Biorąc pod uwagę, że kanclerz Angela Merkel obiecywała partnerom z NATO podniesienie wydatków na obronę do 2024 roku do poziomu co najmniej 1,5 proc PKB, plany budżetowe są zaprzeczeniem tych obietnic. Polityka zrównoważonego budżetu, czyli hołdowanie zasadzie „czarnego zera” wprowadzona przez Wolfganga Schäublego (CDU), a kontynuowana przez Olafa Scholza (SPD) dała bowiem o sobie znać również w planowaniu wydatków na obronę. Pytanie, jak długo jeszcze państwo niemieckie podąży tym kursem. Alarmujące doniesienia o recesji skłaniają do zmiany podejścia.
Zaciskanie pasa, brak dostatecznych nakładów na inwestycje oraz spadek wartości eksportu niemieckich samochodów to niebezpieczna mieszanka dla gospodarki naszych zachodnich sąsiadów. I nie tylko dla niej, ale i gospodarek powiązanych z tą niemiecka na tyle ściśle, by odczuć skutki jej słabnięcia. Powodów tego osłabienia należy szukać nie tylko w samym Berlinie, ale i w postępującym pogorszeniu relacji gospodarczych między Niemcami i Stanami Zjednoczonymi, eskalacji konfliktu handlowego między USA i Chinami i zagrożenia wynikającego z ewentualnego bezumownego brexitu. Jak poinformował na początku września 2019 r Federalny Urząd Statystyczny, w czerwcu wyeksportowano z Niemiec towary o wartości 106,1 mld euro, co oznacza spadek o 8 proc. w porównaniu do czerwca ub. roku. W porównaniu do maja, eksport spadł o 0,1 proc. Najbardziej ucierpiała branża motoryzacyjna, perła w koronie niemieckiego przemysłu.
Ambasador Grenell znowu w akcji
6 września 2019 roku, ambasador USA w Niemczech Richard Grenell ponowił na łamach dziennika „Die Welt”żądanie wydania zakazu działalności libańskiego Hezbollahu w Niemczech. Jest tam dziś zabroniona działalność wojskowych oddziałów Hezbollahu, ale nie polityczna i to jest przedmiotem zainteresowania USA. Z danych Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji wynika, że w Niemczech działa blisko 1000 członków Hezbollahu. Grenell argumentował, że Niemcy powinny wzorem takich państw jak Holandia i Wielka Brytania wydać całkowity zakaz dla działalności Hezbollahu, co powstrzymałoby organizację od werbowania zwolenników i zbierania funduszy. Ambasador dodał, że poprzez ustanowienie takiego zakazu Niemcy dałyby ponadto sygnał, że „nie tolerują przemocy, terroru i antysemickiej nienawiści w Europie”. Richard Grenell regularnie wysuwa żądania i apele do niemieckiego rządu, zdarza mu się zganić Niemców za zbyt niskie wydatki na obronę, zagrozić wycofaniem wojsk amerykańskich, a czasem – jak opisywał w sierpniu b.r. tygodnik „Der Spiegel” – nawet ingerować w obsadę stanowisk organizacji amerykańsko-niemieckich, takich jak Atlantik Brücke. Według informacji tygodnika, Grenell miał w czerwcu zabiegać o utrącenie kandydatury byłego szefa niemieckiego MSZ, Sigmara Gabriela (SPD) na szefa komisji ds. relacji amerykańsko-niemieckich. Zamiast Gabriela Grenell miał sobie życzyć na tym stanowisku konserwatywnego Friedricha Merza. Sprawa odbiła się sporym echem w Niemczech. Grenell działa na niemieckich polityków i media jak płachta na byka. Zakulisowo mówi się o nim „Pan Pyszny”. A wiadomo przed czym kroczy pycha…W takich warunkach naprawdę trudno o chemie, o flircie nie wspominając.
Olga Doleśniak-Harczuk, ekspert Instytutu Staszica