Wyhamowywanie niemieckiej dekarbonizacji i radykalnego przechodzenia na zielone źródła energii odnawialnej staje się kwestią istotną dla całej UE – to właśnie Niemcy z jednej strony w największym stopniu byli motorem tych działań, jak i nacisków wobec innych krajów, z drugiej – jako największa i najnowocześniejsza gospodarka UE mieli być żywym dowodem, że da się pogodzić ekologię z ekonomią.
Tymczasem mamy do czynienia z kilkoma czynnikami, które nie tylko pokazują, iż ta ścieżka dla niemieckiej gospodarki może być – zamiast koła zamachowego – istotnym problemem zarówno w rozwoju, ale też i utrzymywaniu wysokiego tempa wzrostu. Sytuacja stała się na tyle poważna, że minister gospodarki Peter Altmaier organizuje szczyt kryzysowy z przedstawicielami branży wiatrowej. Dane wskazują bowiem, że ekspansja wiatraków w Niemczech się zatrzymała – a to przecież ten rodzaj energii jest jednym z filarów niemieckiej transformacji energetycznej, czyli Energiewende.
„W pierwszej połowie 2019 roku do sieci w Niemczech podpięto zaledwie 86 turbin. Jeśli odejmie się od tego urządzenia, które zostały wyłączone z użytku, to dojdziemy do wniosku, że w systemie pojawiło się jedynie 35 turbin. Setki wiatraków utknęły w biurokracji, toczą się przeciwko nim postępowania sądowe. Boom nie tylko się skończył – on grozi recesją” – twierdzi niemiecki Suddeutsche Zeitung.
Problemem w Niemczech jest bowiem narastający sprzeciw wobec energetyki wiatrowej, która w RFN jest największym odnawialnym źródłem energii, zarówno pod względem mocy zainstalowanej, jak i produkcji prądu elektrycznego, przede wszystkim ze strony mieszkańców sąsiadujących gruntów.
Trzeba zauważyć, iż w sierpniu Eurostat opublikował statystyki wydobycia i zużycia węgla w Unii Europejskiej. Konsumpcja węgla kamiennego i brunatnego wyniosła w 2018 roku 596,46 mln ton. Szacuje się, że 35% z tego wolumenu zostało spalone w Niemczech (ok. 211 mln ton, największy konsument w UE), a ok. 22% – w Polsce (131 mln ton). Oznacza to również, że te dwa kraje odpowiadają za ponad połowę unijnej konsumpcji węgla.
Ta sama statystyka wskazuje, iż wydobycie węgla kamiennego w Unii Europejskiej spada stabilnie, lecz od kilku lat nierównomiernie względem zużycia. W 1990 roku w UE wydobywało się 368,5 mln ton tego surowca, a konsumowało 500 mln ton. 28 lat później wskaźniki te to odpowiednio 226 mln i 74 mln ton. Największy rozdźwięk między tymi wartościami w ostatniej dekadzie pojawił się w roku 2012, gdy UE wydobywała ok. 110 mln ton i zużywała ok. 320 mln ton. Tak więc – co nieraz podkreślano – widowiskowe zamykanie ostatniej kopalni węgla kamiennego w Niemczech było co prawda znakomity PR-owskim eventem, ale węgiel spalany jest za naszą zachodnią granicą dalej – tyle że pochodzi z importu.
Jeżeli zaś chodzi o unijną konsumpcję węgla brunatnego, to w 2018 roku wyniosła ona 369,96 mln ton. Najwięcej tego węgla wydobyto w Niemczech (45%, największy producent w UE i na świecie), Polsce (16%) i Czechach (10%).
Jak donosiły niemieckie media, tylko w czerwcu Niemcy trzykrotnie stawały przed groźbą wielkoskalowych przerw w dostawach prądu. Miało to miejsce 6, 12 i 25 czerwca. Sytuacja była poważna – w systemie pojawił się niedobór mocy, częstotliwość europejskiej sieci spadła, RFN musiała zaimportować moc zza granicy. W szczycie zapotrzebowania zabrakło 6 GW mocy, to odpowiada ok. sześciu dużym elektrowniom jądrowym.
Oczywiście, trzeba także wspomnieć o sytuacji o której w ortodoksyjnie pacyfistycznych Niemczech się nie wspomina, ale wojskowi i kryzysowi planiści taką sytuację w swoich rachubach uwzględniają – chodzi mianowicie o sytuacje pełnowymiarowego lub ograniczonego konfliktu zbrojnego z udziałem Rosji. Dążenie do oparcia swojej energetyki konwencjonalnej – która ma uzupełniać OZE, gdy „nie wieje i nie świeci” – na gazie z Nordstream siłą rzeczy czyni Niemcy – w optymistycznym scenariuszu podatne na nacisk Rosji, w pesymistycznym de facto po wyłączeniu energetyki węglowej i atomowej co Niemcy zapowiadają – uczyni je de facto zakładnikiem polityki energetycznej Kremla. Oczywiście Niemcy mogą sobie pozwolić na więcej i zapewne liczą że są zbyt duzi, aby Rosja mogła zrezygnować z dostaw na ich rzecz, niemniej w sytuacji realnego konfliktu zbrojnego – choćby hybrydowego – zwyczajowe kalkulacje ekonomiczne nie zawsze mają priorytet. Dlatego we wszelkich symulacjach i grach wojennych analitycy zakładają blackout i co za tym idzie niepokoje społeczne spowodowane brakiem energii dla gospodarstw domowych.
W związku z powyższym trzeba się zastanowić nad realnością ekologicznych deklaracji Niemiec – tym bardziej, że generalnie niemieckie zasoby węgla są traktowane w polityce energetycznej i klimatycznej jako zasób na wypadek wojny, co znacznie poszerza pole działania tamtejszego rządu wobec KE. Można więc zakładać, że Niemcy będą od węgla i atomu odchodzić w sferze deklaracji i PR, natomiast realne działania będą odsuwane na coraz dalsza przyszłość.
Podobny postulat sformułował w Rzeczypospolitej (28.08.2019) Krzysztof Kilian. Wymieniając scenariusze dla konsolidacji polskiej energetyki wskazał także taki, w którym wszystkie jednostki węglowe są wyodrębniane, przejmowane przez Skarb Państwa i „wkładane” do spółki celowej. W ten sposób państwo staje się właścicielem kopalń i elektrowni węglowych, co daje mu możliwość przedstawiania wiarygodnych i realistycznych planów przebudowy górnictwa i energetyki węglowej – zwłaszcza wobec KE.
Jest to scenariusz tyleż makiaweliczny, co pozwalający na budowanie narracji o wyciąganiu wniosków i budowaniu strategii w oparciu o niemieckie doświadczenia i jednoczesne budowanie własnej drogi do tworzenia nowoczesnego i realistycznego miksu energetycznego.
Cytaty z raportu Eurostat i prasy niemieckiej – za Energetyka24.com.
Dawid Piekarz, wiceprezes Instytutu Staszica