Wszyscy komentatorzy i obserwatorzy międzynarodowej sceny politycznej, podchodzący z dużą dozą sceptycyzmu do kwestii cyberzagrożeń i siły dezinformacji mogli przekonać się na własne oczy, z jak potężną bronią mamy do czynienia. Wystarczyło uważnie śledzić wydarzenia w trakcie Konferencji bliskowschodniej i to, co działo się w mediach (zwłaszcza tych społecznościowych) już po jej zakończeniu.
Skoncentrujemy się na dwóch kluczowych przykładach. W obu przypadkach mieliśmy do czynienia z klasyczną formą fake newsa, który rezonował w mediach z gigantycznym wręcz rozmachem, prowadząc w konsekwencji do poważnego kryzysu dyplomatycznego i eskalacji napięć na linii Polska-Izrael. Zaczęło się od burzy, którą wywołała publikacja „The Jerusalem Post”. Cytowano tam wypowiedź izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu, który rzekomo miał obarczyć naród polski współodpowiedzialnością za Holocaust. Choć szybko w ślad za pierwszym komunikatem poszło dementi, nie wszyscy zadali sobie trud, aby odnotować, że udostępniane tak ochoczo zarówno przez dziennikarzy, jak i polityków publikacje w rzeczywistości były właśnie fake newsem. W konsekwencji nakreślono już scenariusz zakładający ostry konflikt dyplomatyczny pomiędzy dwoma krajami, a oliwy do ognia dolały jeszcze wypowiedzi Israela Katza, które niejako były pokłosiem rozprzestrzeniającego się zgodnie z mechanizmem kuli śnieżnej fake newsa.
Drugi przypadek również był niezwykle groźny. Niejako na fali narastającego polsko-izraelskiego konfliktu wpływowe izraelskie media zaczęły rozpowszechniać informacje na temat rzekomej „dewastacji żydowskiego cmentarza w Świdnicy”. Poza agencją Jewish Telegraphic Agency informację w tonie sensacji kolportowały także „The Jerusalem Post”, The Times of Israel”, a nawet zajmujący się monitorowaniem przypadków antysemityzmu na całym świecie portal antisemitism.org.il. Szybko okazało się jednak, że jest pewien problem. Cała informacja była wręcz kwintesencją definicji fake newsa, a zdjęcia ze zdewastowanego cmentarza, których użyto w formie fotorelacji, pochodziły… z kwietnia 2015 roku! Na zdjęciach wyraźnie widać było zniszczone nagrobki, a także napisy na nich odwołujące się do postaci Jana Pawła II oraz satanistyczne symbole. Na nagrobkach sprayem namalowano m.in. pentagramy, a więc napisy i symbole ewidentnie wskazują na antykatolickie, a nie antysemickie pobudki sprawców.
Właśnie w kwietniu 2015 roku Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych alarmował, że w Olkuszu zbezczeszczono żydowski cmentarz.
Tych faktów jednak wpływowe izraelskie, a także polskie media w pierwszej chwili nawet nie odnotowały.
Co prawda w obu przypadkach ostatecznie pojawiły się sprostowania i oficjalne stanowiska administracji państwowej, jednak nie ulega wątpliwości, że zasięg pierwotnie kolportowanego fake newsa jest nieporównywalnie większy niż poprzedzającego go dementi.
W tym miejscu docieramy do sedna problemu. Dezinformacja sama w sobie nie jest zjawiskiem nowym. Pierwsze przypadki jej stosowania miały miejsce już w starożytności. Za jej przejaw można uznać chociażby opisany przez Homera fortel, który przeszedł do historii jako „koń trojański”. Działania dezinformacyjne z powodzeniem prowadzono w czasach Napoleona Bonapartego, a później w czasie I i II wojny światowej.
W ostatnim czasie jednak, wraz z rozwojem Internetu i mediów społecznościowych głównym celem dezinformacji stają się przedstawiciele opinii publicznej. Zagadnienie to ściśle związane jest z fake newsami, trollingiem oraz propagandą. To właśnie Wśród głównych założeń kampanii dezinformacji jest rozpowszechnianie zmanipulowanych informacji lub fake newsów w celu wywierania wpływu na opinię publiczną, a co najważniejsze, w celu doprowadzenia w konsekwencji tych działań do skłonienia społeczeństwa lub jego części do konkretnych zachowań wpisujących się w strategię agresora.
Biorąc pod uwagę analizę propagandowych działań podejmowanych za pośrednictwem internetu, należy rozróżnić dwie podstawowe grupy tzw. internetowych trolli. Pierwszą z nich stanowią internauci wykonujący swoje zadania na zlecenie, opłacani za swoją pracę. Do ich obowiązków należy m.in. zamieszczanie wpisów i komentarzy mające ukazywać „zleceniodawcę” w pozytywnym świetle, opierając się głównie na faktach – tyle, że odpowiednio wcześniej dobranych i zmanipulowanych. Drugą grupę natomiast stanowią internauci określani mianem tzw. „pożytecznych idiotów” (useful idiots). Do ich obowiązków należy zakładanie profili w mediach społecznościowych i prowadzenie blogów, na których mają ukazywać się odpowiednio przygotowane i spreparowane informacje. Do tej grupy zalicza się również wszystkie te osoby, które nieświadome całej gry operacyjnej, rozpowszechniają przeczytane informacje dalej, wierząc w ich autentyczność i przyczyniając się tym samym do ich uwiarygodnienia w oczach opinii publicznej.
Z punktu widzenia zwykłego użytkownika, nieświadomego całej machiny propagandowej, wszystko wygląda tak, jakby internauci rzeczywiście znajdowali się w kraju, wobec którego podejmowane są działania propagandowe. Prosperujące niczym prężnie działające firmy marketingowe „fabryki trolli” są w stanie w zasadzie przez całą dobę zalewać internet komentarzami o odpowiednim „wydźwięku”. Często dla uwiarygodnienia całej akcji poszczególne trolle wchodziły nawet między sobą w polemikę. Typowym działaniem jest również grupowe zgłaszanie administratorom portali społecznościowych rzekomych nadużyć i żądanie zablokowania lub usunięcia wpisów odbiegających od linii propagandowej.
Poza samymi „żołnierzami propagandy”, niezwykle istotna jest też sama broń, którą posługują się oni w cyberprzestrzeni. Najczęściej jest to generowanie szumu informacyjnego w postaci rozpowszechniania dużej ilości fałszywych informacji, dziś określanych głównie jako fake news. Powodów ogromnej siły rażenia fake newsów jest kilka. Po pierwsze już samo „zbombardowanie” internetu (głównie mediów społecznościowych) fałszywymi informacjami na temat budzący duże zainteresowanie społeczne powoduje, że w natłoku informacji znacznie trudniej jest odnaleźć fakty i dotrzeć do źródła wiadomości. Po drugie zawsze znajdzie się jakiś odsetek internautów, który bezkrytycznie uwierzy w internetową propagandę, a niekiedy nawet będzie podawał tego typu informacje dalej, zwiększając jedynie ich zasięg. Po trzecie publikacja fake newsów w odpowiednim momencie, może przyczynić się do odwrócenia uwagi opinii publicznej od innych tematów.
Okazuje się, że poza wykorzystywaniem w celach propagandowych „czynnika ludzkiego”, coraz częściej odnotować można pewną automatyzację prowadzenia działań wojennych i dezinformacyjnych w cyberprzestrzeni. Miejsce internetowych trolli zajmują powoli specjalnie opracowane programy – boty, będące algorytmami pozwalającymi znacznie usprawnić mechanizm dezinformacji i celowego rozpowszechniania fałszywych informacji za pośrednictwem mediów społecznościowych. Wykorzystanie botów pozwala znacząco obniżyć koszty działań propagandowych, rozszerzając jednocześnie siłę rażenia fake news. Dziś nie ulega już wątpliwości, że media społecznościowe stały się kluczowymi platformami społecznego zaangażowania, a zarazem pełnią już rolę kluczowych kanałów informacyjnych. Ponadto to właśnie media społecznościowe są obecnie podstawowym rodzajem mediów, wpływających na kształtowanie świadomości politycznej i tożsamości wielu młodych ludzi na całym świecie. W wielu krajach serwisy takie jak Facebook czy Twitter zmonopolizowały cały segment życia publicznego.
W tym miejscu pojawi się zapewne pytanie: „Czy możemy się przed tym jakoś bronić?”. Jedynym sensownym rozwiązaniem wydaje się być powszechne stosowanie zasady ograniczonego zaufania. W dobie Internetu sprawdzenie faktów i źródła informacji zajmuje zaledwie kilka chwil. Tak duża podatność na działanie fake newsów znaczy zatem, że często po prostu… jesteśmy zbyt leniwi.
Dr Piotr Łuczuk
Medioznawca, specjalista ds. cyberbezpieczeństwa.
Adiunkt w Katedrze Internetu i Komunikacji Cyfrowej Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, ekspert Instytutu Staszica